Malowanie słowem
Przemyślenia

Malowanie słowem

Rozmowa z Magdaleną Lange
Anna Wyrwik
Czyta się 9 minut

Pamiętacie scenę z filmu Cinema Paradiso (reż. Giuseppe Tornatore, 1988), gdy Alfredo, już po utracie wzroku, jest w kinie ze swoją żoną i ona opowiada mu, co widać na ekranie? To jest właśnie audiodeskrypcja.

W najogólniejszej definicji to opis treści wizualnych przeznaczony dla osób z dysfunkcją wzorku, a słowo wywodzi się z łaciny, bo audio to słuchać, a descriptio to opis właśnie. Cały pomysł narodził się w Stanach Zjednoczonych. Tam już pod koniec lat 20. XX w. miał miejsce seans filmu Bulldog Drummond przeznaczony dla członków Nowojorskiego Stowarzyszenia dla Niewidomych i Nowojorskiej Ligii dla Niedosłyszących, podczas którego między dialogami opisywano to, co widać było na ekranie. Idea dojrzewała w drugiej połowie wieku, z czasem opracowano koncepcję audiodeskrypcji, a ta stawała się coraz bardziej popularna. W Polsce możemy z niej korzystać od 2006 r., kiedy to w białostockim Kinie „Pokój” miał miejsce seans z audiodeskrypcją filmu Statyści. Dziś audiodeskrypcja jest dostępna w wielu instytucjach kultury, teatrach, kinach i podczas festiwali filmowych, w muzeach i galeriach, w telewizji i na internetowych platformach filmowo-serialowych, a także podczas koncertów czy imprez sportowych. Audiodeskrypcją można opisać nawet „zwyczajny spacer po mieście” – mówi deskryptorka Magdalena Lange, z którą rozmawia Anna Wyrwik.

Anna Wyrwik: Na początek proszę, byś powiedziała, czym dla Ciebie jest audiodeskrypcja.

Magdalena Lange: Jest to tworzenie obrazu słowem, opis tego wszystkiego, czego osoba niewidoma lub słabowidząca nie może zobaczyć, czyli tych elementów obrazu, które nie mają dźwięku. Jest to malowanie słowem.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jak to się stało, że zostałaś deskryptorką?

W 2016 r. pracowałam przy Olimpiadzie Teatralnej organizowanej przez między innymi Instytut im. Jerzego Grotowskiego w ramach Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu. Koordynowałam projekt „Więcej niż teatr”, który koncentrował się wokół sztuki osób z niepełnosprawnościami (przede wszystkim wokół teatru i sztuk performatywnych), oraz pracowałam przy projekcie „Ministerium Kultury”, w ramach którego mieliśmy wypracować rekomendacje dla instytucji kultury we Wrocławiu dotyczące ich dostępności. Tam też pojawiła się audiodeskrypcja i to mnie bardzo zainteresowało i później wciągnęło. Lubię pisać, od lat piszę poezję, lubię zwracać uwagę na słowo, wsłuchiwać się w nie. Jestem też po historii sztuki, pomyślałam więc o audiodeskrypcji dzieł sztuki, że robienie jej mogłoby być dla mnie dużą frajdą. Poszłam więc na kurs.

Zajmujesz się przede wszystkim tworzeniem audiodeskrypcji do filmów. Jak wygląda taki proces?

