Lis i Borsuk Lis i Borsuk
i
zdjęcie: McGill Library/Unsplash
Opowieści

Lis i Borsuk

Tomasz Sitarz
Czyta się 18 minut

Dwaj przyjaciele porzucają bezpieczne nory i ruszają w podróż, podczas której spotkają różnych nauczycieli (całkiem jak w jednej z powieści Hermanna Hessego). Jakie prawdy poznają o sobie i świecie?

Lis dorastał nad brzegiem rzeki, gdzie nie kołysały się żadne łodzie, w chłodzie lasu, w norze w pobliżu korzeni Wierzby. Tuż obok mieszkał Borsuk, jego przyjaciel, również syn lasu. Ruda kita młodzieńca błyszczała oświetlona letnim słońcem, gdy hasał z kolegami przy wejściu do norki, i chłodnym światłem księżyca, gdy nocami łowił z ojcem małe gryzonie. Mądre oczy chłonęły falowanie targanych wiatrem traw i mowę ciała starszych osobników. Potrafił już słuchem lokalizować ofiarę i zakradać się na odleg­łość skoku. Rozpoznawał dojrzałe jagody oraz czereśnie i udawał martwego, by łapać padlinożerne ptaki.

Państwa Lisów, jego rodziców, rozpierała duma. Widzieli w nim kontynuatora rodu, którego historia sięgała czasów, gdy polowania na lisy były codziennością, a odgłosy gończych budziły strach w sercach zwierząt. Smukły, gibki Lis dreptał między drzewami i przyciągał wzrok odpoczywających na gałęziach ptaków oraz wiewiórek, które lubiły patrzeć na jego dostojny krok. Ale najbardziej kochał go Borsuk. Podziwiał jego rudą sierść i każde szczeknięcie, a ponad wszystko wielbił wzniosłość i odwagę jego myśli. Był pewien, że gdy Lis dorośnie, nie będzie zwykłym lisem.

Wiosną matka Lisa oszczeniła się i wydała na świat aż dziesięcioro małych. Lis i jego ojciec każdego wieczoru wyruszali na łowy, by zapewnić im pokarm. Pewnego dnia trafili w pobliże ludzkich zabudowań i włamali się do kurnika. Pan Lis zabił aż sześć kur, z których zabrali jedynie dwie. Lis nie potrafił zrozumieć zachowania ojca, a gdy poprosił o wyjaśnienie, usłyszał, że przy dużych miotach lisy polują ze zdwojoną siłą. Nie był przekonany do słuszności tego stwierdzenia i właśnie wtedy zwątpił w nieomylność ojca oraz kultywowaną przez niego tradycję. Okazało się, że niebezpodstawnie – rozeźlony farmer poprzysiągł zemstę i przez wiele dni szukał lisiej nory, zabijając wszelkie napotkane zwierzęta. Korzystał z pomocy psów, które trafiły pewnego dnia w okolice Wierzby. Psy przyjaźniły się z Lisem i zdradziły mu, że odnalazły norę tylko dzięki jego zapachowi – Lis zgubił bowiem w kurniku kępkę futra.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Cień padł na Lisa. Zrozumiał, że stanowi zagrożenie dla rodziny i przyjaciół. Postanowił odejść dla ich bezpieczeństwa. Borsuk domyślał się, że Lis opuści Wierzbę i zdecydował się do niego dołączyć. Odeszli razem w kierunku domu farmera, gdzie Lis oznaczył teren tak, by żadne psy nigdy więcej nie trafiły do nory rodziców. Gdy byli pewni, że zostawiony przez nich ślad prowadzi donikąd, ruszyli w świat. Na szlaku długo milczeli, a nieprzyzwyczajony do długich wypraw Borsuk męczył się i wracał myślami do domu.

