Buntujcie się! – mówią im dorośli. – Macie przebudować świat! Odpowiedzią młodych jest jednak nowa etyka łagodności.
Przetaczająca się przez świat pandemia koronawirusa wyostrzyła wiele zjawisk. Jednym z nich jest marginalizowanie ludzi młodych – ignorowanie ich problemów, szans, a nawet samego ich istnienia. W ostatnich miesiącach bohaterami doniesień byli najbardziej zagrożeni, czyli seniorzy, których na starzejącym się demograficznie Zachodzie jest wielu. Tymczasem młodzi zupełnie zniknęli z kadru. Na wiele tygodni zniknęli także z przestrzeni, którą przez cały rok 2019 zdominowali swoimi wytrwałymi protestami – z ulic Hongkongu, placów Sudanu, arterii miast Europy i Australii. Lęk przed zarazą odciął tę drogę zapalczywym, często nieletnim obrońcom wolności, Ziemi i zrównoważonego rozwoju. Rządy, policja i wojsko nie radziły sobie z determinacją młodych: w Sudanie upadł reżim, w Hongkongu chwieje się chiński smok. Pandemia spadła im jak z nieba.
W dobie lęku przed nową chorobą niczym mantrę powtarzano, że młodzi przechodzą zakażenie wirusem COVID-19 bezobjawowo lub z łagodnymi symptomami. A więc można się o nich nie martwić. Tylko indywidualnie nagłośnione przypadki alarmowały, że to nieprawda – wirus bywa śmiertelny także dla nich. Na co dzień zaś niemal zabójczy okazuje się bezruch i symboliczna pustka: pozbawieni kontaktu ze szkołą, grupą rówieśniczą, bez perspektyw spotkań na festiwalach, koncertach, wykładach albo boiskach młodzi zawiśli w próżni. I tam ich zostawiliśmy.
W naszym zakątku świata młodzi są w mniejszości: demograficznej, niedoreprezentowanej politycznie, osłabionej ekonomicznie i pozbawionej zabezpieczeń socjalnych (planów emerytalnych, etatów, tanich mieszkań), jakimi dysponowały wcześniejsze pokolenia. Traktowani są przez elity z góry i z obojętnością, a do tego używani nieomal jak towar, który ma udowodnić swoją przydatność. Raz po raz odnawia się moda na portretowanie młodych jako start-upowych milionerów, geniuszy pożądanych przez korporacje albo naukowych odkrywców. Takie lśniące przykłady przeczą z kolei karykaturalnym teoriom o pokoleniu zajętym wyłącznie robieniem selfie oraz piciem caffè latte, za którą zapłaciła mamusia. Opowieści balansują między prezentowaniem młodych jako niewymagających wsparcia jednostek a postrzeganiem ich w kategorii ofiar – mamionych obietnicami indywidualizmu, ale całkowicie zależnych od globalizacji. W skrócie: dzieci ultrakapitalizmu chodzą na smyczy marek i wizerunkowych pragnień, lecz naiwnie wierzą, że celem ich życia jest wyrażanie samych siebie.
Jedyne, czego w tych narracjach nie ma, to poważne traktowanie młodych. Jako istotnych bohaterów współczesności, ludzi posiadających nowe kompetencje, uosabiających wartościową substancję intelektualną i niosących realne prawdopodobieństwo zmiany tego, co się nam – starszym od nich – nie udało i już udać nie może.
Skradzione jutro
W obecnym napięciu między młodymi a starymi chodzi o coś więcej niż XX-wieczny konflikt pokoleniowy. Starzy nadal reprezentują establishment, który monopolizuje zasoby i władzę. Ale teraz próbuje on zawłaszczyć także samą młodość jako wartość kultury. Nikt nie chce się starzeć, wszyscy rywalizują o prawo do bycia kojarzonym z nowością, zmianą, świeżością. Czy to nie ironia losu, że w Ameryce, która rozpropagowała kult młodości, o fotel prezydenta ubiega się aktualnie dwóch białych facetów: 77-letni Joe oraz 73-letni Donald? A największym radykałem na scenie politycznej za oceanem jest 78-letni Bernie?
