Memento mori Memento mori
i
ilustracja: Tomek Kozłowski
Przemyślenia

Memento mori

Warren Ward
Czyta się 5 minut

Wszyscy kiedyś umrzemy, niezależnie od tego, kim jesteśmy i w co wierzymy. Czy świadomość śmierci może mieć pozytywny wpływ na nasze codzienne życie?

„Pomimo wszystkich postępów w medycynie – zwykł żartować mój przyjaciel Jason – śmiertelność pozostaje na stałym poziomie: wynosi 100%”.

W latach 80. studiowaliśmy z Jasonem medycynę. My oraz inni studenci z roku spędziliśmy sześć długich lat na zapamiętywaniu wszystkiego, co może się zepsuć w ludzkim ciele. Czytaliśmy pilnie podręcznik Podstawy patologii, ponieważ szczegółowo opisywał każdą dolegliwość, na jaką narażony jest człowiek. Nic dziwnego, że studenci medycyny stają się hipochondrykami i przypisują wszelkim guzom, guzkom lub wysypkom, które u siebie dostrzegą, najgorsze możliwe przyczyny.

Często powtarzana obserwacja Jasona przypomniała mi, że śmierć (i choroba) to nieuniknione aspekty życia. Czasami jednak można odnieść wrażenie, że na Zachodzie nauczyliśmy się ten fakt wypierać. Wkładamy grube pieniądze w przedłużanie życia za pomocą coraz droższych interwencji medycznych i chirurgicznych, z których korzystamy głównie w ostatnich, zniedołężniałych latach. W szerszej perspektywie wygląda to na marnowanie naszych cennych pieniędzy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nie zrozumcie mnie źle. Jeśli zachoruję na raka, chorobę serca lub dopadnie mnie którakolwiek z niezliczonych dolegliwości zagrażających życiu, o których uczyłem się na medycynie, chcę przejść wszystkie daremne i kosztowne terapie znajdujące się w zasięgu ręki. Cenię swoje życie. W zasadzie, jak większość ludzi, cenię je ponad wszystko. Ale także – jak większość – nie doceniam go w pełni, chyba że stoję w obliczu nieuchronnej perspektywy, że zostanie mi odebrane.

Nie zmarnować ani chwili

Inny mój stary przyjaciel, Ross, studiował filozofię, kiedy ja studiowałem medycynę. Napisał wówczas esej pod tytułem Death the Teacher (Nauczycielka Śmierć), który wywarł na mnie olbrzymi wpływ. Pisał, że najlepsze, co możemy zrobić, żeby doceniać życie, to nigdy nie zapominać o nieuchronności naszej śmierci.

Kiedy australijska pielęgniarka opieki paliatywnej Bronnie Ware rozmawiała z różnymi osobami w ostatnich 12 tygodniach ich życia, pytała je, czego najbardziej żałują. W książce Czego najbardziej żałują umierający wymienia:

1. Żałuję, że nie miałam odwagi żyć własnym życiem, a żyłam tak, jak oczekiwali ode mnie inni.

2. Żałuję, że tak ciężko pracowałem.

3. Żałuję, że nie miałam odwagi wyrazić swoich uczuć.

4. Żałuję, że nie pozostawałem w kontakcie z przyjaciółmi.

5. Żałuję, że nie pozwoliłam sobie na więcej szczęścia.

Związek między świadomością śmierci a prowadzeniem satysfakcjonującego życia był głównym przedmiotem zainteresowań niemieckiego filozofa Martina Heideggera, którego dzieła zainspirowały Jeana-Paula Sartre’a oraz innych egzystencjalistów. Heidegger ubolewał, że zbyt wielu ludzi marnuje życie, podążając za „stadem”, zamiast być wiernym sobie. Ale Heidegger zmagał się także z włas­nymi ideałami; w 1933 r. wstąpił do partii nazistowskiej, mając nadzieję na rozwój kariery.

Pomimo wad Heideggera jego idee wywarły wpływ na wielu filozofów, artystów, teologów i innych myślicieli. Uważał on, że koncepcja bytu Arystotelesa – która przewijała się w zachodniej filozofii przez ponad 2 tys. lat i odegrała znaczącą rolę w rozwoju myślenia naukowego – jest wadliwa na najbardziej fundamentalnym poziomie. Podczas gdy Arystoteles postrzegał całe istnienie, w tym ludzi, jako coś, co możemy sklasyfikować i przeanalizować, aby zwiększyć nasze rozumienie świata, Heidegger dowodził w Bycie i czasie (1927), że zanim zaczniemy klasyfikować byty, powinniśmy najpierw zapytać: „Kto lub co zadaje pytanie?”.

Heidegger zwrócił uwagę, że my, którzy zadajemy pytania o byt, różnimy się jakościowo od reszty istnienia: skał, oceanów, drzew, ptaków i owadów, o które pytamy. Wymyś­lił specjalne słowo dla tego Bycia, które pyta, patrzy i troszczy się. Nazwał to Dasein, co luźno tłumaczy się jako „jestestwo” [tłumaczył Bogdan Baran – przyp. red.]. Ukuł termin Dasein, ponieważ wierzył, że uodporniliśmy się na takie słowa, jak „osoba”, „człowiek” czy „istota ludzka” i straciliśmy poczucie zachwytu nad włas­ną świadomością.