– Przykro mi opuszczać Wierzbę, Lisie. W jej cieniu dorastaliśmy i tam mieszkają wszyscy nasi przyjaciele. Nigdy nie chodziliśmy głodni, a cień wysokich traw zawsze dawał nam schronienie. O ile rozumiem twoją troskę o bezpieczeństwo rodziny, o tyle wydaje mi się, że nie wyjawiłeś mi prawdziwego powodu, dla którego musiałeś odejść.

– Nic ci nie umknie, przyjacielu. Martwię się, oczywiście, o naszych bliskich, ale myślę, że zagmatwane tropy, które zostawiliśmy, wystarczą, aby byli bezpieczni. Tym, co popchnęło mnie do odejścia z domu, jest siła znacznie większa. Jej sprawczość wydaje mi się dziś oczywista. Jak gdyby drzemała w pobliżu od czasu naszych narodzin, lecz dopiero teraz w pełni się przebudziła. Myślę, że ty także czujesz jej obecność.

– Wiesz, że kocham nasz dom ponad wszystko, a jednak coś kazało mi dziś rano obudzić się przed świtem i odejść razem z tobą. Nie mam pojęcia, czym jest ta siła i czy dotyczy również mnie. Wiem tylko, że będę szedł za tobą niczym cień. Chciałbym jednak znać cel naszej podróży.

– Nie wiem, gdzie wiedzie nasza droga, ale wiem, co nas pcha do tej wędrówki. W moim sercu narodziła się tęsknota za światem, w którym nikt bez powodu nie zabija i nie ginie. Takim, w którym zwierzęta żyją w harmonii i nie zadają sobie niepotrzebnego cierpienia. Zrozumiałem dziś rano, dlaczego mój ojciec zrobił to, co zrobił. Nie było to wcale bezmyślne ani okrutne. Uczynił to, co lis uczynić powinien. Dostrzegł ofiarę, więc odruchowo ją chwycił. Tym, co w tej sytuacji nienaturalne, jest kurnik – twór ludzki.

– Chcesz więc iść tam, gdzie nie ma ludzi?

– Wręcz przeciwnie. Myślę, że nie powinniśmy niczego unikać. Teraz rozumiem, że równowaga, którą obserwowaliśmy każdego dnia w lesie, jest w rzeczywistości iluzją. Może kiedyś, dawno temu, świat był nią nasycony, ale dziś wszystko drży i się chwieje. Myślę, że stało się tak za sprawą ludzi. Równowaga nie jest więc dana raz na zawsze, lecz trzeba jej nieustannie poszukiwać.

– Ona nie jest więc celem naszej podróży?

– Może znajdziemy ją wśród ludzi, a może w drodze. Zobaczymy.

Szczur

W zaroślach na poboczu coś się poruszyło. W pierwszej chwili Lis chciał skoczyć i capnąć ofiarę, ale się powstrzymał. Zamiast tego podszedł razem z Borsukiem – ich oczom ukazała się grupka polnych myszy zebranych dookoła siwego Szczura. Myszy zlękły się drapieżników, jednak widok przyjaźnie nastawionego Lisa nieco je uspokoił. Przyjaciele przysiedli się i zaczęli słuchać nauk Szczura.

– Nie gońcie, przyjaciele! Nie gońcie za uciechami i pełnym brzuchem! Znaleźliście trzy ziarnka grochu? Nie pożerajcie ich. Jedno ziarnko dajcie swemu bratu, drugie zatrzymajcie dla siebie, a trzecie odrzućcie tak, by nikt go nigdy nie znalazł. A jeśli chodzicie głodni już trzeci dzień, to nie bójcie się pościć i czwarty. Pozwólcie, by wasz brzuch zaśpiewał pieśń łaknienia, i rozkoszujcie się słodką niezależnością od ziemskich pokus. Nie gońcie za rozkoszami i nie gońcie za tłustymi kąskami, a zawsze będziecie nasyceni.

