Kto zabija w Korpolis?
Doznania

Kto zabija w Korpolis?

Tomasz Sitarz
Czyta się 20 minut

Wydział Immunośledczy rzadko prosi o pomoc prywatnego detektywa, szczególnie takiego hardego cynika jak XY. Czy w podejrzanej spelunce w zatęchłym zaułku Wątroby nasz niemłody już bohater znajdzie rozwiązanie tajemnicy poszatkowanego DNA?

Ranek. Pokój oświetlony wschodzącym słońcem, ledwie przebijającym się przez smog. Dźwięk budzika stojącego na szafce przy łóżku zasypanym koszulami i opakowaniami po posiłkach instant. Gdyby nie ekscytacja ostatnim dniem, XY nie zerwałby się z barłogu tak ochoczo.

– Ostatni raz i emerytura – rzucił w przestrzeń.

Z kuchennego okna rozpościerał się widok na budzące się Korpolis.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Myśl o nadchodzącej wolności! Jutro o tej porze będziesz łowić rybosomy w stawie kolanowym.

Wręcz młodzieńczym truchtem zbiegł po schodach, wybijając na poręczy swoją ulubioną sonatę, Strepitus cordis Levine’a. Nie wytrąciła go z równowagi nawet stara Telomerowa spod lewej dolnej czwórki, która najwyraźniej niedawno wróciła z wakacji. Nie widywał jej od kilkunastu dni.

– Panie XY, co pan tak pędzisz?! Huk na całą klatkę schodową.

– Chyba piersiową, pani Telomerowa. Miłego dnia! – rzucił przez ramię. „Starowinka – pomyślał – niewiele zostało jej dni. Stuknął jej 60. podział. To już z 10 podziałów po limicie Hayflicka. Zróżnicowane komórki rzadko żyją dłużej niż 50 podziałów”. Wskoczył do samochodu, przekręcił kluczyk w stacyjce i wrzucił wsteczny.

– Uwaga, skurcz, którego skutkiem jest zator kilku najważniejszych krwionostrad, w okolicach lewej łydki. Przewidywane są znaczne utrudnienia w przepływie. Słuchaczom zalecamy wybrać neuronówkę S3 i przesiąść się na Rdzeń w kierunku centrum. Podstawione zostały dodatkowe synapsy awaryjne…

Zgasił silnik, zapalił papierosa i wy­siadł z wozu. Na peronie neuronówki wrzucił kilka drobnych grajkowi za jego wspaniałe wykonanie Cerumen opus trzecie na trąbce Eustachiusza. Tłumy przewijały się przed jego oczami. Tysiące komórek, białek, neuroprzekaźników w drodze do szkoły, pracy i kto wie gdzie jeszcze. W takich chwilach XY zazwyczaj wpadał w zadumę nad plastyczną misternością miasta, którego obywatelem przyszło mu być, ale dziś nie było czasu na refleksję.

– Następny przystanek: Śródmóz­gowie. Możliwość przesiadki… – słowa z głośnika utonęły w zgiełku peronu. Resztę drogi przeszedł pieszo. Na alei Purkiniego wstąpił do GABA Cafe. Z americano na podwójnej adrenalinie w dłoni otworzył drzwi do biura. Za biurkiem siedziała młoda, elegancko ubrana kobieta.

– Panna Przysadka! Olśniewająco pani dziś wygląda.

Bonjour, monsieur XY. Widać myśl o emeryturze panu służy. Ma pan gościa. Komendant Podpuszczka. Czeka już prawie pół godziny.

– Przyszedł niezapowiedziany?

– Niezapowiedziany i wysoce reaktywny.

– Dziękuję, panno Przysadko. Niech będzie pani tak miła i zadba, żeby nikt nam nie przeszkadzał – rzucił przez ramię, otwierając drzwi do gabinetu.

Na środku pomieszczenia stało biurko. Piętrzyły się na nim stosy papierów. Na wieszaku po lewej stronie drzwi wisiał płaszcz komendanta, a on sam siedział wygodnie na fotelu przeznaczonym dla interesantów. Przez pół godziny zdążył się już rozgościć.

– Komendant Podpuszczka z Wydziału Immunośledczego? Czemu zawdzięczam tę przyjemność?

– Zacznijmy od gratulacji. 40. podział, zasłużona emerytura po wielce owocnej karierze prywatnego detektywa i… satysfakcjonującej służbie państwowej – dodał po krótkiej pauzie Podpuszczka. – Oczywiście nie umniejszam pańskich zasług – kontynuował. – Będzie nam pana brakowało po stronie… praworządnych obywateli – dokończył zmieszany.

– Jestem pewien, że obywatele jakoś sobie poradzą. Na mnie czekają już tylko tłuste rybosomy.

