Czego to samotni ludzie w kosmosie z nudów nie wymyślą. Znajdą nawet sposób, jak dogadać się z pająkiem.
Puk, puk, puk.
Nie, to wcale nie jest upiorne. Jestem całkiem sam na pokładzie statku kosmicznego dwanaście lat świetlnych od domu i właśnie ktoś puka w pokrywę włazu, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
A jednak będę potrzebował oświetlenia. Odbijając się od ścian niczym kula bilardowa, nurkuję do laboratorium i po chwili wracam z latarką. Wchodzę do śluzy, nawet nie zawracając sobie głowy wkładaniem skafandra. Otwieram ręczne zawory w obu włazach, żeby napełnić tunel powietrzem. Wszystko przebiega tak, jak się spodziewałem. Wyprofilowana ksenonitowa rura nadal szczelnie przywiera do kadłuba. Otwieram zewnętrzny właz i opuszczam statek z latarką w ręku.
Tam, gdzie wcześniej znajdowała się przegroda, stoi teraz ściana z przezroczystego materiału. A po drugiej stronie czeka na mnie Rocky.
Rocky jest pająkiem. Pająkiem z wielkim odwłokiem.
Zawracam, gotów rzucić się do ucieczki, ale zdrowy rozsądek bierze górę.
– Spokojnie, tylko spokojnie – mówię do siebie i ruszam dalej w głąb tunelu. – Oni są przyjaźni.
Rocky jest mniejszy od człowieka. Mógłby mi sięgnąć nieco powyżej kolana jak duży pies. Jego ciało przypominające karapaks jest wsparte na pięciu rozchodzących się promieniście kończynach. Kształtem zbliżone do pięciokąta ma rozmiary opony samochodowej. Każda z kończyn zgina się w połowie – nazwałbym to stawem łokciowym. Wszystkie nogi, choć raczej powinienem je nazwać rękami, są zakończone dłońmi, którym przyjrzałem się już dokładnie poprzednim razem. Mają po trzy palce i niczym nie różnią się od siebie. A więc Rocky ma pięć rąk. Ale ponieważ jego korpus jest symetrycznym pięciokątem, nie potrafię rozróżnić, gdzie mój nowy przyjaciel ma przód, a gdzie tył. Zwłaszcza że nosi ubranie.
Tak, ma na sobie coś w rodzaju koszulki z pięcioma otworami, z których wystaje pięć nagich kończyn pokrytych skórą o fakturze kamienia. Nie wiem, z czego jest wykonana jego odzież, ale wydaje się grubsza od typowych ludzkich ubrań. Matowa zieleń materiału ma różne odcienie, które rozkładają się nierównomiernie, tworząc rozmyte plamy.
U góry koszulka ma otwór podobny do tego w T-shircie, przez który przekładamy głowę. Jednak nie jest tak duży, aby zmieścił się w nim cały karapaks, więc Rocky musi się ubierać, naciągając koszulkę od drugiej strony i wkładając ręce w odpowiednie wycięcia.
Czyli podobnie jak ludzie. Tylko że z otworu nie wystaje głowa, a jedynie pięciokątne zgrubienie, które wygląda jak twarda narośl na szorstkiej skórze.
Rocky jakby od niechcenia trzyma się dwiema rękami szczebli jednej z drabinek, którymi pokryte są ściany tunelu po jego stronie. Kiedy ma się pięć rąk, zerowa grawitacja nie stanowi większego problemu. Dwie wystarczą aż nadto, żeby ustabilizować pozycję i zostają jeszcze trzy wolne. Można z nich korzystać według własnego uznania, na przykład komuś pomachać, bo właśnie to robi Rocky, kiedy zbliżam się do przezroczystej przegrody. Poznał już jeden z ziemskich gestów i nie waha się go używać.
Unoszę rękę i odpowiadam na jego powitanie. Rocky znów macha. Kręcę głową. Wystarczy tych serdeczności.
Mój nowy przyjaciel ugina ręce w łokciach i obraca masywnym korpusem na boki, próbując nieporadnie odtworzyć mój gest. Zastanawiam się, jak przerwać tę zabawę w Rób to, co ja, ale Rocky przejmuje inicjatywę. Stuka trzy razy w przegrodę, a potem prostuje palec. Czy on… coś mi pokazuje?
