Michał Śledziński: Nie potrzebujemy kolejnego Adasia Miauczyńskiego
i
rys. Michał „Śledziu” Śledziński

Michał Śledziński: Nie potrzebujemy kolejnego Adasia Miauczyńskiego

Łukasz Chmielewski
Czyta się 11 minut

Łukasz Chmielewski: Na szybko spisane (NSS) to trylogia, której poszczególne tomy opisują kolejne dekady z życia mężczyzny urodzonego w 1980 r. Na jej domknięcie trzeba było czekać 10 lat. Dlaczego ostatni tom, który traktuje o dorosłości i życiu w pierwszej dekadzie XXI w., był taki trudny do realizacji?

Michał Śledziński: Przede wszystkim historia musiała dojrzeć. Potrzebowałem dystansu, żeby móc przetworzyć rzeczywistość w komiks. Trzeba też pamiętać, że trylogię zacząłem wydawać w 2007 r. i drugi tom, który opisuje wchodzenie w dorosłość w latach 90. XX w., ukazał się rok później. Już chociażby więc ze względu na kalendarz nie mogłem od razu opisać lat 2000–2010, domykając tym samym całość. Sporo się też przeprowadzałem, zacząłem pracować przy animacjach, gdzie rysowałem bardzo, ale to bardzo dużo. Stworzyłem również inne komiksy – czterotomowe Wartości rodzinne i pierwsze tomy nowych cykli Czerwony Pingwin musi umrzećStrange Years: Jesień. Jakkolwiek paradoksalnie by to zabrzmiało – nie miałem czasu na Na szybko spisane. W końcu jednak zaszyłem się na półtora miesiąca i narysowałem cały trzeci tom. 

W losach głównego bohatera NSS doszukiwano się wątków autobiograficznych. Ile jest w nim Ciebie, a ile czystej kreacji?

On jest w pewnym sensie moim przeciwieństwem. Zawsze byłem w jakiejś bandzie podwórkowej, nigdy nie miałem problemów z nawiązywaniem kontaktów. Bliżej mi do bohaterów Osiedla Swoboda, które powstało dwie dekady wcześniej. Na potrzeby Na szybko spisane wykreowałem pacynkę, którą mogę włożyć w prawdziwe wydarzenia – takie, których sam doświadczyłem. On jednak reaguje kompletnie inaczej. Jest wyalienowany. Nawet mówi zupełnie inaczej niż ja, bo na potrzeby tej postaci stworzyłem prosty język składający się z klarownych i minimalistycznych formalnie komunikatów, które dodatkowo nie zdradzają żadnych emocji. Żeby osiągnąć taki efekt, teksty dialogów i off-u przerabiałem wielokrotnie, za każdym razem okrajając je do niezbędnego minimum treściowego.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tak skonstruowana postać była eksperymentem, który miał mi pomóc zrozumieć, jak to jest być kimś innym. Chciałem stworzyć bohatera i przeprowadzić go przez 30 lat życia, jego życia, a nie mojego. Do pewnego stopnia inspiracją był dla mnie film Boyhood Richarda Linklatera.

„Na szybko spisane - 1980-2010”
„Na szybko spisane – 1980-2010”

Wziąłeś swoje życie i kazałeś je przeżywać całkowicie odmiennie komuś kompletnie innemu. To sposób na symboliczne poprawienie własnej przeszłości?

Nawet nie kusiło mnie, żeby na łamach komiksu naprawiać własne błędy, choć można to tak odczytać. Na przykład, wielu czytelników było wzburzonych śmiercią jamniczka, który w komiksie umiera tragicznie tuż po tym, jak go dostali bracia w prezencie. Zatem uspokajam: nasz jamnik żył 19 lat i był radosnym staruszkiem.