Gdy Szczur skończył mówić, myszy rozpierzchły się, a przyjaciele zbliżyli się do nauczyciela. Jego sumiaste wąsy, przeorany bliznami pyszczek i siwe futerko świadczyły o statusie mędrca. Zapytany o to, czy jego nauka nadaje się także dla drapieżników, bez słowa skinął głową. Lis postanowił, że pozostaną z nim dłużej, by poznać więcej jego mądrości. Postępowali więc wedle ascetycznych zasad. Obaj stracili na wadze, a ruchy Lisa nie były już uosobieniem gracji i siły. Borsuk często ubolewał, że tak się stało, i nieraz zdarzało mu się rozpamiętywać czasy, gdy pokarmu było w bród, jego apetyt zaś nie znikał za sprawą opowieści o ziarnkach grochu. Po kilku miesiącach Lis otworzył oczy i zrozumiał, że nie są z przyjacielem stworzeni do życia wśród myszy. Pozdrowili zatem Szczura i odeszli.

– Uważasz więc, Lisie, że nie w umiarze leży odpowiedź na twoje pytania?

– Tego nie wiem. Wydawało się, że Szczur wie, co mówi, a żyjące z nim myszy wyglądały na zadowolone. Nie jestem jednak pewien, czy rzeczywiście możemy żyć jak oni.

– Przecież słowa, które wypowiedział pierwszego dnia, zdawały się przekonujące, czyż nie?

– Myślę, Borsuku, że przypowieści Szczura miały prowadzić do przyjemnego i bezpiecznego życia w warunkach ograniczonego dostępu do pożywienia. Nie wydaje mi się, by uczyły umiaru.

– Ale radził przecież odrzucić trzecie ziarenko.

– Czuję, że to jedyna część jego nauki, która ma dla nas prawdziwą wartość, ale nadal nie jestem pewien dlaczego. Nie zaprzątajmy sobie tym więcej głów. Czym są prawa gryzoni dla drapieżników takich jak my? Chodźmy. Przed nami długa droga.

Tygrys

W śpiewie kosów, w dzięciolim stukocie niosły się pogłoski o zwierzęciu, któremu udało się osiągnąć oświecenie. Mieszkało podobno w opuszczonym ogrodzie zoologicznym, a ściany jego wybiegu były tak wysokie, że nie mogło go nigdy opuścić. Żyło z jałmużny przynoszonej mu przez spragnionych nauk słuchaczy. Po drodze spotykali pielgrzymów, którzy opowiadali sobie plotki o mądrości proroka. Borsuk zachłannie nasłuchiwał i strzygł uszami za każdym razem, gdy podsłuchali gdzieś wzmiankę o Tygrysie. Lis czuł, że jego przyjaciel jest zmęczony trudami poszukiwań i pokłada w nauczycielu wielką nadzieję. Przez bramę ogrodu przelewały się rzesze zwierząt. Gdy przecisnęli się w pobliże wybiegu, okryty pomarańczową opończą olbrzym właśnie zaczynał lekcję. Nauczał, że jedynym sposobem na uniknięcie cierpienia na tym świecie jest porzucenie wszelkiej aktywności. Wycofanie się w głąb siebie i niepodejmowanie żadnego wysiłku.

– Leżcie, przyjaciele! Czy widzicie to słońce nad nami? Każdy promień, który nie pada na wasze futro i sierść, jest czystym marnotrawstwem. Ono świeci, byście nie musieli grzać się od środka. Leżcie! Odpocznijcie! Oszczędzajcie energię! Czy liście roślin nie odwracają się ku słońcu, by chłonąć je całą swoją powierzchnią? Czy drzewa nie pną się w górę, wyciągając się z całych sił ku niebu? My nie musimy wyginać karków i mozolnie skręcać się ku górze. Wystarczy, byśmy znaleźli sobie wygodne miejsce z dala od cienia, a cała reszta przyjdzie sama.