Jeśli chodzi o wybór filmu, to jest on poza mną i należy do Fundacji Katarynka, z którą związana jestem od samego początku, gdy zajęłam się audiodeskrypcją. Pracę zaczynam od obejrzenia filmu. Za pierwszym razem po to, by poznać fabułę i ogólny klimat. Jednak oczywiście takie jedno obejrzenie nie wystarcza. Oglądam więc po raz kolejny i kolejny, coraz wnikliwiej, by – znając już fabułę – wyłapać jak najwięcej szczegółów i elementów, które warto będzie przedstawić wcześniej. Chcę też poznać miejsca akcji i wiedzieć, co i kiedy powinnam lub mogę opisać czy nazwać. Poznaję też bohaterów, których listę wcześniej spisuję sobie na kartce. Ważne jest, bym jako deskryptorka jak najwcześniej wiedziała jak najwięcej. Później jest praca w programie komputerowym – opisuję. Zaczynam, jeśli tylko czas na to pozwala, już od samego początku, czyli np. od opisania logotypu wytwórni filmowej – zwracam uwagę na to, na jakim tle się pojawia, co przedstawia, czy są to np. figury geometryczne, które się w jakiś sposób na siebie nakładają… Potem są napisy… I później jest film. Skupiam się na tych wszystkich momentach, w których nie ma dialogów bądź lektora, bo w przypadku filmów obcojęzycznych moje słowa mogą wejść na słowa dialogu, ale nigdy na słowa lektora. Podobnie jest, gdy pojawia się znacząca muzyka, która w jakiś sposób dopisuje czy dorysowuje fabułę, a po kilkukrotnym obejrzeniu filmu wiem, kiedy jest znacząca, to wtedy też moje słowa nie powinny przeszkadzać. No chyba, że na ekranie jest coś, co muszę opisać, to wtedy tak, ale staram się tego unikać. Opisuję to, co nie ma dźwięku, więc jeśli np. bohater wychodzi i zamyka drzwi, i słychać skrzypienie, to ja piszę, że wychodzi, ale tego, że zamyka drzwi, już nie dodaję, ponieważ pozwalam, by to wybrzmiało samo. Całą tę przestrzeń, gdzie dźwięk jest czytelny, zostawiam. Ważne jest, że ma to czytać lektor, więc muszę napisać tak, by zmieścił się w danym czasie i mógł powiedzieć to w miarę spokojnie, a nie jak serię z karabinu. Należy jednak pamiętać też o tym, że nie można filmu przegadać, a osoby oglądającej zmuszać do skupienia się na samym opisie. Trzeba dać jej przestrzeń, by mogła sobie sama ten obraz namalować.

Napisałaś audiodeskrypcję i co potem?

Potem przerzucam tekst do edytora tekstu, redaguję, poprawiam ewentualne literówki czy powtórzenia, na które trzeba być szczególnie wyczulonym, po czym wysyłam tekst do konsultanta albo konsultantki i jest to zawsze osoba z dysfunkcją wzroku. Ta osoba ogląda film z moją audiodeskrypcją, po czym przesyła mi uwagi. Ja te poprawki wprowadzam i tekst idzie dalej do profesjonalnego studia, gdzie lektor, którym zazwyczaj jest aktor lub aktorka, nagrywa go. Prócz audiodeskrypcji przygotowuję jeszcze krótki opis filmu zawierający ogólny zarys fabuły, informacje o czasie i miejscu akcji, sposobie kręcenia, kolorystyce, jest tam też często szerszy opis postaci, wszystko to, czego nie zdążyłam zawrzeć w audiodeskrypcji np. z powodu dużej ilości dialogów.

Weźmy taki przykład: na ekranie pojawia się czerwone Volvo 340. Co piszesz: jedzie samochód, jedzie samochód osobowy, jedzie czerwony samochód osobowy czy po prostu, że jedzie czerwone Volvo 340?

Wszystko zależy od ilości czasu. Jeśli prawie go nie ma, piszę „samochód osobowy”, jeśli więcej, to dołączam pierwszą ważną informację – o kolorze i że jest to Volvo 340, bo samochodów osobowych mamy tyle, ile jest marek i modeli tych marek. Jeśli Volvo 340 występuje w formie sedan albo hatchback, to fajnie byłoby też zaznaczyć, który z nich jest na ekranie.

A co w przypadku nazw bardziej specjalistycznych, które zazwyczaj znane są małemu gronu osób?

Staram się zawsze używać tej nazwy i dopowiadać do niej, na ile pozwoli mi czas. Jeśli więc np. na ekranie jest strzelba Mossberg 590, to dodaję informację o budowie lufy czy kolby, ale jeśli mam mniej czasu, to sensowniej napisać „strzelba” i że ma taką i taką lufę czy kolbę. Jednak zawsze staram się zmieścić jak najpełniejszą informację.

W jaki sposób opisujesz postacie? Gdy np. dany bohater robi jakąś minę, która nie jest jednoznaczna i dla każdego może wyrażać coś innego, to co piszesz?