– Z pewnością, z pewnością… – wymamrotał komendant, starając się z całych sił nie zawiesić wzroku na swoim rozmówcy.

– Wiem, że nie przyszedłeś tylko jako stary przyjaciel. Czego chcesz? – warknął XY. Taktyka podpuszczeń Podpuszczki irytowała go już za czasów szkolenia w Grasicy, kiedy byli jeszcze naiwnymi rekrutami.

– Nie irytuj się. Wiesz, że nie zwróciłbym się do ciebie, gdybym nie musiał.

– Więc teraz, po latach, przypełzasz po pomoc?

– Nie proszę cię, żebyś pomógł mnie, tylko miastu – odparował Podpuszczka, nie dając się sprowokować. – Nie znam nikogo innego, kto mógłby coś wnieść do tej sprawy. Masz wyjątkowy talent do grzebania w brudach.

XY zachęcił go do dalszych wyjaś­nień uniesieniem rzęsek.

– Widzisz… To samobójstwa. Dziesiątki, setki samobójstw… Najtęższe umysły Wydziału pracują nad sprawą od trzech tygodni.

– I co?

– I nic.

Zapadła cisza, którą zaburzały tylko dźwięki miasta za oknem.

– Cwany jesteś, Podpuszczka. Wiesz, że „nic” to jedyne, co może mnie zainteresować. Nie myśl tylko, że dam się wciągnąć w tę zabawę na dobre. Od jutra jestem emerytem.

– Proszę cię tylko, żebyś pojechał ze mną na miejsce zdarzenia. Kiedy na ciebie czekałem, dostałem zgłoszenie, że odnaleziono kolejną ofiarę. Kazałem moim ludziom czekać i niczego nie dotykać. Zerkniesz? – spytał komendant, z góry znając odpowiedź.

XY sięgnął do szuflady biurka i niedostrzegalnym ruchem wsunął do kieszeni pistolet kaliber 44 nm.

– Zerknę.

Przejażdżka

Mknęli rdzeniem w stronę miednicy. XY lustrował wzrokiem przydrożne billboardy reklamowe.

– Zwróciłeś uwagę, że wszędzie pełno teraz środków odmładzających? Opóźniających starzenie? – zagaił XY.

– Dziwi cię to? Tyle się mówi o niszczycielskich skutkach reaktywnych form tlenu. Nieszczelne błony, mutacje, wadliwe białka. Wiadomo, że to naturalny efekt metabolizmu, ale z wiekiem coraz trudniej ufać swoim systemom naprawy DNA i enzymom antyoksydacyjnym.

– Ja się niczemu nie dziwię, obserwuję tylko tendencje społeczne. O, patrz! Krem lipidowo-kolagenowy na pomarszczoną błonę komórkową, wino z podwójną zawartością resweratrolu przeciw reaktywnym formom tlenu, suplement z endonukleazą naprawiającą mutacje punktowe w DNA? Powariowali. Zamiast zestarzeć się z akceptacją i godnością. Jak ja.

– Nie można nikogo winić za strach przed starością i przemijaniem – filozoficznym tonem odpowiedział Podpuszczka, nie przyznał się jednak, że sam ostatnio kupuje preparat zawierający tokoferol i glutation.

– Ale można przecież komentować ich naiwność w prywatnym gronie? – szelmowsko odbił piłeczkę XY. – Opowiedz mi o sprawie. Skąd pewność, że to samobójstwa?

– A widziałeś kiedyś zabójstwo w zamkniętym od środka mieszkaniu ofiary?

– Widziałem, ale byś mi nie uwierzył, więc roboczo zgadzam się na twoją teorię.

– Najpierw dostaliśmy zgłoszenia o zaginięciach. Tu dwie, tu trzy osoby. Nie połączylibyśmy tego w jedną sprawę, gdyby nie to, że większość zaginionych była już dobrze po 50. podziale.

– Wszyscy? – w oczach XY widać było iskierki zainteresowania.

– Nie wszyscy, ale ta zbieżność pozwoliła nam na stworzenie pewnego zbioru cech, które łączą ofiary. Oprócz staruszków były komórki chore i niedomagające. Takie, które wymagały czyjejś pomocy do funkcjonowania. O zwłokach opowie ci koroner Rogówka, teraz wystarczy tyle, że wszystkie ofiary znaleziono we własnych mieszkaniach. Wracały do domów, jak gdyby nigdy nic, a po kilku godzinach było już po nich.

– W zamkniętych od środka mieszkaniach… – mruknął do siebie zamyś­lony XY.

– Skala problemu zaczęła rosnąć, ale wraz z burmistrzem postanowiliśmy nie informować podświadomości publicznej, żeby uniknąć paniki. Wtedy moi ludzie znaleźli szajkę Virchowa.