W Europie spór o przyszłość dobrze reprezentuje skład Europarlamentu. Najstarszym posłem jest Silvio Berlusconi – 82-latek, były premier Włoch będący symbolem korupcji, hedonizmu i tandety. Najmłodszą europosłanką została natomiast Kira Marie Peter-Hansen, 21-letnia Dunka z Zielonych. Jej zależy na rozwoju rolnictwa, ochronie środowiska i prawach osób LGBT+. Niezatapialny Silvio dba zaś o luksusową emeryturę i opaleniznę.
Młodzi są w życiu publicznym pomijani albo pomniejszani. Świeżym symbolem takich postaw są politycy, którzy wysłuchiwali nastoletniej aktywistki klimatycznej Grety Thunberg, po czym życzyli jej szybkiego powrotu do szkoły. A przecież właśnie wiedza o kryzysie klimatycznym wypędziła Gretę z ławki. Uświadomiła dziewczynie, że nie ma przyszłości. Jej jutro zostało przehandlowane przez ludzi sytych, wierzących w ideologię wzrostu i skupionych na utrzymaniu status quo. „Ukradliście naszą przyszłość” – zarzucała im na światowych forach.
Naukowcy potwierdzają: wirus COVID-19 przeskoczył na homo sapiens z innego gatunku, prawdopodobnie z nietopetrzy. Zrobił to samo, co inne wirusy, którym ludzka cywilizacja odbiera ekosystemy. Dążąc do maksymalizacji zysków, niszczymy środowisko, czym zmuszamy wirusy do migracji. Przepowiednia Grety sprawdziła się więc dosłownie i natychmiast, a przyszłość – ujęta w globalnych biznesplanach i liczona w trylionach dolarów – została wstrzymana do odwołania.
Wirus zmiany
Od początku pandemii wśród setek analiz dotyczących przyszłości przemysłu lotniczego, branży turystycznej, paliwowej czy strefy euro, trudno było mi wypatrzeć choć jedną – powtarzam: jedną – pogłębioną refleksję dotyczącą ludzi, którzy tej przyszłości mają przed sobą najwięcej. Czyli osób zaliczanych do milenialsów i pokolenia Z. Wyjątkiem była grupa medialna VICE, również na co dzień skupiona na sprawach młodych. Jeszcze w marcu przeprowadziła poświęcone im badanie. Ponad 9 tys. respondentów z 30 krajów pomogło ustalić, że młodzi mają do pandemii poważne podejście: aż 87% badanych stosowało indywidualne zabezpieczenia przed zakażeniem. Milenialsi, na ogół w decydującym momencie ścieżki zawodowej, deklarowali niepokój dotyczący rynku pracy. Młodsi od nich – osoby z pokolenia Z – martwiły się głównie o wpływ pandemii na pogorszenie ich relacji i zdrowia psychicznego. Większość pytanych czuła, że zmianie ulega teraz system wartości: 55% bardziej się bało, aż 60% silniej odczuwało empatię, co trzeci odświeżał zaniedbane znajomości lub znajdował nowe hobby – online. Badani zgodnie twierdzili, że świat po koronawirusie będzie inny w dwóch obszarach: zmieni się funkcjonowanie ekonomii oraz nasze społeczne zaangażowanie. Jak? Nie wiadomo. Przy pytaniu o to, czy świat po pandemii okaże się lepszy, czy gorszy, odpowiedzi młodych rozłożyły się pół na pół.
Puste ulice i zakaz zgromadzeń nie zbiły z tropu protestujących – UNICEF notował zwiększone zaangażowanie młodych aktywistów w sieci. Zainspirowany przez Thunberg Młodzieżowy Strajk Klimatyczny szybko dorobił się nowych hashtagów: #DigitalStrike i #ClimateStrikeOnline. Żaden problem – środowisko cyfrowe jest dla młodych naturalne, poruszają się w nim wprawnie. Ale konkurować o atencję decydentów jest jeszcze trudniej. Pandemiczni liderzy, z nielicznymi wyjątkami, dają popis antynaukowej arogancji, działają wbrew zaleceniom WHO lub wręcz propagują brednie. Choć co dzień rozważamy, jak bardzo atak koronawirusa nas zmieni, na razie nie zmienia układu sił. Nad politykami i państwami wciąż górują międzynarodowe koncerny o rozproszonej strukturze właścicielskiej, a co za tym idzie – rozmytej odpowiedzialności. Jedyne biznesy, jakim wirus ewidentnie sprzyja, to te wirtualne, już wcześniej mające nieproporcjonalnie duży wpływ na nasze życie, kontrolę nad danymi i monetyzujące każdy ślad naszych cyfrowych istnień. Elektroniczna agora, na której staramy się prowadzić teraz życie publiczne, jest podwórkiem skomercjalizowanym i zawłaszczonym. Wiedza o 1% ultrazamożnych panujących nad losem 99% ludzkości stała się powszechna, a wirus pozwolił to odczuć na własnej skórze – zwiększył naszą zależność od szybkiego Internetu i kompetencji cyfrowych. Uczynił je dobrem podstawowym, abecadłem życia we współczesności.