Oglądając swobodnie film, tak dla siebie, mogę sobie pomyśleć, że dany bohater jest np. smutny, ale gdy tworzę audiodeskrypcję, to piszę, że ma smutną minę albo że np. wykrzywia usta. Dlatego właśnie potrzebne jest kilkukrotne oglądanie filmu. Znając film, łatwiej mi opisać kolejne jego elementy, łatwiej mi je wyczuć, bo też znam ich skutki. Bardzo ważne w audiodeskrypcji jest to, by nic słowami nie nacechowywać. Nie piszę o tym, jakie emocje wzbudza we mnie bohater, ale opisuję to, co widzę.

Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem podczas tworzenia audiodeskrypcji do filmu?

Wyzwaniem jest ta gimnastyka, by zachować czujność. Ma to szczególnie znaczenie przy starych, dobrych, polskich filmach, a dzięki tej pracy wiele ich poznaję. Ich klimat jest zazwyczaj niezwykły, są to nieoczywiste obrazy i chodzi o to, by oddać to jak najszczerzej, ale nie zatłuc ich słowami. To jest o wiele trudniejsze niż opisywanie jakichś tam familijnych filmów amerykańskich. Bardzo trudne są też filmy, w których pada mało słów, i pozostaje obraz oraz muzyka, ponieważ trzeba umiejętnie odnaleźć się w tym i wiedzieć, ile napisać, by oddać obraz, a jednocześnie by ta muzyka wybrzmiała tak, jak było zaplanowane przez twórców filmu.

Robiłaś też audiodeskrypcję do spektakli teatralnych. Jak to wygląda?

Dostaję od teatru nagranie z próby albo spektaklu i opisuję to, co widzę, tak samo, jak w przypadku filmu. Opisuję też oczywiście np. to, w jaki sposób aktor wchodzi na scenę, z której strony wchodzi, a którą wychodzi, zakładając, że wszystko to ma znaczenie, no bo wiadomo, że ma. Tu też jest ważne, by nie zniszczyć słowami tej przestrzeni między dialogami z dźwiękami czy chodzeniem po scenie, by nie wypełnić jej tymi słowami w całości. W przeciwieństwie do filmu spektakl jest dynamiczny i za każdym razem może się wydarzyć coś innego. Dlatego też muszę zostawić lektorowi, który czyta to na żywo, dodatkową przestrzeń na wprowadzenie ewentualnych zmian. Nie może skupiać się tylko na przygotowanym skrypcie, ale mieć możliwość weryfikowania sytuacji na bieżąco.

A jak wygląda audiodeskrypcja obiektów w muzeum?

Super jest to, że muzea otwierają się na audiodeskrypcję. Zresztą w ogóle widzę poruszenie i zmiany na przestrzeni tych ostatnich kilku lat. Ta linia trendu zainteresowania tematem zasuwa w górę, choć fantastycznie byłoby, gdyby osoby z dysfunkcją wzroku miały dostęp do jeszcze większej ilości filmów i spektakli. Wracając do muzeów, to robię audiodeskrypcję do dzieł sztuki współczesnej, a także do projektów i rysunków architektonicznych. Wygląda to tak naprawdę bardzo podobnie, bo tu też opisuję wszystko to, co widzę. Jeśli to jest obraz albo grafika, to zaczynam od tego, na czym jest zrobiony, piszę o technice, jaką jest zrobiony, a jeśli jest to jakaś technika nieoczywista, to ją dokładniej opisuję. Opisuję też kształt pracy, w jaki sposób jest zorientowana, poziomo czy pionowo, piszę o rozmiarze. Dzieło sztuki opisuję od ogółu do szczegółu, więc zaczynam od tego, co jest na nim najbardziej czytelne, co wypełnia jego największą przestrzeń i potem rytmicznie przechodzę do tych najmniejszych elementów. Jeśli to jest ważne, to informuję też o historii i kontekście powstania pracy – te informacje dostaję od muzeum. Fajnie jest dopowiedzieć coś na temat przestrzeni, w której dzieło sztuki jest umiejscowione – jaki kolor ma ściana i czym jest pokryta, bo przecież nie bez powodu zostało umiejscowione w taki, a nie inny sposób.