– Bardzo mi w smak ta nauka. Wyobraź sobie, Lisie! Całymi dniami moglibyśmy leżeć i dywagować na wzniosłe tematy! – Borsuk rozmarzył się.

– A co z jedzeniem, jeśli będziemy tak leżeć? – zapytał Lis.

Borsuk już go nie słuchał. Szeptał tylko pod nosem: „Koniec z polowaniami, ze zmęczeniem i zadyszką”. Był przekonany, że jakoś to będzie. Skoro Tygrys sobie radził, to co dopiero taki mały ssak jak on? Gdy Tygrys skończył mówić, niektórzy pielgrzymi podchodzili do ogrodzenia, by zostać jego uczniami. Dołączył do nich i Borsuk. Zawahał się dopiero, gdy zauważył, że jego przyjaciel nie zamierza wdziać pomarańczowych szat. Zapytany o powód, odpowiedział:

– Jesteśmy razem od najmłodszych lat, przyjacielu. Zawsze byłeś przy mnie i jak cień podążałeś, gdziekolwiek się udałem. Obawiałem się, że nigdy nie podejmiesz samodzielnej decyzji. Cieszę się, że będziesz uczniem Tygrysa. Myślę, że spotka cię tu wiele dobrego. A teraz żegnaj i zapamiętaj wszystko, czego się tu nauczysz, byśmy mogli wymienić się opowieściami, gdy znów się spotkamy.

Borsuk długo płakał i prosił Lisa, by przemyślał swoją decyzję, ale ten wiedział, że iluzja, którą oferuje Tygrys, jest najlepszym, co może spotkać Borsuka w tym momencie jego życia. Po raz ostatni obwąchał przyjaciela i ruszył ku bramie.

Przysiadł w cieniu drzewa, tuż przy murze oddzielającym zoo od reszty świata. Gdy otworzył oczy, stał przed nim Tygrys.

– Dokąd więc pójdziesz, skoro nie chcesz zostać w naszym ogrodzie? Czy moja nauka cię nie przekonała? A może jej nie zrozumiałeś? Czy nie widzisz, że twoje poszukiwania to strata czasu i energii?

– Jak na strażnika tajemnej wiedzy zadajesz bardzo dużo pytań. Myślę, że nie jesteś wcale uczonym, tylko oszustem. Wykorzystujesz innych, by realizowali twoje potrzeby.

– Jesteś bardzo spostrzegawczy, Lisie. Ale czy nie jest prawdą, że leżę, a wszystko jest mi dane? Nie możesz zaprzeczyć.

– Mówisz pięknie, a twoje słowa są przekonujące. Niełatwo dostrzec, że twoja nauka goni własny ogon. Jedynie ktoś ze wspaniałym i bystrym umysłem potrafi tak manipulować. Myślę jednak, że jesteś nieszkodliwy i najbardziej jest mi ciebie żal. Dam ci więc na pożegnanie jedną radę: strzeż się bystrości swego umysłu, Kocie.

– Więc znasz mój sekret?

– Tutaj jesteś znacznie mniejszy niż na wybiegu. To oczywiste, że piękne, dostojne i potężne z ciebie zwierzę. Nie jesteś jednak tygrysem w pomarańczowej opończy, ale rudym kotem. Myślę, że kryje się w twojej nauce coś prawdziwego. Nie potrafię jeszcze wskazać, co dokładnie. Jestem natomiast pewien, że w każdej bzdurze i w każdym kłamstwie iskrzy się ziarenko prawdy. Nie zdemaskuję cię, lecz bądź, proszę, życzliwy dla Borsuka. Żegnaj, Kocie.

Gnany wiatrem

Gdy opuścił mury ogrodu, świat wyglądał inaczej. Jaskółki przecinały niebo w pogoni za owadami i zanosiły zdobycze do gniazd, wprost w otwarte dzióbki pisklaków. Skorupki jajek, z których wykluły się młode, kruszyły się na proch i prószyły glebę wapniodajnym śniegiem. Ze szczytów traw wyrastających z tej samej gleby podrywały się drobne pajęczaki, które łapały wiatr w starannie utkane żagle pajęczyn i podróżowały na nich ku dalekim krainom, mieszając pule genowe populacji oraz wzbogacając bioróżnorodność. Każdy z uczestników cudu życia pracował na swój rachunek, na swoje młode i na swoje przetrwanie.

