Król z rysą na życiorysie
i
Adolf Dymsza na okładce "Przekroju" (nr 666/1958), fot. Wiesław Prażuch/archiwum
Przemyślenia

Król z rysą na życiorysie

Ewa Pawlik
Czyta się 4 minuty

Bohaterem okładki 666. numeru „Przekroju” jest diabelnie zdolny aktor charakterystyczny, przedwojenny król polskiej komedii Adolf Bagiński. Niektórzy z Państwa znać go mogą jako ­Adolfa Dymszę – taki pseudonim nadała Adolfowi jego siostra, nieco przypadkowo. Dodek wolał Scipio del Scampo, ale gdy dzwoniono z drukarni tuż przed drukiem afisza, kartka gdzieś się zawieruszyła i panna Bagińska, pod nieobecność brata, naprędce wymyśliła Dymszę. I tak zostało.

Zanim zaczęto nazywać go królem scen, Dodek imał się różnych zajęć. Bywał wodzirejem, nauczycielem tańca, grywał, co się dało i gdzie się dało. Zdarzyło mu się wygrać maraton tańca: 48 godzin pląsania non stop. Był niewysoki, krępy, o atletycznej budowie – korzystał z tego w swoim aktorstwie. Grywał zarówno w filmach, jak i na scenach stołecznych (i nie tylko) teatrów. Najdłużej pracował w najsłynniejszym teatrzyku literacko-rewiowym dwudziestolecia Qui Pro Quo.

Kiedy powstał „Przekrój”, Dymsza nie cieszył się szacunkiem. Stał się, używając współczesnego nazewnictwa, „aktorem wyklętym”. W czasie okupacji, wbrew bojkotowi konspiracyjnego ZASP-u, pojawiał się na scenach teatrów rewiowych. Po wojnie sąd koleżeński ZASP-u ukarał go za to zakazem grania na scenach stołecznych, nałożył też grzywnę: przez wiele lat 15% zarobków Dymszy trafiać miało na konto Domu Aktora w Skolimowie. Jego nazwisko na plakatach zastępowano trzema gwiazdkami. Udało mu się znaleźć angaż w teatrach łódzkich. Do stolicy powrócił dopiero w 1951 r. i do ­lat 70­. pracował w Teatrze Syrena.

Redaktor Eile unikał ferowania wyroków. Mówiono, że Dymsza, który przed wojną stracił dziecko, współpracował z wrogiem z lęku o swoją rodzinę. Mówiono, że przemycał antyniemieckie aluzje nawet wtedy, gdy widownia pełna była niemieckich oficerów. Tak czy owak, to właśnie Eile, w ramach koleżeńskiej pomocy, zaproponował Dymszy pisanie do „Przekroju”. W archiwum odnaleźć można wiele artykułów – wspomnień, reportaży, wywiadów (które Dymsza przeprowadzał sam ze sobą).

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Największą popularnością cieszyły się jego wspomnienia z lat spędzonych w kabarecie Qui Pro Quo.

Teatrzyk, zwany przez mieszkańców Warszawy „kochaną starą budą”, był wyjątkowy – być może na skalę europejską, bo skupili się wokół niego najwybitniejsi poeci epoki. Był wśród nich Julian Tuwim, podpisujący swoje skecze, piosenki, a także libretta mikrooperetek najróżniejszymi pseudonimami: Ślaz, Roch Pekiński, Jan Wim, Nikko-Tin, Oldlen. W 1926 r. drugim filarem literackim teatrzyku stał się przybyły ze Lwowa Marian Hemar.

Za stronę literacką odpowiadali generalnie poeci z kręgu skamandrytów.

Na afiszach przewijały się takie nazwiska, jak Lechoń, Słonimski czy Wierzyński.