– Banda starego Virchowa jeszcze dycha i broi?! – XY zaświeciły się oczy na wspomnienie dawnej nemezis. – Nie widziałem go już kawał czasu. Słyszałem, że nieźle się ustawili. Od czasu uchwalenia paragrafu 53 wszystkie ich interesy są właściwie legalne, a oni sami nietykalni dla wymiaru sprawiedliwości. Virchow ma coś wspólnego z twoją sprawą?

– Ma wiele wspólnego, bo już nie dycha i nie broi. Okazało się, że nasz delikwent nie przepada za tymi, którym udaje się unikać sprawiedliwości. Virchowa i wszystkich jego ludzi znaleźliśmy martwych w jednej z melin Wyrostka Robaczkowego. Sprawcą musiała być ta sama osoba.

– Czyli ktoś wybiera na ofiary stare i niedomagające komórki, a także cwaniaczków od paragrafu 53? Intrygujące.

Podpuszczka zwolnił i skręcił na Kończynę Dolną Lewą. Jechali w milczeniu.

– Znam tę trasę! To most Międzypaliczkowy! – poderwał się XY. – Mieszkam w Palcu Długim. Jak nazywała się ofiara?

– Tekla Telomerowa. Mówi ci to coś?

– To moja sąsiadka – odparł. – Jeszcze dziś rano z nią rozmawiałem!

– No to mamy wreszcie coś, co może naprowadzić nas na trop!

– Chyba nie insynuujesz, że mogę mieć z tym coś wspólnego?!

– Brakuje ci metodyczności i skrupulatności, XY. Nie pasujesz do profilu – zachichotał Podpuszczka, parkując pod budynkiem.

Miejsce zbrodni

Wnętrze było typowym mieszkaniem samotnej, starszej osoby. Gdyby nie taśma ostrzegawcza i śledczy szwendający się bez celu po salonie, nikt nie podejrzewałby, że zaszło tu coś podejrzanego.

– Chłopaki, zróbcie sobie chwilę przerwy – rzucił Podpuszczka. – Rogówka, wprowadź, proszę, detektywa w sytuację.

Dopiero wtedy XY dostrzegł młodego mężczyznę, który zdecydowanie lubił przebywać w cieniu. Blady, żylasty, nerwowo przyglądał się zebranym. Śledczy nieśpiesznie opuszczali pomieszczenie, z ciekawością łypiąc na XY.

– Chłopaki, hyc, hyc. Ruszacie się jak ameby w glicerolu. Rogówka, opowiadaj – poganiał podwładnych komendant Podpuszczka.

– Pierwsza rzecz, która rzuciła nam się w oczy, to zamknięte od wewnątrz drzwi mieszkania – niepewnie zaczął Rogówka.

– To już wiem. A skąd właściwie wiedzieliście, że Telomerowa nie żyje? Zgon nastąpił jakieś 2–3 godziny temu, nie czuć podejrzanych zapachów, a już na pewno nie przez zamknięte drzwi. Dostaliście wezwanie? – dociekał XY.

– Kiedy zobaczy pan zwłoki, to pan zrozumie – chłodno uciął Rogówka.

Na łóżku leżała Tekla Telomerowa. Nie było żadnych śladów walki. Pod łóżkiem lśniła plama cieczy, która już dawno przeciekła przez dywan i podłogę, alarmując sąsiadów.

– Sąsiedzi wezwali patrol. Myśleli, że Telomerowa zostawiła odkręconą wodę i zasnęła. Patrol wyważył drzwi i znalazł ją o godzinie 13.05.

– Ustaliliście, czym jest ta ciecz? – spytał XY, zaglądając pod łóżko.

– Ten śluz, proszę zwrócić uwagę na konsystencję, to głównie cyto­chrom c uwolniony z mitochondriów. Tyle wiemy ze wstępnej analizy próbki. Czekamy na więcej informacji z laboratorium spektrometrii mas.

– Błona komórkowa jest w opłakanym stanie – zauważył XY, dźgając Telomerową ołówkiem.

– W branży mówimy na to blebbing.

– Czyli to, co widzimy… – wskazał zniekształcone oblicze Telomerowej – nie jest dla was w żaden sposób intrygujące?

– Sam efekt nie, ale to, co w blebach się znajduje, już tak. Widzi pan… to nic dziwnego, że w blebach znaleźliśmy fragmenty DNA, każda komórka jest ich pełna. Ciekawe jest to, że fragmenty te mają charakterystyczny rozmiar albo jak pan woli: długość.