Świat, który Lis teraz oglądał, był ostatecznym dowodem na zakłamanie Tygrysa. Każdy musi walczyć o swój byt. Wychodząc z ogrodu, nie zastanawiał się nad celem dalszej podróży. Wydawać się mogło, że ruszy ku Wierzbie, odwiedzi dojrzałe już rodzeństwo i leciwych rodziców, za którymi tak tęsknił, ale teraz, gdy myśl o własnej drodze mieszała się z obrazem migrujących pajęczaków i otwartych dzióbków pisklaków, zrozumiał, że o powrocie na tamtą ścieżkę nie ma mowy. Nie jest już Lisem, synem Lisa ani synem lasu, ani nawet przyjacielem Borsuka. Wszystkie te imiona odrzucił i stał się prawdziwie nikim. Był chłonny jak gąbka i dociekliwy jak nigdy przedtem. Właśnie ta ciekawość skłoniła go do tego, by nie obierać żadnego konkretnego celu. Ruszył więc w kierunku, w którym akurat wiał wiatr, i nie oglądał się za siebie.

Kret

Gdy wyszedł zza kolejnego zakrętu, jego oczom ukazała się równina. Daleko na horyzoncie wyrastały wieże mitycznego Miasta. Za młodu słyszał pogłoski o katastrofie, o ludzkim exodusie i o ruinach, które stały się teraz przestrzenią ponownie włączoną do świata natury. Mówiło się o niej z grozą i fascynacją. Podobno katastrofa pozostawiła bliznę martwej ziemi, która parzyła łapki, a na każdego, kto jej dotknął, sprowadzała koszmary senne, chorobę oraz śmierć.

– Skoro trafiłem właśnie tu, to równie dobrze mogę odwiedzić Miasto – powiedział pod nosem Lis. Nagle ziemia pod jego łapkami wypiętrzyła się i z dziurki wychyliła się główka Kreta.

– Jeśli zmierzasz do Miasta, musisz wiedzieć, że nie można do niego ot tak wejść. Teren dookoła jest skażony, a jedyną drogą są podziemne tunele.

– Jestem pewien, że ty możesz mi w tym pomóc.

– Jeśli chcesz, to przeprowadzę cię do Miasta. Możesz też spędzić noc w moim domu. Praca przy przeprawie jest przyjemna, ale bywa samotna. Bardzo bym się cieszył, gdybyś zdecydował się mi towarzyszyć.

Lis został u Kreta na noc. Niewiele rozmawiali, lecz dostrzegł w towarzyszu jakiś rodzaj spokoju i postanowił, że pomieszka u niego dłużej. Pracowali razem w tunelach, pomagając podróżnym odnaleźć drogę w labiryncie. Kret opowiadał o Mieście i o kilku ludziach, którzy nadal tam żyli. Wedle jego słów byli tylko łysymi, nieporadnymi małpami, które trwoniły czas na zabawy artefaktami z dawnych lat i gapienie się w kawałki papieru. Chociaż wcześ­niej Lis był bardzo podekscytowany na myśl o spotkaniu z ludźmi, to teraz widział, że tym, co go tutaj przywiodło, był prawdopodobnie Kret. Ich dni upływały na naprawianiu tuneli, wpatrywaniu się w ciemność i słuchaniu szumu rzek płynących pod ziemią. Pewnego wieczoru, gdy jedli razem kolację, Kret zapytał Lisa o cel jego poszukiwań. Gdy ten opowiedział mu o tęsknocie za równowagą, Kret zaśmiał się i zapytał:

– Więc jeszcze nie wiesz? Posłuchaj zatem.