Młodość doświadczaną w takich realiach można opisywać wieloma określeniami, ale nie będzie wśród nich przymiotników: „wolna”, „pełna nadziei” ani „beztroska”.
Przenoszony romantyzm
Cała ta nieuczciwość powinna skłaniać do buntu, prawda? Aż się prosi, żeby młodzi wtargnęli na ulice, zhakowali koncerny medialne, poblokowali strony rządowe i sparaliżowali centralę Amazona. Tylko w imię czego? Czy taka fantazja ma sens w XXI w., w którym wszystkie prognozy decydującą rolę w przyszłości przypisują nie ludziom młodym, lecz… sztucznej inteligencji? Czy jakaś wizja jutra przewiduje, że Greta i jej koledzy przetrwają bez sojuszu z technologią? I dlaczego starzy snują kombatanckie mrzonki o młodzieży na barykadach, skoro sami nie są skłonni zaryzykować ani guzika, ani raty swojego kredytu, ani jednej nowej pary dżinsów?
Wygląda na to, że młodość pada ofiarą przenoszonego romantyzmu oraz spychologii. Młodzi są pod względem uwarunkowań ekonomicznych najsłabiej zabezpieczoną grupą społeczną. Od kryzysu z 2008 r. wiadomo, że wielu z nich czeka życie na ruchomych piaskach prekariatu. Obietnica dobrobytu runęła – zostali sami ze swoimi marzeniami.
Młodzi, często dobrze wykształceni, długo czekają na zatrudnienie. A gdy już wchodzą na rynek pracy, to urządzony przez skomplikowane i służące zyskom, nie ludziom, systemy. Wchodzą bez zabezpieczeń i bez opieki mentorskiej. Często także bez wychowania przez otaczających ich dorosłych – nauczycieli, pracodawców, postacie publiczne. Zastanówmy się przez chwilę: jakie osoby w życiu przeciętnego 20-latka podejmują się dziś roli autorytetu czy przewodnika? Jaki polityk albo artysta zwraca się do młodych z partnerską powagą? Kto w Polsce, poza Jurkiem Owsiakiem robiącym im gigantyczny festiwal wartości, w ogóle traktuje młodych serio? Dorośli, gdy znajdują się w pomieszczeniu z młodymi, na ogół próbują być fajni i wyluzowani, czyli się podlizują. Trudno o gorszą strategię wobec osób, które szukają kogoś, kto ich posłucha, kogo chciałyby szanować i naśladować. Jeśli starsze pokolenia i stworzony przez nie ład się kompromitują, kontestacja nie ma sensu. Dlatego na propsie są teraz autentyczne wartości.
Szczęśliwi ci młodzi, którzy trafią na zaangażowaną polonistkę albo wysoko trzymającego poprzeczkę trenera. I oczywiście oddanego rodzica, który nie boi się stawiać granic, wymagać i pokazywać, że w życiu bywa też ciężko. Współczesna młodość jest po wielokroć osierocona. Hipokryzją więc jest liczyć, że młodzi zaiskrzą chęcią do buntu. Wobec czego mieliby się buntować? Wobec wszystkiego, co stało się dostępne i możliwe dzięki rozwojowi gospodarczemu? Przed nieznośną lekkością bytu, którą wmawiają im dorośli? Przed deficytem ról społecznych, które mogliby odegrać, gdyby tylko ktoś wskazał kierunek? Bunt w kategoriach XX-wiecznych był oporem łatwiejszym, bo kierował się przeciw złu namacalnemu. Rasizm, wojna w Wietnamie, seksualna pruderia, totalitaryzmy – te zjawiska dawały konkretnego wroga. W świecie zglobalizowanym i głęboko niezrównoważonym przeciwnicy są wszechobecni i mutują, podobnie jak koronawirus. Wszyscy mamy teraz okazję oglądać porażki struktur państwowych i politycznych w walce z tak rozproszonym i mgławicowym zagrożeniem.