– Wyjaśnij, proszę. Od czasu, kiedy ostatni raz analizowałem zwłoki, minęło trochę czasu, a techniki, które stosujecie, są dla mnie nowością.

– Wyizolowaliśmy DNA zawarty w blebach i przy użyciu metod, którymi nie będę pana zanudzać, okreś­liliśmy ich długość. Długość fragmentów oscylowała w okolicach 180 lub wielokrotności tej liczby.

– 180, 360, 540… Łapię – skomentował XY z potrzeby utwierdzenia się w roli pierwszoplanowej.

– Nigdy nie spotkałem się z tak precyzyjnym krojeniem materiału genetycznego. Ktoś lub coś intencjonalnie pofragmentował DNA. Nie wygląda to na chaotyczne cięcie zasłony prysznicowej, a raczej na pewną rękę chirurga.

– Lub specyficznie działającą truciznę… – mruknął XY.

– Masz coś na myśli, XY? – Przyłączył się Podpuszczka.

– Rogówka! Powiedz swoim technikom, żeby zbadali poziomy aneksyny V na powierzchni blebów. Do tego niech sprawdzą poziomy i konformację kaspaz w cytoplazmie denatki – władczo rzucił XY.

– Komendancie? – mruknął Rogówka.

– Rób, co mówi. A ty, XY, nie zapominaj, że jesteś cywilem. Potrzebujesz czegoś jeszcze?

– Rozejrzę się po mieszkaniu. Oczywiście jeśli można, PANIE komendancie? – szyderczo spytał XY i nie czekając na pozwolenie, ruszył w stronę łazienki. Otworzył szafkę nad umywalką, która pełna była tabletek, buteleczek, narzędzi i aplikatorów. W ślad za nim wszedł Podpuszczka, pilnie obserwując każdy ruch detektywa.

– Spójrz, Podpuszczka – zaktywował się XY. – Telomerowa też padła ofiarą powszechnego pędu za młodością. Strzykawki z telomerazą u Tekli Telomerowej. Poetyckie i przerażające. Wyobrażasz sobie: szprycować się enzymami sztucznie spowalniającymi starzenie włas­nego materiału genetycznego? – pokpiwał XY.

– Ciarki przechodzą mi po karku na samą myśl. Sądzisz, że to ważne dla śledztwa?

XY ruszył ku drzwiom wyjściowym.

– Warte odnotowania. A teraz czas na mnie. Muszę odwiedzić starą znajomą. Odezwę się. Ciao.

Wychodząc na zewnątrz, odblokował telefon i wykręcił numer sekretarki.

– Panno Przysadko. Złe wieści. Sprawa od immunośledczych może się trochę przedłużyć. Niech pani weźmie wolne do końca dnia. Do zobaczenia. Kiedy? Dziś wieczorem jestem zajęty. Dam pani znać, jak tylko będzie po wszystkim. Au revoir!

– Aktyna! Wyznacz mi trasę do Wątroby! – powiedział wyraźnie w stronę telefonu.

– Wyznaczam trasę omijającą zatory w lewej łydce. Szacowany czas podróży: 19 skurczów – odpowiedział głos z głośnika.

– Prosto z ucha środkowego nadajemy koncert bębnowy DJ Skorka. Rozsiądźcie się wygodnie i wsłuchajcie w rytmy prosto zza oficjalnej granicy Korpolis – zachęcał z głoś­nika redaktor Mannitol, który od lat był dla miasta muzycznym trendsetterem.

Receptory dźwiękowe XY wypełniło rytmiczne bębnienie i niski rumor basów. Rozsiadł się głębiej w fotelu, wcisnął gaz i skręcił na Żyłę Główną Wątrobową.

„Wątroba nigdy się nie zmieni. Metabolity, toksyny, żółć. Wszystko, czego dusza pragnie, a zwykły sklep nie zapewni” – dumał XY.

Wątroba

Zaparkował pod obłażącym z tynku budynkiem, na którym bzyczał przekrzywiony neon „Żółtaczka”. W knajpie nie było żywej duszy, oprócz barmana, którego XY dobrze znał. Mrugnął do niego, a ten wskazał mu drogę. Ostrożnie rozsunął kotarę oddzielającą główną salę od pokoju, w którym Zygmunt Zygotka trwał. Na stole, przy którym siedział, lśniła karafka bursztynianu.

– Dzień dobry, panie komendancie – powiedział głośniej niż zwykle detektyw.

– XY! – wydusił wyrwany z półsnu były komendant Zygotka. – Przez moment myślałem, że nie żyjesz i nawiedzasz mnie jako duch.

– Ektoplazma, cytoplazma, w dzisiejszych czasach nic nie jest już pewne. Wbrew pozorom mam się wspaniale. Zaczynam nawet odkrywać pańskie sposoby na długowieczność, panie komendancie – z szelmowskim uśmiechem odpowiedział XY.