Mną najbardziej wstrząsnął wypadek kolegi głównego bohatera. Zrzucony ze schodów w szkole dzieciak zostaje kaleką: bełkoczącym grubasem, którego nikt nie rozpoznaje i który na widok znajomego robi orzełka w trawie, żeby w ten sposób przypomnieć mu, kim jest…

To prawdziwa historia. Mój kolega faktycznie miał taki tragiczny wypadek. Różnica jest taka, że ja się z nim trochę kolegowałem. Mój bohater ucieka.

Dlaczego w komiksie ani razu nie pada imię głównego bohatera?

Chciałem, żeby ta postać była w pełni transparentna. Wtedy czytelnik może przelać w nią swoje emocje i wspomnienia, wypełnić ją sobą i w ten sposób stworzyć z niej własnego bohatera. Jednocześnie jednak chciałem, żeby ta postać była teflonowa – żeby nawet traumatyczne rzeczy nie zostawiały na niej blizn, żeby ona ich nie analizowała ani tym bardziej przepracowywała. W efekcie powstaje specyficzny bohater. Żeby go zrozumieć, czytelnik musi sam znaleźć klucz do niego. Każdy znajdzie inny wytrych, bo ludzkie biografie nie są tożsame. Taki bohater staje się tym, kim uczyni go czytelnik. To nowy paradygmat, który odrzuca gotowe postaci i jest zaproszeniem do współtworzenia. Nie potrzebujemy kolejnego Adasia Miauczyńskiego czy Franza Maurera. Sfrustrowany inteligent i były ubek byli dobrą metaforą szoku związanego z przemianami po 1989 r. Teraz rzeczywistość wygląda inaczej, jest bardziej oswojona, ludzie odnajdują się w niej i mają na nią wpływ. Możesz zostać w kraju i mieć dobrą pracę, jak główny bohater mojego komiksu, a gdy nie wychodzi ci to, możesz wyjechać zagranicę i tam dać sobie radę, jak jego młodszy brat. Polacy zmienili się przez ostatnie 25 lat i bohaterowie popkultury też muszą. Kopiowanie dawnych wzorców nie ma dziś sensu.

rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński

Bohater z jednej strony ma bardzo standardową biografię, charakterystyczną dla swojego pokolenia (kasety VHS, oranżada w proszku, gra w pikuty, komputery na taśmę), z drugiej – bardzo traumatyczne i jednostkowe doświadczenia osobiste (brak matki, ojciec alkoholik, nieradzenie sobie z kobietami). Przez to trudno się z nim identyfikować. Nie bałeś się, że tak skonstruowany bohater będzie obojętny czytelnikowi?

Trylogię skonstruowałem w taki sposób, żeby pierwszy tom skupiał się bardziej na sztafażu realiów, a bohater pozostawał niewidoczny. Dlatego też ścieżka jego życia jest wspólna dla pokolenia przełomu lat 70. i 80. XX w. Łatwo więc, może nie identyfikować się, ale przynajmniej odnajdować się w tym świecie, ponieważ nie przeszkadza bohater, a fabuła jest gęsta od miejsc wspólnych, takich właśnie jak gry wideo czy pikuty. Natomiast w kolejnych dwóch tomach ciężar zostaje przeniesiony na emocje i dokonania bohatera.

Od czasów Osiedla Swoboda nie dostałem tyle bezpośredniego odzewu od czytelników obu płci – chyba nawet pisało więcej kobiet, które – mam wrażenie – w jakiś sposób całkiem nieźle odnajdują się w tej postaci, może budzi ona u nich jakiejś matczyne uczucia? Mejle były czasem bardzo osobiste, ludzie opisywali mi swoje przeżycia związane ze światem w komiksie. To znaczy, że przejęli się losami postaci, która stała się dla nich jakoś ważna. Może nawet nie jako ona sama, ale jako katalizator odblokowujący pewne wspomnienia czy uczucia.

Wykorzystujesz w twórczości historie od czytelników?

Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego. Sytuacja, w której czytelnik zwierza się autorowi, od razu staje się intymna i buduje osobistą więź. Ktoś powierza mi część siebie nie po to, żebym o tym opowiadał. Te emocje czy wydarzenia skierowane są wyłącznie do mnie. Obowiązuje mnie wtedy pewien rodzaj tajemnicy spowiedzi czy chociaż korespondencji. Ja też jako twórca nie mam potrzeby dzielić się nimi. Czym innym są jednak zasłyszane historie, przykładowo gdzieś w knajpie, które opowiada znajomy znajomego, albo te mimowolnie podsłuchane w autobusie. Podobnie jak większość pisarzy czy scenarzystów po takie anegdoty oczywiście sięgam, ale one funkcjonują w pewnym sensie w przestrzeni publicznej. To dozwolony użytek.

Bardzo dbasz o odtworzenie realiów lat 80., 90. i początków XXI w. Komiks przenosi w czasie, a dekoracje stają się niemalże pełnoprawnym bohaterem. Obok przygód głównego bohatera snujesz opowieść o minionych czasach, pokazując ich charakterystyczne cechy i momenty zwrotne, takie jak śmierć Kurta Cobaina czy pirackie VHS-y. Taki dualizm narracji ma pokazać, że pokolenie Xennialsów jest produktem swoich czasów?

To właśnie wynika ze wspomnianej wcześniej przezroczystości bohatera. Tak jak czytelnik może go wypełnić swoimi emocjami i wspomnieniami, tak on jako bohater komiksu chłonie świat przedstawiony. I oczywiście jak najbardziej jest produktem swoich czasów, pewnie zresztą jak każdy człowiek. Jego zainteresowania komputerami i kodowaniem nie są niczym wyjątkowym w biografii tego pokolenia. A w gry wideo to chyba grali wszyscy, jak nie na Atari, to na Amidze albo chociaż na automatach w jakimś baraku. Większość z nas miała kablówkę i oglądała MTV, która łączyła ze światem, pokazywała, jak on wygląda. To nas ukształtowało i w tym sensie jesteśmy produktem swoich czasów.

Trochę korciła mnie też wyprawa przez wspomnienia. Dekoracje z epoki łączą pokolenie, a emocje zawsze są w czytelniku. Twórca musi jednak umieć je wydobyć. Czasem wystarczy pokazać w jednym kadrze kasetę VHS, żeby czytelnik uruchomił własne wspomnienia. To nawet działa na poziomie samego rysunku – również takiego schematycznie naszkicowanego. Wydaje mi się, że czytelnik czuje, nawet podświadomie, że to zostało narysowane z pamięci – nie jest doskonałe ani dosłowne, nie jest fotograficznym odrysowaniem jeden do jednego, ale dzięki temu jest cieplejsze i łatwiejsze w odbiorze. Pamięć ludzka nie jest przecież jakąś sewrską przechowalnią wzorców. Przykładowo przybyszów z Matplanety rysowałem bez referencji i nikt nie miał problemów, żeby ich rozpoznać i przypomnieć sobie czas, kiedy oglądał ten program.

rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński
rys. Michał „Śledziu” Śledziński

Duży nacisk kładziesz również na relacje rodzinne, które mają wyłączny wpływ na losy bohatera. Zmieniająca się rzeczywistość nabiera zaś głównie dekoracyjnego charakteru, a kiedy ma bezpośredni wpływ, to zawsze filtrem jest rodzina (np. zakup komputera, który zaważy na dalszych losach bohatera). Faktycznie nic innego nie ma znaczenia dla rozwoju człowieka?

Nas wychowały podwórko i szkoła. Sam w zerówce nosiłem na szyi klucz na sznurowadle. W komiksie poszedłem dalej. Dla mnie Na szybko spisane jest historią o braku ojca i o braku wzorców. W całym albumie jest tylko jedna scena intensywniejszej interakcji pomiędzy ojcem a synem. Choć to określenie trochę na wyrost, to jednak bawią się razem, kiedy chłopak przynosi miskę z piachem, żeby nauczyć się rzucać finką.