Drugie odkrycie wspólnoty
Nowe pokolenia są zawsze nosicielami nadziei, a więc także rozczarowań. I teraz chciałoby się, żeby młodzi oczyścili świat z cynizmu, chciwości, przemysłowego zatrucia i coraz to nowych form dyskryminacji. Ale jaki właściwie rodzaj walki i z kim miałby rację bytu?
Powszechny bojkot firm Google czy Facebook brzmi może i spektakularnie, jednak jest niemożliwy. To mniej więcej tak jak oprotestowywać wodę w kranie. Bez tych wszechobecnych e-infrastruktur już nie da się żyć.
Wielkie strajki przeciwko politykom? To opcja możliwa i już wypróbowana, m.in. przez amerykański ruch Black Lives Matter i Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, ale wydaje się nieadekwatną odpowiedzią w sytuacji, w której wpływ biznesu dawno przerósł władzę polityczną i osiągnął skalę międzykontynentalną.
Może więc rewolucja społeczna? Nowa forma rządów, bardziej wspólnotowa? Świetnie, ale czy do tego nie trzeba by wyłonić rodzaju światowego parlamentu, a zatem powtórzyć wszelkie niedoskonałości Organizacji Narodów Zjednoczonych i ugrzęznąć w równie nieskutecznej propozycji?
Pomysły na przejawy gniewu można mnożyć i obalać bez końca, co młodzi roztropni z pewnością już zrobili. I dlatego nie idą w żadną z dawno wytyczonych ścieżek. Ku zdumieniu starszych, młodzi XXI-wieczni nie idą ani w hedonizm, ani w rozseksualizowanie, ani w tumiwisizm, ani w politykę. Idą w coś znacznie subtelniejszego i definitywnego – w nową etykę, zmieniony styl życia.
Dzieci Internetu doskonale poruszają się w oceanie wiedzy, wypracowanej i skumulowanej przez poprzednie pokolenia, a teraz łatwo dostępnej online. Jedyną rozsądną konkluzją płynącą z analizy dziejów ludzkości jest myśl, że potrzebujemy przemiany systemu wartości. Ciągłego modyfikowania go, aby odpowiadał na autentyczne potrzeby i pozwalał współistnieć. A system wartości jest zależny od masy krytycznej konkretnych, indywidualnych postaw.
Nie żyjemy już w dobie trybunów ludowych ani mass mediów. Żyjemy w Internecie – rozproszeniu umożliwiającym grupowanie się i tworzenie nurtów głównych, ale też wpływowych oraz inspirujących nisz. Nie ma jednego ośrodka myśli i władzy, żadnej jednoznacznej dominanty. I na tym polega istotna różnica w doświadczeniu generacyjnym dzisiejszych młodych – bardziej czują się niezależnymi jednostkami niż wspólnotą. Nie tyle chcą się wyrwać ze współzależności liczby mnogiej, ile za nią tęsknią i poszukują grupowej identyfikacji z wysiłkiem, jakiego nie musiały dokonywać poprzednie pokolenia. O ile inni wyrywali się na wolność od świata nakreślonego, o tyle oni potrzebują zdefiniowania własnego i chcą poczuć, że nie są w nim sami.
Proporcja między indywidualną siłą sprawczą a mocą współdziałania jest bez wątpienia zmieniona. Z jednej strony wiara w mit indywidualizmu (przy jednoczesnej brutalnej unifikacji ludzkich zachowań prowadzonej przez żarna globalizacji) wydaje się naiwna, jednak z drugiej – faktem jest, że dziś pojedynczy człowiek może więcej, szybciej, łatwiej niż dawniej. Z kolei możliwość budowania więzi online wygląda na kruchą, łatwą do zerwania. Tymczasem Młodzieżowy Strajk Klimatyczny z szokującą łatwością przeniósł się z sieci do realu, w skoordynowany i precyzyjny sposób na całym świecie. A więc prawdziwa wspólnota może mieć zaczyn wirtualny.