– Odkryj lepiej coś innego, młody przyjacielu. Siadaj i mów, co cię sprowadza. Widzę, że ci śpieszno. – Dobry humor nie opuszczał Zygotki nawet na sekundę. XY pamiętał dzień swojego zaprzysiężenia na immunośledczego. Na pamiątkowym zdjęciu widać Zygotkę, już wtedy dojrzałą komórkę, który robił nad głową niby­nóżki jednemu z rekrutów.

Usiadł naprzeciw komendanta i ujął w dłoń podaną mu szklaneczkę z bursztynianem.

– Panie komendancie! – droczył się. – Sprzedaż bursztynianu podlega karze grzywny. Jak udało się go panu zdobyć?

– Nie zadawaj pytań, na które znasz odpowiedź. Wiesz, że znam tego i owego w fabryce Krebsa, a tych szczawiooctanowych pomyj nie mam zamiaru w siebie wlewać. Mów lepiej, w czym rzecz. Nie mam wiele czasu – powiedział Zygotka, żartobliwie podkreślając wartość, jaką nadawał czwartemu wymiarowi.

– Szukam kogoś.

– Zawsze kogoś szukasz.

– Kogoś, kogo szukałem lata temu.

– Dawno?

– Jeszcze pod pańskim dowództwem.

– Sprecyzuj.

– Pamięta pan sprawę, po której odszedłem?

– Kto nie pamięta? Setki komórek mieszkających w Międzypalczach straciło wtedy życie – surowo stwierdził Zygotka. – To nie była zwykła sprawa. Nie winię cię za to – zapewnił.

– Tak jest, panie komendancie! – wyrecytował i teatralnie zasalutował. – Pamięta pan, że sprawcę już osaczyliśmy? Byliśmy pewni, że go mamy, ale wymknął się pomimo starannie zaplanowanej obławy.

– Ale zakładników uratowałeś! – krzyknął Zygotka. – To nie lada zasługa, dla nich, ich rodzin i miasta. Dzięki twojej akcji mamy most Międzypaliczkowy.

– Może ma pan rację. Sam często korzystam z tej drogi – mruknął nieprzekonany XY. – Rzecz w tym, że chyba znów szukam tej samej osoby.

– Skąd ten pomysł?

– Podobny stan zwłok, mechanizm działania łudząco podobny, chociaż bardziej rozciągnięty w czasie. Sprawca wydaje się nie działać pod wpływem impulsu. I tym razem ofiarami padają stare komórki, a nie, jak przed laty, dzieciaki.

Zapadła cisza. Obaj wzięli po małym łyczku chłodnego płynu. Zygotka skinieniem głowy zachęcił XY, by mówił dalej.

– Dziś, dzień przed moją emeryturą, poprosił mnie o ekspertyzę pański następca, ten… Podpuszczka. – Niektóre słowa XY utonęły w dźwiękach przestawianych za barem butelek.

– Skup się na sprawie, a swoich frustracji nie kieruj na Podpuszczkę. To dobra okazja, żeby wyrównać rachunki i ułożyć sobie w głowie ten cyrk z przeszłości – poradził mądrze Zygotka.

– Pewnie ma pan rację. Tamte czasy pamięta pan jak nikt. W końcu brał pan udział w budowaniu i kształtowaniu Korpolis. Czy przychodzi panu do głowy coś, co pomoże dorwać sprawcę? Tym razem na dobre.

– Wiesz, XY – zaczął Zygotka. – Wtedy w Korpolis rządziło bezprawie. Nawet gdy stworzyliśmy podstawową legislację i zasady współpracy społecznej, to życia w tych pluripotencjalnych czasach nikomu bym nie życzył.

– Bezprawie sprzyja karierom cwaniaczków.

– Cwaniaczków i samozwańczych obrońców porządku. Mieliśmy wtedy wielce intrygujące sprawy. Wydział Immunośledczy jeszcze raczkował, więc ciężkie, skomplikowane przypadki musiałem przydzielać tak młodym ludziom jak ty. Kojarzysz takiego typa, który za cel obrał sobie włóczęgów i bezdomnych? – spytał Zygotka.

– Anton Anoikis! Słyszałem o nim. Wiele było głosów, które popierały jego… „działalność”.

– Wiele, ale na coś takiego nie można było pozwolić w rozwijającym się mieście. To niedopuszczalne! – oburzył się Zygotka.

– O moim podejrzanym też można powiedzieć, że zabrał się za oczyszczanie miasta.