Filozofia Heideggera pozostaje dziś atrakcyjna dla tych, którzy widzą, jak nauka usilnie stara się wyjaś­nić doświadczenie bycia osobą moralną, troskliwą oraz świadomą tego, że jej cenne, tajemnicze i piękne życie pewnego dnia dobiegnie końca. Według Heideggera świadomość nieuchronnej śmierci sprawia, że ​​– inaczej niż skały i drzewa – pragniemy, aby nasze życie nabrało znaczenia, miało sens, cel i wartość.

Podczas gdy zachodnia medycyna, oparta na myśleniu Arystotelesowskim, postrzega ludzkie ciało jako rzecz materialną, którą można zrozumieć poprzez zbadanie jej i rozłożenie na części składowe, ontologia Heideggera stawia ludzkie doświadczenie w centrum naszego rozumienia świata.

Żyć pełnią życia

10 lat temu zdiagnozowano u mnie czerniaka. Jako lekarz wiedziałem, jak agresywny jest ten rak i jak szybko można przez niego umrzeć. Na szczęście dla mnie operacja okazała się skuteczna (odpukać). Ale miałem też szczęście w innym sensie. Uświadomiłem sobie w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem, że umrę – jeśli nie na czerniaka, to w końcu na coś innego. Od tamtej pory jestem dużo szczęśliwszy. Dla mnie ta wiedza, świadomość i akceptacja, że umrę, jest co najmniej tak samo ważna dla własnego dobrego samopoczucia jak wszystkie postępy medycyny, ponieważ przypomina mi, abym każdego dnia żył pełnią życia. Nie chcę przeżywać żalu, o którym Ware słyszała więcej niż ktokolwiek inny, że nie żyłem „własnym życiem”.

Większość wschodnich tradycji filozoficznych dostrzega, iż świadomość własnej śmiertelności pozwala lepiej przeżywać życie. Na przykład Tybetańska Księga Umarłych jest najważniejszym tekstem kulturowym Tybetańczyków. Spędzają oni dużo czasu na życiu ze śmiercią – jeśli nie jest to oksymoron.

Największy filozof Wschodu, Siddhartha Gautama, znany jako Budda, zdawał sobie sprawę, jak ważny jest kres w zasięgu wzroku. Postrzegał pożądanie jako przyczynę wszelkiego cierpienia i radził, abyśmy nie przywiązywali się zbytnio do ziemskich przyjemności, lecz skupiali na ważniejszych rzeczach, kochaniu innych, opanowaniu i spokoju umysłu oraz trwaniu w teraźniejszości.

Ostatnia myśl, jaką Budda przekazał swoim uczniom, brzmiała: „Wszystkie uwarunkowane zjawiska mają nietrwałą naturę – niestrudzenie praktykujcie dalej”. Jestem lekarzem, więc każdego dnia przypominam sobie o kruchości ludzkiego ciała i o tym, że śmierć czai się tuż za rogiem. Jednak jako psychiatra i psychoterapeuta przypominam sobie również, jak puste może być życie, jeśli nie mamy poczucia sensu ani celu. Świadomość naszej śmiertelności, naszej cennej skończoności może, paradoksalnie, skłonić nas do szukania – a jeśli to konieczne, do nadania mu znaczenia, którego tak bardzo pragniemy.


Pierwotnie tekst ukazał się w serwisie Aeon.co. Tytuł, lead i śródtytuły zostały dodane przez redakcję „Przekroju”.

Czytaj również:

Żałoba wśród zwierząt Żałoba wśród zwierząt
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 465/1954 r.
Wiedza i niewiedza

Żałoba wśród zwierząt

Jowita Kiwnik Pargana

Wrony składają przy zwłokach swoich bliskich źdźbła trawy, orki opłakują utracone potomstwo, a młode słonie, które były świadkami śmierci matki, potrafią budzić się w nocy z krzykiem. Naukowcy przekonują, że zwierzęta opłakują swoich zmarłych podobnie jak ludzie.

Latem 2018 r. 20-letnia samica orki, której obserwujący nadali imię Tahlequah, a badacze praktyczną nazwę J35, przez 17 dni unosiła na wodach Oceanu Spokojnego u wybrzeży Kanady swoje martwe młode. Przepłynęła w ten sposób ponad 1000 mil morskich, czyli prawie 1900 km, starając się przez cały czas utrzymywać cielę nad powierzchnią wody. Specjaliści z Ośrodka Badań nad Wielorybami, którzy obserwowali cały proces, mówili, że młode żyło prawdopodobnie zaledwie pół godziny po narodzinach. I że był to trzeci poród tej samicy w ostatnich latach. I trzeci nieudany. Tahlequah chudła i słabła, ale przez ponad dwa tygodnie nie porzuciła ciała. Badacze byli pewni, że mają do czynienia z żałobą, i to wyjątkowo długą. Co prawda – mówili – często zdarza się, że walenie po utracie lub narodzinach martwych młodych nie chcą się z nimi rozstać, starają się je utrzymywać na wodzie, a nawet podrzucać nad powierzchnię, żeby zmusić je do wzięcia oddechu, ale proces ten trwa zazwyczaj jeden dzień, a nie 17.

Czytaj dalej