Umysł Lisa zalały obrazy. Wydarzenia następowały jedno po drugim, chociaż wszystkie działy się jednocześnie. Zobaczył siewkę dębu, która – targana wiatrem i bombardowana kroplami deszczu – wspinała się ku słońcu. Noc goniła dzień, a dzień zastępowała noc. Kora drzewa narastała, tak jak narastały kolejne słoje. Liście reagowały na słońce, nachylając się, by łowić jak najwięcej światła. Korzenie wierciły dziury w ziemi i rozrastały się we wszystkich kierunkach. W glebie grzybnia oplatała korzenie i pulsowała odżywczym rytmem. Bakterie rozkładały martwą materię i karmiły drzewo, w którego koronie ptaki wiły gniazda, odchowywały młode i umierały, zasilając drzewo substancjami zawartymi w ich ciałach. Wokoło rodziły się następne dęby, a ich siewki zjadane były przez zwierzęta kopytne, których odchody włączały się w krążenie materii. Pożary trawiły las, z wypalonej ziemi kiełkowały zaś kolejne i kolejne rośliny. Dąb stał pośród innych wielkich dębów, a pod nim kwitły zawilce. Zwierzęta przychodziły i odchodziły, wizja zaś przyśpieszała. Lis nie wiedział już, czy jest lisem, czy kwiatem, czy samym dębem. Nagle przy pniu pojawili się malutcy ludzie w żółtych kaskach, mierzyli drzewo i wskazywali z podziwem jego rozłożystą koronę. Powietrze zadrżało od warkotu pił, dąb padł. Ludzie odcięli gałęzie, pozrywali żołędzie i liście. Pień wywieziono z lasu, a pozostawione resztki gniły i znów łączyły się z glebą. Z żołędzi kiełkowały kolejne dęby. Gdy Lis otworzył oczy, Kret pakował swoje rzeczy i szykował się do drogi.

– Myślałem, że ta chwila nigdy nie nadejdzie, ale gdy zobaczyłem, jak dzielnie przyjąłeś tę naukę, wiem, że mogę wreszcie odejść. Długo czekałem na moment, gdy ktoś zajmie moje miejsce przy przeprawie.

– Teraz wydaje się to oczywiste. Jak gdybym od zawsze szedł właśnie tutaj, a wszystkie wcześniejsze przystanki i przygody miały na celu skierowanie mnie w to miejsce.

– Żyj więc tutaj i postaraj się być światłem dla innych zwierząt. Tunele są długie i ciemne. Nie każdy potrafi odnaleźć w nich drogę.

I odszedł w las. Lis przez długie lata opiekował się korytarzami. Słuchał podróżnych i służył im radą. Jego futro zsiwiało, jednak w sercu wciąż lśnił płomień młodości. Pewnego dnia do przeprawy zawitał Borsuk. W pierwszej chwili nie rozpoznał przyjaciela, ale gdy spojrzał mu głęboko w oczy, zrozumiał, że odnalazł tego, którego tak długo szukał.

U celu

Długo rozmawiali i opowiadali sobie o swoich przygodach, aż przypomnieli sobie o swojej pierwszej podróży.

– Zdaje mi się, że rozgryzłem starego Szczura. Widzisz, przyjacielu, odrzucone ziarnko wcale nie odejdzie w zapomnienie. Wykiełkuje w ziemi, by nakarmić kolejne pokolenia myszy. Ta przypowieść jest właśnie o równowadze, a nie o ascezie. Dzięki takiemu odrzuceniu Szczur zachęcał do poruszenia materii, chociaż nie jestem pewien, czy był wtedy tego świadom.

– A co z Tygrysem? Pamiętasz jeszcze więźnia zoo?

– Pamiętam zoo, w którym zostawiłem swojego przyjaciela.

– Więc wiedziałeś, że Tygrys jest oszustem?