– Moja rada jest taka: zainteresuj się leciwymi obywatelami, minimum w wieku emerytalnym. Ktoś, kto już w tamtych czasach wyprawiał tak straszne rzeczy, musi mieć za sobą przynajmniej 50 podziałów. Przyślę ci dokumenty, w których zbierałem informacje na temat ówczesnych osobników patogennych i patologicznych. Jak jeszcze mogę ci pomóc?

– Wie pan, panie komendancie, że zawsze cenię sobie pańskie rady. Zwłaszcza jeśli są potwierdzeniem moich własnych pomysłów –­ ­odpowiedział XY, kończąc drinka i wstając od stołu.

– W ciągu godziny wyślę ci mRNA z dokumentami. Spokojnej emerytury, XY. Nie wkop się w coś, co może cię przerosnąć – ostrzegł Zygotka.

– Spokojnej służby, komendancie Zygotka! – wyrecytował. Miał przeczucie, że widział go po raz ostatni. Tym razem na poważnie zasalutował i wyszedł w zgiełk głównej sali.

Wrócił do biura, nalał sobie szklaneczkę jabłczanu i legł w fotelu.

Sen

Śnił mu się staw. Destruenty, reducenty, saprotrofy, wśród nich wije, skorupiaki, grzyby i bakterie, mozolnie rozbijały martwą materię organiczną na pożywienie. Jadły i były jedzone. Materia i energia krążyły i przenikały ich świat. W bliższych powierzchni strefach krążyły małe rybki, flegmatycznie połykając obojętne wszystkiemu glony, które kwitły dzięki energii słońca, będącej jednocześnie cząsteczką i falą. Gdy upasły się wystarczająco, padały ofiarą większych rybek, które miało spotkać w końcu to samo. Na dnie, na które opadną kiedyś ich martwe ciała, oczekiwał rozkład, wzrost i ponowne wznoszenie ku powierzchni. Nic się nie marnowało. Nad powierzchnią wody krążyły ważki, muszki i komary, a nad nimi pikowały ptaki, chwytając w dzióbki najtłustsze z owadów. Szuwary pięły się wbrew przeciwnościom, zakwitały i spadały w otchłań, z której się wyłoniły. Z korony porastających brzeg wierzb sypał się deszcz liści, pyłków i resztek z ptasich gniazd. Nartniki, w chao­tycznym na pozór tańcu, dekorowały wodę siatką dyfrakcyjną wyciszających się fal, nadając bezlitosnej walce o życie harmonię. W pewnym momencie zauważył, że scenka jest zapętlona, że wszystko to wydarza się raz za razem, od zawsze i na zawsze, a w chwili, gdy to zrozumiał, otworzył oczy. W głowie usłyszał słowa: „Im dogłębniej pojmujesz swoje życie, tym mniej wierzysz w zniweczenie go poprzez śmierć”. Jego myśli były klarowne, spokojne. Świat był dla niego powierzchnią wody, a zdarzenia – wielkie i małe, wspaniałe i tragiczne, premiery i szara proza życia – śladami malutkich stópek nartników na bezkresie tafli stawu.

Ona

Zadzwonił telefon. Podpuszczka.

– Wiemy, że są w środku. Ona i Zygotka – powitał go Podpuszczka.

– Ona?

– Takiej formy używał Zygotka przez telefon.

– Ktoś jeszcze jest w środku?

– Tylko tych dwoje.

– Czemu nie próbowałeś wkroczyć?

– Postępowałem zgodnie z wytycznymi Zygotki. To najbardziej doświadczony funkcjonariusz, jakiego znam – odparł Podpuszczka. – Kazał czekać na ciebie. Nie wiem tylko, czy nie mówił pod przymusem. W końcu jest zakładnikiem.

– Stary nigdy nie wciągnąłby żadnego z chłopaków w pułapkę. Wchodzę – uciął wątpliwości XY. Z odbezpieczoną bronią ruszył w stronę wejścia.

Poruszał się cicho, chociaż czuł, że nic mu nie grozi. Był spokojny.

– XY! – Głos Zygotki brzmiał pewnie. Wręcz radośnie. – Chodź. Nie bój się. Jestem sam. Udało się. To już koniec.

– Komendancie?

– Siadaj, XY, i nie zadawaj zbyt wielu pytań. Dobrze się zastanów, co chcesz wiedzieć. Nie mam dużo czasu – tym razem jego zapewnienie zabrzmiało poważnie.

– Kim ona jest?

– Siłą. Nie ma formy materialnej. Wynika z zasad rządzących życiem. Sama jest zasadą.

– Zasadą, że wszystko się kończy, a jednocześnie trwa?

– Więc już wiesz?

– Jestem detektywem, komendancie.

– Doprawdy, nic nie ciekawi cię w tym momencie bardziej niż twoje ego?