To tu właśnie, po raz pierwszy w Warszawie, zabrzmiała ze sceny muzyka jazzowa, a to za sprawą Jerzego Petersburskiego i Artura Golda prowadzących jedną z pierwszych polskich orkiestr grających nowy wówczas gatunek muzyczny. W ostatnim okresie istnienia teatrzyku ważnym kompozytorem stał się Władysław Dan, prowadzący założony w 1930 r. Chór Dana, najsłynniejszy zespół polskich rewelersów. W tym właśnie chórze zadebiutował sam Mieczysław Fogg.

Również obsada aktorska zawsze pełna była znakomitych nazwisk: Hanka Ordonówna, Mira Zimińska, Eugeniusz Bodo, Dymsza, Stefcia Górska – by wymienić tylko niektórych.

Ze sceny Qui Pro Quo wychodziły na świat popularne szlagiery, monologi, satyryczne scenki, w tym utwory popularyzujące szmonces (humor żydowski) i parodie, które szybko stały się specjalnością teatru przy Senatorskiej.

Jedną z najciekawszych osobowości Qui Pro Quo był legendarny konferansjer Fryderyk Jarosy. Ten urodzony w Austrii Węgier trafił do Warszawy, via Moskwa, w 1924 r. na gościnne występy, które okazały się wieloletnim pobytem. Według legendy w decyzji o pozostaniu w Polsce pomóc miał artyście romans z Hanką Ordonówną. Krytyk teatralny Jacek Frühling napisał o Jarosym: „[…]łączył w sobie inteligencję konferansjera z wyczuciem aktualności w sposób wręcz idealny. Ale jego głównym atutem był wdzięk osobisty”.

Występy zaczynał od słynnego: „Prouszi Państwa!”, kalecząc słodko polską mowę.

Uwielbiano go nie mniej niż Dymszę!

Był doskonałym improwizatorem. Częstym punktem programu było zaproponowanie mu przez publiczność tematu, wokół którego natychmiast budował historię.

Przykład? „Nagły wypadek” – Jarosy usłyszał takie hasło i bez sekundy zwłoki rozpoczął opowieść:

„Było to lata temu w Wiedniu, szedłem ulicą i nagle usłyszałem wielki hałas. Kobiety piszczały, dzieci płakały. Zamęt, zgiełk, chaos. Podbiegłem bliżej i zobaczyłem piękną karocę, pędzącą przez tłum. Konie zerwały się do galopu, a przerażeni ludzie przyglądali się temu bezradnie. W mgnieniu oka podbiegłem do spłoszonych zwierząt i złapałem za uzdy. Udało mi się zatrzymać pojazd. Zza firanki wyłoniła się męska dłoń w oficerskim rękawie i podała mi jakiś złoty przedmiot. Była to, jak się okazało, złota papierośnica. Gdy ją otworzyłem, dostrzegłem wygrawerowany w środku napis: »Fryderykowi Jarosy’emu, w podziękowaniu za uratowanie życia, cesarz Franciszek Józef«”.

Diabelnie szkoda, że nie można już Qui Pro Quo zobaczyć na żywo!

Okładka „Przekroju” z numeru 666/1958
Okładka „Przekroju” z numeru 666/1958

W naszym archwium możecie Państwo przeczytać numer 666 z 1958 r. 

Tego tekstu możesz również posłuchać w naszym dziale Multimedia.

 

Czytaj również:

Rozśpiewane klejnoty przyrody
i
Fragment okładki „Przekroju” z numeru 2618/1995
Wiedza i niewiedza

Rozśpiewane klejnoty przyrody

Ewa Pawlik

Prezentowana poniżej okładka z sierpnia 1995 r. ma kilku interesujących bohaterów.

Trzy drobne ptaszki z prawej górnej części obrazka to strzyżyki, jedne z najdrobniejszych ptaków, jakie możemy spotkać w Polsce. Tu w pozycji zdradzającej niepokój – z uniesionym ogonem. Słyną z niezwykłej zwinności, poruszają się bardzo szybko i trudno zrobić im zdjęcie. Można je spotkać wiosną w Puszczy Białowieskiej, która pulsuje wówczas od ich śpiewów.

Czytaj dalej