– Wiedziałem i pozwoliłem ci tam zostać. Wtedy myślałem, że to najlepsze, co mogę dla ciebie zrobić. Dziś wiem, że żadna iluzja, nawet ta najpiękniejsza, nie jest więcej warta od prawdy. Wybacz mi, proszę.

– Nie mam do ciebie żalu, Lisie. Szczerze mówiąc, od początku przeczuwałem, że z Tygrysem jest coś nie tak. Sprawy miały się coraz gorzej. Okazało się, że większość uczniów wcale nie może pozwolić sobie na leżenie w słońcu. Taki przywilej mieli tylko najbardziej zaawansowani, a na nas, początkujących, spoczywał obowiązek zdobywania pokarmu i wody.

– Na każdą sekundę bytu trzeba zapracować.

– Zrozumiałem to dosyć szybko i opuściłem ogród. Ale skoro w nauce Szczura odnalazłeś po latach jakąś wartość, to może i w słowach Tygrysa drzemało ziarnko prawdy?

– Przeczuwałem wtedy, że tak właśnie może być, lecz dopiero tutaj, dzięki ciemności, szumiącym rzekom podziemnym i rozmowom z Kretem, odnalazłem ten ukryty pierwiastek prawdy. Tygrys namawiał do lenistwa i roszczeniowości względem świata, a jego dar krasomówstwa pozwolił mu zbudować wokół siebie system, który wydawał się potwierdzać jego słowa. Teraz rozumiem, że nie był wcale tak daleko od prawdy. Czasem rzeczywiście lepiej jest się położyć i poczekać. Odpuścić codzienną gonitwę za potrzebami oraz przyjemnościami. Otworzyć się na świat, który daje przecież wszystko i wszystkim. Tygrys był leniem, a mógł być liściem, który ciężko pracuje na każdy kwant światła i każdą cząstkę cukru, którą z niego generuje, jednak dla niewprawnego oka wydaje się nieruchomy i pozbawiony woli. Być liściem na gałązce, liściem na wietrze, liściem w próchnicy gleby. W tym kryje się prawda.

– Od dnia, gdy opuściłem zoo, poszukiwałem tego, po co razem wyruszyliśmy. Spotkałem wielu nauczycieli, mądrych i głupich. Słuchałem ich słów i ważyłem je w sercu. Wiele z nich było dobrych i przyniosło ukojenie, ale za każdym razem na krótko. Szukałem i szukałem, a teraz znowu znalazłem ciebie. Czy masz dla mnie jakąś naukę, Lisie? Widzę w twoich oczach, że wiesz coś, czego nie wie nikt inny.

– Myślę, przyjacielu, że za bardzo się starałeś. Mnie także pochłonęły kiedyś poszukiwania równowagi i tak długo szukałem, że nie dostrzegałem jej, chociaż była wszędzie. Przesycone nią były każdy kamień, każde źdźbło i każde zwierzę. Cały świat jest emanacją tej prawdy.

– Nie rozumiem. Czy możesz mi to pokazać?

Lis pochylił się nad przyjacielem i trącił jego czoło noskiem. Pod zamkniętymi powiekami Borsuka rozegrał się teatr świata. Fluktuacje niedostrzegalnych gołym okiem, drobnych strun harmonizowały się ze swoimi sąsiadkami, a z ich spotkań rozkwitały atomy. Te zagęszczały się i łączyły w coraz większe cząstki, które znów i znów się zmieniały, oddając fragmenty siebie innym cząstkom i przyjmując w zamian części sióstr. Chaotyczne z początku drgania okazały się z dalszej perspektywy uporządkowane w szlaki metaboliczne, a szlaki te układały się w żywe komórki, które rodziły się i umierały, zawsze mając na uwadze dobro całości organizmu, nigdy swoje. Martwe komórki pożerane były przez żywe, bakterie przez nicienie, nicienie przez owady, owady przez kręgowce, te zaś ponownie stawały się pokarmem bakterii. Każda część danego organizmu była zarazem częścią innego organizmu, innego stopnia uporządkowania materii. Mełły się, wyrastały z gleby i do niej wracały. Granice między uczestnikami zacierały się, prześwitywały jak przetarty materiał i po chwili Borsuk nie potrafił już odróżnić jednych od drugich. Świat ożywiony jawił mu się teraz jako nieskończony pęcherzyk, z którego od czasu do czasu wynurzał się bąbelek podmiotowości i chociaż trwał na powierzchni przez kilka chwil, to wchłaniał się z powrotem w tę samą substancję. Borsuk widział to wszystko coraz jaśniej i mrużył oślepione oczy. Na bąbelek z każdej strony świeciło światło i mieniło się na jego powierzchni miliardami barw i refleksów.