– Ma pan rację. Jak ona działa?

– Tego sam nie wiem. Rogówka prowadzi dla mnie badania od lat. Rozumiemy już wiele, ale nadal nie wszystko.

– Jak zabija?

– Miałeś dobre przeczucie z kaspazami. Z aneksyną też. Rogówka był zaskoczony, że tyle wydedukowałeś. Ciężko było mu udawać, że nic nie wie. Do tego zlecać niepotrzebne badania i fałszować wyniki.

– Rogówka wydaje się mieć w tej sprawie duży udział.

– To właśnie on odkrył szereg reakcji biochemicznych, interakcji białek, które wzajemnie się tną, aktywują, wyciszają. Trwają w ciągłym tańcu, samoregulując nawzajem swoje powstawanie i niszczenie, swoje miejsce w ciele komórki i jej los. Chociaż cały ten miszmasz składający się na nasze ciała, będący milionami specyficznych interakcji, terabajtami trwale zapisanych danych, działa z olbrzymią precyzją i wydajnością, to nie jest system wieczny. Telomery skracają się, a materiał genetyczny gromadzi mutacje i degeneruje. Wzrasta stężenie reaktywnych form tlenu, które sieją spustoszenie, nie szczędząc DNA, RNA, błon i białek. Pewne mutacje, które w młodym organizmie zostałyby naprawione przez system naprawy DNA, mogą umknąć spracowanym już enzymom. Taka zmiana może utrwalić się w informacji genetycznej i zostać przekazana komórkom potomnym. Jeśli mutacja pojawi się w genie, który odpowiada za regulację jednego z ważnych procesów komórkowych, może to doprowadzić do zaburzeń w działaniu całej komórki. Zazwyczaj komórka, która poczuje, że coś jest z nią nie tak i nie może liczyć na naprawę defektu, popełnia samobójstwo. Dla dobra organizmu.

– Tym właśnie ona jest? Zaplanowanym samobójstwem? – dopytał XY.

Zygotka skinął głową.

– Tak. Mówimy na nią apoptoza. Tak ją nazwał Rogówka podczas jednego z naszych jesiennych spacerów.

– Czy dotyczy wszystkich? – drążył.

– Są tacy, którzy przed nią uciekają. Nie mam tu na myśli brania suplementów diety, które stały się teraz tak popularne. Chodzi o komórki, którym pomieszało się w głowach. Stać się taką komórką może każdy z mieszkańców miasta. Jeśli mechanizmy naprawy i kontroli mutacji zawiodą, a materiał genetyczny nagromadzi zmiany w ważnych miejscach genomu, skutki mogą być nieprzewidywalnie tragiczne. Jeden z wyjątkowo niebezpiecznych efektów to zdolność komórki do przemieszczania się po całym organizmie bez żadnych konsekwencji.

– Nie brzmi tak źle.

– Pomyśl chwilę! Zdarzają się komórki niebezpieczne i spodziewać się można, że nie wykorzystają tego do pokojowych celów. Pamiętaj, że mutacja może spowodować wiele innych problemów. Jeśli w jej wyniku uaktywni się telomeraza, która w zwykłej komórce, takiej jak ty czy ja, pozostaje nieaktywna, to komórka taka za nic będzie miała limit Hayflicka. Dodaj do tego dziedziczenie tych błędów przez komórki potomne i masz potencjalną komórkę nowo­tworową, zdolną do przerzutów w dowolne miejsce ustroju.

– Więc po to jest apoptoza?

– Po to, żebyśmy nie zwariowali. Najgorsze jest jednak to, że mutacje, o których mówiłem, potrafią także uszkodzić elementy szlaków biochemicznych odpowiedzialnych za inicjację i przeprowadzanie apoptozy. Jednym ze znanych mankamentów tego typu są mutacje w białku p53, które jest jednym z głównych strażników homeostazy komórki. Rozumiesz już, dlaczego paragraf chroniący niektórych przestępców został tak nazwany?

– Czyli sprawa mostu Międzypaliczkowego nie miała z nią nic wspólnego? – spytał.

– Wręcz przeciwnie. Apoptoza odgrywa ważną rolę w embriogenezie. Możesz tego nie pamiętać, ale dawno temu, przez krótką chwilę, nie istniały rozdzielone palce stóp. Dopiero gdy apoptoza wkroczyła i zaczęła zabijać młode komórki budujące błonki, miasto zyskało rozdzielone palce. Te śmierci były czymś, co musiało się wydarzyć w rozwijającym się mieście, a fakt, że nasza akcja spowodowała inhibicję apoptozy między paliczkami, to ingerencja. Tym razem nieniosąca ze sobą poważnych szkód, ale wyobraź sobie miasto, gdzie nie istnieje system nadzoru i karania tych, na których mówisz „cwaniaczki”.

