Litost
i
„Stare domki w Pinner”, Helen Allingham, 1885–1895 r., zdjęcie: Adriel Kloppenburg/Unsplash
Doznania

Litost

Milan Kundera
Czyta się 8 minut

Niewysportowany student z Pragi, żona rzeźnika z małego miasteczka i sławny poeta. Ich los można określić jednym słowem.

Litost to czeskie słowo nieprzetłumaczalne na inne języki. Pierwsza sylaba tego słowa, wymawiana długo i z akcentem, brzmi jak skarga porzuconego psa. Na próżno szukam dla niego znaczenia, odpowiedników w innych językach, choć trudno mi sobie wyobrazić, jak bez niego można rozumieć duszę człowieka.

Podam przykład. Student kąpał się ze studentką w rzece. Dziewczyna była sport­smenką, a on pływał kiepsko. Nie potrafił oddychać pod wodą, pływał wolno z głową kurczowo uniesioną nad powierzchnią rzeki. Dziewczyna była w nim nieprzytomnie zakochana i miała na tyle taktu, że pływała tak samo wolno jak i on. Ale kiedy już kąpiel zbliżała się do końca, chciała szybko spłacić dług swym sportowym tęsknotom i ruszyła w szybkim tempie na drugi brzeg. Student starał się płynąć szybciej, lecz tylko napił się wody. Czuł się upokorzony, rozszyfrowany w swym fizycznym upośledzeniu i odczuł litost. Przypomniało mu się chorowite dzieciństwo bez sportu i bez kolegów, pod zbyt czułą opieką matki i chciało mu się rozpaczać nad sobą i własnym życiem. Kiedy wracali polną ścieżką, milczał jak zaklęty. Był dotknięty i poniżony, odczuwał potrzebę zemsty. – Co ci jest? – spytała go, a on zarzucał jej, że przecież na drugiej stronie rzeki są wiry, że nie pozwolił jej tam pływać, że mogła się utopić – i uderzył ją w twarz. Dziewczyna rozpłakała się, a on, kiedy zobaczył jej łzy, poczuł dla niej współczucie, objął ją i jego litost się rozpłynęła. […]

Litost jest to bolesny stan spowodowany przez nagłe odkrycie własnej nędzy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jednym z typowych leków przeciw własnej nędzy jest miłość. Albowiem ten, kto jest kochany w sposób absolutny, nie może być nędznym. Wszystkie jego niedoskonałości zostają odkupione przez magiczne spojrzenie miłości, w oczach której nawet niesportowe pływanie z głową uniesioną ponad wodę staje się urzekające. […]

Człowiek, który posiada szerokie doświadczenia na temat niedoskonałości natury ludzkiej, jest dość odporny na wpływy litosti. Świadomość własnej nędzy jest dla niego czymś powszednim i niezbyt ciekawym. Litost jest więc charakterystyczna dla wieku niedoświadczenia. Stanowi jedną z ozdób młodości.

Litost działa jak motor dwutaktowy. Po odczuciu cierpienia pojawia się pragnienie zemsty. Celem zemsty jest doprowadzenie do tego, by partner poczuł się tak samo nędzny. Mężczyzna wprawdzie nie potrafi pływać, ale spoliczkowana kobieta płacze.

Mogą się teraz czuć równi i kontynuować miłość. […]

Rozdział ten początkowo miał nosić tytuł: Kim jest student?. Lecz jeśli mówi o uczuciu zwanym litost, to jakby mówił o studencie, ponieważ on sam to jedna wielka litost. Nie można się więc dziwić, że zakochana w nim studentka od niego odeszła. Przecież to nic przyjemnego pozwalać się bić tylko z tego powodu, że się potrafi pływać.

Żona rzeźnika, którą spotkał w rodzinnym mieście, pojawiła się jako wielki plaster nadający się do opatrzenia jego ran. Podziwiała go, uwielbiała, a kiedy opowiadał jej o Schopenhauerze, nie starała się poprzez wtrącenia wyrazić własnej, niezależnej od niego osobowości (jak czyniła to nieszczęsna studentka), ale patrzyła na niego wzrokiem, w jakim on, wzruszony jej wzruszeniem, dostrzegł oczyma duszy łzy. Ponadto nie zapomnijmy dodać, że od czasu, kiedy rozstał się ze studentką, nie kochał się z żadną kobietą.