Gdy wszystko zlewało się w jedno, gdy zapominał już, że jest Borsukiem, a nie liściem czy glebą, kakofonia przemian ustała. Borsuk otworzył oczy, a na pyszczku Lisa dostrzegł obraz jego rodziców, przyjaciół spod Wierzby, siwego Szczura, okrytego opończą Tygrysa i siebie samego.

– Teraz rozumiesz?

– Więc i ja, i ty, i wszystko inne… jesteśmy tym samym?

– Wszystko spotyka się ze sobą w glebie. Życie jest jedynie chwilową iluzją odrębności. Rodząc się, zapominamy, że wszyscy jesteśmy jednym.

– A jednak się różnimy. Niektórzy nie przejmują się innymi stworzeniami. Niektórzy nie znają umiaru.

– Z biegiem lat zrozumiałem też, że mój ojciec miał trochę racji. Nie ma nic złego w instynktach. Jesteśmy zwierzętami. Czujemy głód, więc go zaspokajamy. Zawsze i wszędzie ktoś kogoś zjada. Potrzebujemy bezpieczeństwa, więc go poszukujemy. Pragniemy żyć, więc się rozmnażamy. Coś się rodzi, a coś umiera. Równowaga tkwi w tym, że wszystko się zmienia.

– Więc jedyna równowaga, na którą możemy liczyć, to…

– …równowaga związana ze śmiercią. Tak. Ale nie smuć się, przyjacielu. Nic nie umiera na zawsze.

– Niełatwo przyjąć twoją naukę.

– Wręcz przeciwnie, przyjacielu. Ta nauka nie wymaga od ciebie poznania niczego nowego. Musisz tylko przypomnieć sobie to, co i tak zawsze już wiedziałeś. A teraz odpocznijmy.

Gdy Borsuk przebudził się nad ranem, Lis nadal spał. Ostatni raz pokłonił się przed przyjacielem i odszedł w swoją stronę, przepełniony towarzyszącą mu od dzieciństwa pewnością, że Lis nie jest zwykłym lisem i że prawdziwym celem podróży będzie sama droga.

Czytaj również:

Lisy w historii i kulturze Lisy w historii i kulturze
i
„Czerwony Lis”, T. Doughty, 1830 r., Library of Congress/Rawpixel (domena publiczna)
Rozmaitości

Lisy w historii i kulturze

Wszystko Będzie Dobrze

Lis Żegnalis

Wielki rywal znanego z bajki Jana Brzechwy lisa Witalisa. W przeciwieństwie do niego Żegnalis nie oszukiwał innych zwierząt, ponieważ był bardzo nieśmiały. Gdy tylko spotykał kogokolwiek, natychmiast się oddalał, wypowiadając charakterystyczną frazę „Żegna lis”.

***

Lis listopadowy

Podczas powstania listopadowego ten dzielny zwierzak był przyjacielem i podkomendnym Emilii Plater. Wielokrotnie polował na głuszce i bażanty. Schwytane ptactwo przyrządzał później oddziałowy kucharz.

Czytaj dalej