Budowanie opozycji między doświadczeniem cyfrowym a rzeczywistym jest domeną zgredów – młodzi przechodzą od jednego do drugiego w poczuciu pełnej kontynuacji. Dlatego jeśli tropić powstawanie nowego modelu wartości, to w obu tych sferach naraz. Wiedza z łatwością zasysana z zasobów internetowych i błyskawicznie uwspólniona służy do kształtowania postaw i zachowań praktykowanych na co dzień.
Jedne dżinsy wystarczą
Jak to wygląda w praktyce? Jeśli wydaje ci się, że nastolatkowie tylko wypisują jakieś posty o niejedzeniu mięsa i miłości do zwierząt, lepiej sprawdź, co realnie mają na talerzach. Nową normą w polskiej klasie średniej jest to, że pionierami domowego wegetarianizmu, czyli smalcu z fasoli i burgerów z komosy ryżowej, są młodzi. Jeśli trafiasz na memy wyśmiewające obsesję promocji i wyprzedaży Black Friday, spytaj sklepikarzy, czy przypadkiem naprawdę nie spadły im obroty. Bo jeśli nastolatka umawia się z przyjaciółką na WhatsAppie, że od teraz przez rok nie kupuje ani jednej pary spodni, to ich nie kupuje. A dwa miesiące później taką samą deklarację składa na swoim profilu o pokolenia starsza celebrytka, łowiąc 60 tys. lajków. Gdyby zmiana priorytetów i postaw etycznych, np. dotyczących ochrony środowiska czy filozofii zero waste, była tylko nic nieznaczącą paplaniną dzieciaków, wielkie marki odzieżowe, a także sklepy internetowe nie dwoiłyby się i troiły w wysiłkach, aby czytelnie oznaczyć i wytłumaczyć ekologiczne pochodzenie swoich bawełnianych T-shirtów oraz zrobionych z recyklingowanego plastiku butów. Rynek jest, owszem, tworzony przez cyników i zrobi dla zysku wszystko. Przestawi linie produkcyjne, zmieni skład produktów i opakowania. Ale jeśli przy okazji stanie się bardziej zrównoważony oraz mniej niszczycielski, czy to nie będzie skuteczna rewolucja? Zresztą do niedawna to rynek kształtował gusta i postawy, teraz nie jest jedynowładcą – drugie i trzecie pokolenie obywateli kapitalizmu nie wyznaje marek, uważnie czyta etykiety, wystawia opinie i zadaje trudne pytania. Nie tylko w sieci. Podam przykład z życia.
Łódź, 2019 r., hala widowiskowa. Trwa ogólnopolska konferencja światopoglądowa. W korytarzach elita liberalnych polityków, mediów, biznesu. Sala konferencyjna wypełniona po brzegi. Około 200 osób słucha panelistów rozmawiających o zero waste, wśród dyskutantów przedstawiciele dużej firmy meblarskiej, autorka książki. Rozmowa pełna słusznych haseł i nawoływania do zmian. Nagle rękę podnosi siedzący w tłumie chłopak z ufarbowaną na tleniony róż czupryną. Z uśmiechem i w grzecznym tonie, ale też z bezlitosną przytomnością umysłu pyta: „Co organizatorzy tej konferencji zrobili, aby być w zgodzie z regułami zero waste? Dlaczego siedzimy w obiekcie z betonu, z zasłoniętymi oknami, oświetlani jarzeniówkami, gdy na zewnątrz świeci słońce? Dlaczego w strefie bufetowej jest tylko jedno stoisko wegańskie i podaje posiłki w plastikowych jednorazówkach? Ilu z państwa przyjechało tu dziś samochodami, a nie bardziej ekologiczną formą transportu?”.
Zgromadzonym osobom pozostało przyznać chłopakowi rację i bić brawo. Jako rzecznik ludzi mających żyć w zapaskudzonym świecie powiedział „sprawdzam” i pokazał decydentom, że są gołosłowni.