Podążam wzrokiem za jego palcem i… rzeczywiście. Dostałem prezent! Nie zauważyłem go wcześniej, ale chyba można mi wybaczyć brak spostrzegawczości. Widok obcego skutecznie odciągnął moją uwagę od przedmiotów przymocowanych do ściany tunelu.
– No dobra – mówię. – Zobaczmy, co to jest.
– ♩♫♪♪♫ – odpowiada Rocky.
Gdybym nie znajdował się w stanie nieważkości, szczęka opadłaby mi do samej podłogi.
Dźwięki, które usłyszałem, nie miały modulacji typowej dla głosek. Przypominały trochę śpiew waleni, tylko że rozbrzmiały wszystkie naraz. Jak wielorybi akord. I była to odpowiedź na moje słowa. Czyli już wiem, że Rocky słyszy. I co ważne, częstotliwość tych dźwięków mieści się w moich granicach słyszalności. Niektóre były ciche, inne nieco głośniejsze, ale moje ucho wychwytywało wszystkie. Fascynujące, gdyby się nad tym zastanowić. Pochodzimy z różnych planet, ewolucja naszych gatunków podążała całkowicie odmiennymi torami, a mimo to wykształciliśmy zdolność odbierania fal akustycznych o podobnym zakresie.
A poza tym Rocky uznał, że dźwięki, które wydaję, zasługują na odpowiedź.
– Ty mówisz! Ale jak, skoro nie masz ust?
– ♫♫♩ – wyjaśnia Rocky.
Na zdrowy rozum statek kosmiczny mogły zbudować tylko istoty cywilizowane, a nie można stworzyć cywilizacji bez możliwości porozumiewania się ze sobą. Więc to oczywiste, że Eridianie mają swój język. Interesujące, że porozumiewają się za pomocą dźwięków jak ludzie. Przypadek? Może nie. Może dla ewolucji było to najłatwiejsze rozwiązanie.
– ♪. – Rocky wskazuje palcem przedmioty, które mi zostawił.
– Dobra, dobra – odpowiadam.
O wiele bardziej intryguje mnie kwestia języka i to ją wolałbym teraz zgłębiać. Ale Rocky chce wiedzieć, czy podobają mi się prezenty. Podlatuję do ściany, do której moją taśmą przyklejone są dwie kule. Na obu znajdują się wypukłe płaskorzeźby – jedna przedstawia Hail Mary, a druga Obiekt A. Odklejam tę pierwszą i biorę ją do ręki. Nie jest gorąca. Zresztą w tunelu też panuje umiarkowana temperatura. Ciekawe. Być może Eridianie zauważyli, że nie przepadam za upałami i coś zrobili, żeby zapewnić mi bardziej komfortowe warunki.
W kuli coś grzechocze. Potrząsam nią i nasłuchuję. Teraz już nie mam wątpliwości, że w środku coś jest i uderza o ścianki. Na powierzchni dostrzegam wąską szczelinę biegnącą dookoła. To pewnie łączenie. Ściskam kulę oburącz i kręcę dłońmi w przeciwne strony. Tym razem pamiętam o lewoskrętnym gwincie. Oczywiście połówki zaczynają się obracać.
Zerkam na Rocky’ego, spodziewając się aprobaty. Pewnie zobaczyłbym wyraz uznania na jego twarzy… gdyby ją miał. Widzę tylko, jak unosi się za szybą i patrzy na mnie. Cóż, nie patrzy… nie bardzo ma czym. Ale zaraz. W takim razie skąd wie, co robię? Bo na pewno wie – pomachał do mnie i naśladował moje ruchy. Gdzieś musi mieć oczy, tylko ich nie zauważyłem.
Skupiam się z powrotem na kuli. Rozkładam ją na pół i… ze środka wysypuje się mnóstwo mniejszych kuleczek. Wzdycham ciężko. Liczyłem na jakąś odpowiedź, a tymczasem nasuwa się jeszcze więcej pytań.