Kim jest Wolter?

Jest to asystent na uniwersytecie, dowcipny i napastliwy, a jego oczy z nietajoną złośliwością wpijają się w twarz przeciwnika. To wszystko stanowiło wystarczające powody, dla których nazywano go Wolterem.

Lubił studenta, co jest sporym wyróżnieniem, zważywszy na fakt, że był bardzo wybredny w swych sympatiach. Po zajęciach zatrzymał młodzieńca i spytał, czy jutro wieczorem ma czas. Niestety, jutro wieczorem przyjeżdża Krystyna. Student musiał zmobilizować całą odwagę, aby powiedzieć mu, że jest zajęty. Ale Wolter tylko machnął ręką: – To musi pan to odłożyć. Na pewno się opłaci – i opowiedział mu, że jutro w klubie literatów spotkają się najwięksi poeci kraju, a on, Wolter, który też tam będzie, chciałby, żeby student ich poznał.

Tak, będzie również wielki poeta, którego monografię pisze Wolter i którego często w związku z tym odwiedza. Jest chory i porusza się o kulach. Dlatego rzadko pojawia się publicznie, więc spotkanie z nim jest tym cenniejsze.

Student znał książki wszystkich poe­tów, którzy mieli być obecni, a z twórczości wielkiego poety potrafił recytować z pamięci całe strony wierszy. Nie pragnął niczego bardziej niż spędzenia wieczoru w ich towarzystwie. Ale potem uświadomił sobie, że już od kilku miesięcy nie miał żadnej kobiety i ponownie odmówił.

Wolter nie rozumie, co może być ważniejsze od spotkania z wielkimi pisarzami. Kobieta? Czyżby nie można było tego odłożyć? Jego okulary pełne są nagle ironicznych błysków. Student jednak ma przed oczami obraz żony rzeźnika, która przez cały miesiąc wakacji skutecznie mu się wykręcała, więc choć dużo go to kosztuje, kręci przecząco głową. Krystyna ma w tej chwili większą wartość niż cała poe­zja jego kraju.

Kompromis

Przyjechała już rano. W ciągu dnia miała w Pradze coś do załatwienia, co miało jej służyć jako alibi. Student umówił się z nią na spotkanie dopiero pod wieczór w knajpce, którą sam wybrał. Kiedy wszedł do środka, niemal się przestraszył. Sala była przepełniona pijakami, a małomiasteczkowa muza jego wakacji siedziała w kącie koło toalety, przy stole przeznaczonym nie dla gości, ale na odkładanie brudnych naczyń. […]

Student czuł, jak mu płoną policzki, lecz nie z podniecenia, a z rozczarowania. Na tle małego miasteczka, pełnego rzeźników, mechaników i emerytów, Krystyna wyglądała zupełnie inaczej niż w Pradze – mieście studentek i pięknych fryzjerek. W swych śmiesznych koralach i z dyskretnym złotym zębem (na górze, w kąciku ust) wydała mu się dokładnym przeciwieństwem tego kobiecego piękna, młodego i ubranego w dżinsy piękna, które już od kilku miesięcy tak ostentacyjnie go omijało. Szedł niepewnym krokiem na spotkanie Krystyny, a litost szła wraz z nim.