Młodzi wiedzą, że wyprzedzają peleton i że mają wybór. Że każdego dnia mogą zadecydować lepiej, zdrowiej, uczciwiej. Wydać złotówkę bardziej lub mniej etycznie. Mogą ugotować zdrowszy posiłek, bo Internet kipi od przepisów. Mogą kupić bluzę u lokalnego producenta i wesprzeć emerytowane krawcowe albo mogą nie kupić wcale. Zawsze istnieje opcja przeklikania dalej. Bezradność to nie ich bajka. Tak rozumiana wolność ma wymiar nie tylko konsumencki, więc lepiej jej nie obśmiewać jako pozornej. Rynek jest odzwierciedleniem, ale też narzędziem świata wartości. Ostatnio przypomina broń obosieczną, którą młody użytkownik uczy się kształtować własną świadomością, wiedzą i decyzjami. A ten dorosły może być jego sojusznikiem, zwłaszcza że pamięta świat braku i socjalistycznej ekonomii współdzielenia: pożyczanie krzeseł od sąsiadów, wymiana piłki na rower i pralki na lodówkę. Mamy wiedzę, która młodym się spodoba i przyda.
Być może rynek jest teraz areną treningową, na której młodzi uczą się negocjować użycie presji i siły. Jeśli tu im się udaje, spróbują na innych polach. Coraz więcej doznań mówi im, że nie muszą przyjmować świata za pewnik. Szczególnie że dorośli – często i chętnie operujący pewnikami – niekoniecznie mają rację i nie są źródłem wiarygodnej wiedzy. Ponad połowa młodych pytanych przez VICE, skąd czerpią wiedzę o koronawirusie, mówiła, że jest skonfundowana, aż 90% trzymało się nauki i raportów WHO, podczas gdy przywódcy USA czy Brazylii powtarzają fake newsy.
Dziadkom dziękujemy
W ubiegłym roku w sieci modne było sformułowanie „OK boomer”. Miało ono w sobie coś z politowania, zabarwionego ironicznie jak w powiedzeniu „temu panu już dziękujemy”, a skierowane było początkowo do przedstawicieli pokolenia boomersów (powojennego wyżu demograficznego) oraz ich pogardliwej wizji młodych jako wiecznych Piotrusiów Panów. Błyskawiczne mutacje hasła dały mu krótkie, ale intensywne życie, nawet na salonach politycznych. Gdy Chlöe Swarbrick, 25-letnia posłanka z Nowej Zelandii, wygłaszała przemówienie o obniżeniu emisji CO2, próbował jej przerwać starszy parlamentarzysta. Odruchowo powiedziała tylko: „OK boomer”, wykonała ucinający gest dłonią i kontynuowała przemówienie. Film z tymi kilkoma sekundami obiegł świat na dowód, że młodzi nie pozwolą sobie zamknąć ust, a z zaśniedziałych mądrości nic sobie nie robią. Idą dalej. Bo wiedzą lepiej.
Ich nową, ważną bronią jest język oraz mem, a także szybkość, z jaką uwspólniają własne kody. Starsze wersje ludzi – czyli analogowi imigranci – nie mają szans z tempem i swobodą cyfrowo narodzonych.
Prawda jest taka, że żadnej wojny nie będzie. Bunt przegrywa z nową siłą: zdolnością rzeczowej argumentacji i informacyjną amunicją oddaloną o zaledwie kliknięcie. Bardzo trudno tych młodych łebskich ludzi przegadać. Czytają w wielu źródłach, łączą wątki i konteksty, niczym ich nie zaskoczysz. Ciągle okablowani i do czegoś podpięci, nieustannie aktualizują swoją wiedzę, czymś żyją, o czymś do siebie piszą.
Może więc pora zrobić trochę miejsca. Bo nowe generacje są kimś więcej niż orędownikami zmian – uosabiają je. Naprawdę i bez strachu kochają bez względu na płeć, nie mieszają plastiku z obierkami i rzeczywiście wolą być wolontariuszami w schronisku dla psów, niż przepić i przetańczyć całą noc. Zmiana za każdym razem przychodzi z zaskakującej strony, a świat zawsze zostawia z boku tych, którzy nie nadążają. Zamiast więc pchać młodych na wyimaginowane barykady, dostrzeżmy i doceńmy, że już przez nie przeszli i przemeblowują nam świat. Wygląda na to, że na lepsze.