Kuleczki dryfują w powietrzu przed moimi oczami. Zauważam, że są połączone cieniutkimi żyłkami i wyglądają jak zwinięty niedbale sznur korali. Zaczynam je rozplątywać i powstaje coś, co przypomina – może to nie najlepsze porównanie – kajdanki z paciorków. Dwie pętle, każda z nanizanymi ośmioma kulkami, są połączone krótkim odcinkiem żyłki. Na pewno kryją w sobie jakieś przesłanie, ale nie mam pojęcia jakie.
Mam nadzieję, że znajdę jakąś wskazówkę w drugiej kuli, tej z podobizną Obiektu A. Odklejam ją od ściany i potrząsam. W środku też coś się tłucze. Rozkręcam kulę i wyjmuję kolejny sznur paciorków. Tym razem jest to pojedyncza pętla, na której znajduje się siedem kuleczek. Łączą się z nią trzy krótkie odcinki żyłki, każdy z jedną kuleczką na końcu. Przypomina to trochę naszyjnik ozdobiony zawieszkami.
W kuli kryje się coś jeszcze. Potrząsam jedną z połówek i wylatuje z niej kolejna pętla. Wygląda tak samo jak poprzednia. Ale to jeszcze nie wszystko. Wytrząsam z kulistego pojemnika jeszcze jeden dziwny naszyjnik i jeszcze jeden… Wszystkie są identyczne. Zbieram je i upycham po kieszeniach.
– To mi się z czymś kojarzy – mówię, uderzając się w czoło otwartą dłonią. – Co to takiego…?
Rocky stuka szponem w swój karapaks. Wiem, że tylko naśladuje mój ruch, ale mam wrażenie, jakby chciał powiedzieć: „Myśl, tępaku!”.
Co bym w takiej sytuacji powiedział swoim uczniom?
Dlaczego nagle o nich pomyślałem? W krótkim przebłysku pamięci zobaczyłem siebie stojącego w klasie z przestrzennym modelem w ręku…
– Cząsteczki! – Wyciągam z kieszeni podwójną pętlę z kuleczkami i pokazuję Rocky’emu. – To są cząsteczki! Chcesz mi coś powiedzieć o składzie chemicznym!
– ♫♪♫♫♪.
Tylko że… trochę dziwne te cząsteczki. Coś tu się nie zgadza. Żaden pierwiastek nie tworzy takich wiązań. Osiem atomów z jednej, osiem z drugiej, a między nimi… co? Nic! Żyłka pośrodku tylko łączy obie pętle i nie ma na niej ani jednej kulki.
– Modele atomów! – wołam podekscytowany nagłym olśnieniem. – Te kulki to protony!
A więc kręgi złożone z kulek są atomami, a łączące je żyłki wiązaniami chemicznymi. Ale skoro tak… Mamy tutaj dwa połączone ze sobą atomy, każdy z ośmioma protonami. A pierwiastkiem z liczbą atomową osiem jest tlen. O₂! Dwuatomowa cząsteczka tlenu. I ten model znajdował się w kuli z wizerunkiem Hail Mary.
– To jest moja atmosfera, bystrzaku! – zwracam się do Rocky’ego i sięgam do kieszeni po drugą pętlę. – A więc twoja atmosfera to… siedem protonów i trzy razy po jednym, czyli związek azotu i wodoru. Amoniak! Oczywiście! Oddychacie amoniakiem!
Teraz rozumiem, dlaczego wszystkie przesyłki, które dostawałem od Eridian, roztaczały tak silną woń. Były przesiąknięte ich powietrzem.
Uśmiech znika z mojej twarzy.
– O rety, oddychacie amoniakiem?
Liczę wszystkie modele cząsteczki amoniaku, które wyjąłem z drugiej kuli. Jest ich dwadzieścia dziewięć, a cząsteczka tlenu tylko jedna… Zastanawiam się przez chwilę, co to może oznaczać.
– Och, chyba rozumiem, co mi chcesz powiedzieć – odzywam się w końcu. – Wasza atmosfera jest dwadzieścia dziewięć razy gęstsza od naszej.
Fragment powieści Andy’ego Weira Projekt Hail Mary, wyd. Akurat, Warszawa 2021. Tytuł oraz lead pochodzą od redakcji „Przekroju”.