Student był rozczarowany, ale nie mniej rozczarowana była pani Krystyna. Restauracja, do której ją student zaprosił, miała wspaniałą nazwę „Pod królem Wacławem” i nieznająca Pragi Krystyna sądziła, że to ekskluzywny lokal, gdzie zjedzą razem kolację, a potem student rozwinie przed nią wachlarz praskich zabaw. Kiedy stwierdziła, że „Pod królem Wacławem” to dokładnie taka sama knajpa, do jakiej chodzi na piwo mechanik samochodowy, że musi tam czekać na studenta w kącie koło toa­lety, nie odczuła nawet tego, co nazwaliś­my słowem litost, lecz po prostu zwyczajną złość. Nie czuła się biedna i poniżona, ale doszła do wniosku, że jej student nie potrafi się zachować. Z miejsca mu o tym powiedziała. Miała wściekłą twarz i rozmawiała z nim jak z rzeźnikiem. […]

– To jest świetna knajpa, do której przychodzą fantastyczni ludzie – rzucił od niechcenia student, dając w ten sposób rzeźniczce do zrozumienia, że w ogóle nie ma pojęcia o tym, co jest w stolicy ciekawe, a co nie. – Niestety, jest tu dzisiaj pełno, więc muszę cię zaprowadzić gdzieś indziej.

Ale jak na ironię wszystkie pozostałe kawiarnie były równie przepełnione, droga od jednej do drugiej długa, a pani Krystyna wydawała się nieznośnie komiczna w swoim kapelusiku, koralach i ze złotym zębem połyskującym w jej ustach. Szli ulicami pełnymi młodych kobiet i student uświadomił sobie, że nigdy sam wobec siebie nie potrafiłby wytłumaczyć faktu, że dla Krystyny wyrzekł się okazji spędzenia wieczoru z największymi umysłami swego kraju. Nie chciał jej jednak urazić, bo jak powiedziałem, już dawno nie miał kobiety. Sytuację mógł rozwiązać tylko mistrzowsko wymyślony kompromis.

Znaleźli wreszcie wolny stół w jakiejś ukrytej kawiarence. Student zamówił dwa aperitify i popatrzył Krystynie smutno w oczy: życie w Pradze pełne jest niespodziewanych zdarzeń. Właśnie wczoraj telefonował do studenta najsławniejszy poeta kraju.

Kiedy wymówił jego nazwisko, pani Krystyna skamieniała. Uczyła się przecież w szkole jego wierszy na pamięć. Ci, o których uczymy się w szkole, mają w sobie coś nierealnego i niematerialnego, już za życia należą do wzniosłej galerii martwych. Krystyna nie mogła uwierzyć, że student naprawdę zna go osobiście.

Naturalnie, że go zna, stwierdził student. Pisze nawet o nim obszerną dysertację, monografię, która kiedyś prawdopodobnie ukaże się jako jego książka. Nie mówił o tym nigdy pani Krystynie, bo mogłaby myśleć, że się chwali, ale teraz jej opowiada, ponieważ wielki poeta nieoczekiwanie wszedł im w drogę. Dziś jest bowiem w klubie literatury prywatne spotkanie poetów całego kraju, na które zaproszono tylko kilku krytyków i znawców. Spotkanie jest niezwykle ważne, bo zapowiada się dyskusja, w której będą latać iskry. Ale student naturalnie tam nie pójdzie. Tak cieszył się na spotkanie z Krystyną!

W moim słodkim i dziwnym kraju czar poetów nie przestaje oddziaływać na serca kobiet. Krystyna poczuła podziw dla studenta, a wraz z nim jakąś macierzyńską troskę służenia mu radą i obrony jego zainteresowań. Z nieoczekiwaną i wspaniałą szczerością oświadczyła, że byłaby szkoda, gdyby student nie mógł wziąć udziału w wieczorze, na którym będzie wielki poeta.

Student zapewnił ją, że starał się zrobić wszystko, żeby Krystyna mogła tam iść razem z nim, bo wiedział, że na pewno chciałaby zobaczyć wielkiego poetę i jego przyjaciół. Niestety, jest to zupełnie niemożliwe. Przecież nawet wielki poe­ta nie będzie tam z żoną. Spotkanie jest przeznaczone tylko dla fachowców. Początkowo naprawdę nie myślał, że mógłby tam iść, ale teraz uświadamia sobie, że być może Krystyna ma rację. Tak, rzeczywiście to dobry pomysł. Może istotnie wpadłby tam na godzinkę? Krystyna tymczasem zaczekałaby u niego, a potem byliby już tylko razem.