Nie boisz się, że w którymś momencie przekroczysz granicę i do audiodeskrypcji wkradnie Ci się interpretacja, jakiś komentarz, jakiejś odejście od obiektywizmu?

Myślę, że nie, bo jestem na to bardzo wyczulona. Dla mnie najważniejsze jest nieingerowanie i maksymalne dążenie do tego, by osoba oglądająca film, spektakl czy dzieło sztuki – znowu będzie o tej, jakże ważnej, przestrzeni – miała tę przestrzeń i była w tym samodzielnie bez żadnej interpretacji. Mnie samą, gdy jestem w galerii czy muzeum, denerwują opisy dzieł sztuki, bo często jest w nich powiedziane absolutnie wszystko z całą możliwą interpretacją i z tym, co powinnam sobie wyobrazić, o czym pomyśleć i co poczuć… Z reguły więc ich nie czytam. I dlatego też – ponieważ sama nie lubię, gdy ktoś za dużo mi powie, bo skoro ja oglądam ten film, to ja oglądam ten film – tego trzymam się przy tworzeniu audiodeskrypcji.

A czy to nie jest w takim razie tak, że dzieło sztuki zyskuje jakby drugie życie i staje się czymś innym, tym, co Ty tworzysz na jego bazie?

Ale to jest tak samo, jak wtedy, gdy Ty oglądasz dzieło sztuki. Za każdym razem jest ono czymś innym, za każdym razem patrzysz na nie po raz pierwszy.

Jaki jest ten odbiór dzieła sztuki u osoby z dysfunkcją wzroku? Wiadomo, że kontakt ze sztuką to emocje, ale one pojawiają się dzięki odbieraniu sztuki przez zmysły, a malarstwo czy film przewidziane są głównie dla zmysłu wzroku…

Na tym właśnie polega fenomen słowa, że można w nim zawrzeć obraz i emocje, przede wszystkim zaś obraz, za którym potem te emocje idą. Czyli to, czego osoba z dysfunkcją wzroku nie może zobaczyć w tradycyjnym rozumieniu tego terminu, może zobaczyć poprzez słowo i następnie stworzyć sobie malunek na podstawie tego słowa.

Roland Barthes napisał kiedyś, że „nie ma ani nigdzie nie było społeczeństwa nieznającego opowiadania”. Snucie opowieści to jedna z podstaw naszego istnienia, naszej kultury… Może więc jest to jakiś powrót do korzeni. Artyści przelewają opowieść na dzieło sztuki, a Ty z powrotem przekładasz ją na słowo.

Dlatego jestem tak zafascynowana słowem, jego plastycznością, bo to jest piękne, co to słowo potrafi pokazać.

Czytaj również:

Nie musimy decydować raz na całe życie
i
Budapeszt, fot. Thomas Depenbusch (źródło: Wikimedia Commons)
Przemyślenia

Nie musimy decydować raz na całe życie

Rozmowa z Ireną Makarewicz
Maciej Stroiński

Irena Makarewicz, tłumaczka literatury węgierskiej, studiowała enologię w Budapeszcie i filozofię w Warszawie. Od wielu lat zafascynowana osobą i twórczością Sándora Máraiego, przekładała jego opowiadania (Magia, Stara miłość), powieści (Pokój na Itace, Pokrzepiciel, Sąd w Canudos, Trzydzieści srebrników, Rozwód w Budzie), eseje i felietony (Kronika Niedzielna). Tłumaczyła również utwory Györgya Spiró (Salon Wiosenny, Diavolina) i Dezső Kosztolányiego (Złoty latawiec). Odkrywa dla polskiego czytelnika nieznanych wcześniej węgierskich autorów, np. Alberta Wassa (Czarownica z Funtinel), Miklósa Bánffyego (Trylogia siedmiogrodzka, na razie we fragmentach) i Gábora Zoltána (Orgia). Nagrodzona przez Fundację Milána Füsta przy Węgierskiej Akademii Nauk. Członkini kapituły Nagrody Literackiej im. Marka Nowakowskiego.

Maciej Stroiński: Jakieś wspomnienia związane z „Przekrojem”? Ja zacząłem czytać na początku tego wieku, gdy pisała tu Masłowska. Nic nie rozumiałem, ale robiło wrażenie.

Czytaj dalej