– Narastający chaos i nowotworzenie?

– Dokładnie tak. Próby utrzymania wiecznej młodości, perfekcyjnego zdrowia i nieśmiertelności mogą się skończyć dla organizmu tragicznie. Wyobraź sobie przeludnienie, z którym mielibyśmy do czynienia. Smog, deplecja zasobów naturalnych, konflikty i nierówności społeczne. Mamy tego więcej i więcej. Apoptoza jest zjawiskiem naturalnym w rozwoju i życiu organizmów. Jest czynnikiem wprowadzającym harmonię. Przychodzi wtedy, kiedy ma przyjść.

– Starości nie można pokonać? – zadumał się XY.

– Najlepiej byłoby nie walczyć z nią wcale. Musisz mi obiecać, że nie przyłożysz ręki do dalszego śledztwa i będziesz miał na oku Rogówkę. On bardzo wiele wie o apoptozie. Dalsze badania w połączeniu z jego specyficznymi ambicjami mogą być katastrofalne w skutkach. Tutaj waży się homeostaza całego miasta! – uniósł się Zygotka. – Nie uważam go za kogoś godnego zaufania. Naj­lepiej byłoby, gdybyś zniszczył wyniki jego badań – zasugerował.

Zygotka widocznie opadł z sił. Śpieszył się. Spod przymkniętych oczu spojrzał pytająco na XY.

– Rozumiem. Zrobię, co w mojej mocy.

– Spocznij.

Epilog

Leżąc na wyliniałej kanapie, sięga po pilota. Potrącona pusta butelka spada i roztrzaskuje się o podłogę. Niewzruszony włącza wiadomości. Prezenterka wygląda na zmęczoną. Młodą, zdrową, ale niewyobrażalnie zmęczoną. Od kiedy przewidywana długość życia obywatela potroiła się, ciężko pozwolić sobie na emeryturę czy wczasy.

– Z dnia na dzień komórki żyjące poza prawem rosną w siłę. Mnożą się i dzielą w zastraszającym tempie. Hormony wzrostu, produkowane chałupniczo poza granicami miasta, stają się realnym zagrożeniem. Według symulacji przeprowadzonych przez specjalistów liczba komórek zdegenerowanych zrówna się z populacją miasta w ciągu najbliższych tygodni.

– Kolejne kradzieże w fabryce ministra Rogówki. Tym razem skradziono 150 μL modyfikowanej telomerazy oraz 40 jednostek NAC, eksperymentalnego środka wymiatającego z cytoplazmy reaktywne formy tlenu. Dla żadnego z naszych widzów nie jest zagadką, gdzie trafią skradzione „suplementy wieczności”, jak nazywa je minister Rogówka.

– Ściana chitynowa, wzniesiona w celu izolacji zdegenerowanych komórek, nie zdaje egzaminu. Tysiące osobników przedostały się do ustroju. Prawica nawołuje o militaryzację granic.

***

XY zerwał się jak oparzony. Rozejrzał się spanikowany, spojrzał na wędkę w swoich rękach i po chwili zrozumiał, że to był tylko straszny sen. Nie pierwszy taki od czasu zniszczenia laboratorium Rogówki i przekazania go śledczym. Na szczęście posłuchał Zygotki. Korpolis było bezpieczne. Rano nakopał całe wiadro cząsteczek SRP, najlepszej przynęty na tłuste rybosomy. Rozsiadł się wygodnie pod drzewem i czuwał. Jego myśli były spokojne.

Czytaj również:

Dō czyli droga
i
"Układanie kwiatów i ceremonia parzenia herbaty", Toyohara Chikanobu, 1895 r.; domena publiczna
Pogoda ducha

Dō czyli droga

Piotr Milewski

Harmonia, szacunek, czystość i spokój. Te cztery zasady leżą u podstaw tradycyjnych japońskich sztuk: parzenia herbaty, układania kwiatów i kaligrafowania. Owe ceremonie nie tylko wyrażają pewną koncepcję estetyczną, lecz także wiążą się z określoną wizją świata.

Harmonia oznacza równowagę między światem zewnętrznym a wewnętrznym, a także w obrębie każdego z tych światów. Przejawia się ona w łagodności – światła, zapachów, ruchów, nastroju. Szacunek pozwala dostrzec wartość innych ludzi, jak również przyrody i przedmiotów. Czystość odnosi się zarówno do czystości serca i umysłu, jak i ciała oraz otoczenia, a spokój to umiejętność znalezienia równowagi i zadowolenia w teraźniejszości, innymi słowy – wewnętrzne wyciszenie.

Czytaj dalej