Czar teatrów i kabaretów został zapomniany i Krystyna wkroczyła do mansardy studenta. W pierwszej chwili ogarnęło ją takie samo rozczarowanie jak wtedy, gdy znalazła się w knajpce „Pod królem Wacławem”. Nie można było tego w ogóle nazwać mieszkaniem; był to jeden pokój, bez korytarza, z tapczanem i biurkiem. Ale straciła już pewność swych sądów. Znalazła się bowiem w świecie, w którym istnieje inny system wartości, jej nieznany.

Szybko więc zaakceptowała nieprzytulny i brudny pokoik i zmobilizowała cały kobiecy talent, żeby czuć się jak w domu. Student poprosił ją, żeby zdjęła kapelusz, pocałował, usadził na tapczanie i pokazał małą biblioteczkę, aby w czasie jego nieobecności miała się czym zająć.

Wtedy Krystyna wpadła na pomysł: ­– Nie masz czasem jego książki? – Myślała o wielkim poecie.

Tak, student miał jego książkę.

Dodała bardzo nieśmiało: – A nie mógłbyś mi jej dać? I poprosić go, żeby mi napisał dedykację?

Student rozpromienił się. Dedykacja wielkiego poety będzie dla Krystyny wynagrodzeniem za rezygnację z tea­trów i kabaretów. Miał wobec niej wyrzuty sumienia i w związku z tym gotów był uczynić wszystko. Jak tego oczekiwał, w zaciszu pokoju znów odzyskała dawny powab. Zniknęły chodzące ulicami dziewczyny i urok jej skromności wypełnił cicho mieszkanie.

Rozczarowanie powoli znikało, a student szedł do klubu uspokojony i zadowolony z perspektywy wspaniałego, podwójnego programu, jaki obiecywał mu dzisiejszy wieczór.

ilustracja: Mieczysław Wasilewski
ilustracja: Mieczysław Wasilewski

Fragment pochodzi z powieści Milana Kundery Księga śmiechu i zapomnienia, wyd. W.A.B., Warszawa 2013. Tytuł, lead i skróty pochodzą od redakcji „Przekroju”.

Czytaj również:

Treserki lwów
i
Markéta Luskačová, „Dziewczynki bawiące się swetrami na placu zabaw szkoły podstawowej”, Londyn, 1998 r.; zdjęcie: © VG Bild-Kunst, Bonn 2023
Przemyślenia

Treserki lwów

Agnieszka Rzonca

Pięć wybitnych artystek tworzących na przestrzeni ostatnich stu lat uwieczniało na swoich zdjęciach zarówno znane osobistości, jak i ginące światy czeskiej prowincji. I zdaje się, że żadna z nich nie zajęła się fotografią przez przypadek.

Nic na to nie poradzę – gdy myś­lę o fotografii w Czechach, od razu widzę przed sobą fikcyjną artystkę, Teresę z Nieznośnej lekkości bytu Milana Kundery. Wspaniałą, niejednoznaczną bohaterkę, wymykającą się wszelkim schematom. Wydaje nam się, że coś już o Teresie wiemy, a wtedy ona robi woltę. Tak samo nieschematyczne jest jej patrzenie na świat, a także robione przez nią zdjęcia. Fotografią zaczyna zajmować się niespodziewanie, po przeprowadzce z prowincji do Pragi. Jak wyjaśnia narrator powieści: „Energia, z jaką Teresa rzuciła się po przyjeździe w życie, była jednocześnie drapieżna i krucha […]. Dostała posadę w laboratorium fotograficznym, ale to jej nie wystarczało” (tłum. Agnieszka Holland). Wkrótce i ona zaczęła robić zdjęcia. Być może popchnął ją do tego ten sam wewnętrzny przymus, którego istnienie sugeruje bon mot autorstwa jednej z najsłynniejszych amerykańskich fotografek XX w., Dorothei Lange: „To nie przypadek, że fotograf zostaje fotografem, tak jak nie przez przypadek zostaje się treserem lwów”.

Czytaj dalej