Głównego bohatera stworzyłem jako odludka. Nie został przytulony, sam się tego wprawdzie nie domagał, ale nie wiedział, że można. Może powodem jest matka, której zabrakło w jego życiu? Może bardziej zaważył alkoholizm ojca? W tym przypadku istotniejsze od odpowiedzi jest uświadomienie sobie, że ktoś taki w każdej relacji będzie z boku: czy to w domu, czy na podwórku, czy w szkole. Mój bohater tworzy wokół siebie swoisty kokon bezpieczeństwa i wygody. Jeśli już opuszcza go symbolicznie i dosłownie (bo rzadko wychodzi z domu), to tylko wtedy, gdy ma pewność, że nie poniesie porażki. Przecież zanim wyszedł grać w pikuty, długo trenował, żeby być pewnym wygranej. A do grupy koderów komputerowych dołączył, bo wiedział, że jest w tym dobry.

Młodszy brat wydaje się gorszą kopią głównego bohatera. Finalnie jednak odnajduje się w rzeczywistości znacznie lepiej. Co zadecydowało o jego sukcesie?

Człowiek wrażliwy cierpi za siebie i świat. Ci, których refleksja nie wykracza poza trudy codzienności, mają łatwiej, a ich egzystencja jest mnie bolesna. W komiksie bohater nie odnajduje się gorzej w rzeczywistości – przecież zarabia lepiej od brata, który wyjechał na Wyspy. Brat wydaje się jednak bardziej szczęśliwy. Ma też rodzinę, której bohaterowi nie udało się stworzyć.

Na szybko spisane jest koncepcyjnym zaprzeczeniem Osiedla Swoboda. Z jednej strony jest piątka przyjaciół, która całe dnie spędza na osiedlu i przez to wydaje się zawieszona między beztroską dzieciństwa a trudami dorosłości. Z drugiej jest introwertyczny odludek, który przypomina trybik w maszynie dziejów. Bohater NSS podąża wytyczonymi ścieżkami (szkoła, studia, praca, dziecko), ekipa z osiedla sama kreowała swój świat, działając wręcz poza systemem. Skąd taka zmiana podejścia?

To było dla mnie wyzwanie jako scenarzysty – chciałem stworzyć innego człowieka, nie chciałem też oczywiście robić drugiego takiego samego komiksu.

Gdybym miał sobie zwizualizować obie serie, to Osiedle Swoboda wyglądałoby jak strumyczek, który oblewa pięć kamieni i płynie dalej. Nagle do tego strumyka wpada listek i niesie go woda. To byłoby już Na szybko spisane. W zależności od momentu w życiu człowiek jest jednym albo drugim. Przykładowo praca nad dziełem jest byciem kamyczkiem, bo trzeba się odciąć od świata na przynajmniej kilka miesięcy.

Nie korci Cię, żeby z NSS zrobić tetralogię? To mogłoby być nawet takie dzieło, którego rozdziały dopisujesz z czasem, kiedy sam będziesz coraz starszy. Taka kronika zmian, opowieść bez końca…

Są dwie koncepcje. Jedna zakłada, że artysta powinien mieć projekt życia. Dekadę temu wszyscy myśleli, że dla mnie będzie nim Osiedle Swoboda. Pojawiały się nawet głosy, że nie wyjdę z jego cienia… Teraz okazuje się jednak, że moim opus magnum jest Na szybko spisane. Natomiast druga teoria mówi, że artysta potrzebuje dobrej trylogii.

 

Michał „Śledziu” Śledziński rocznik 78. Jeden z najważniejszych twórców komiksów w Polsce po 1989 r. Publikowana w magazynie „Produkt” jego autorska seria Osiedle Swoboda zrewolucjonizowała gatunek, pokazując, że można tworzyć dojrzały artystycznie komiks dla dorosłego odbiorcy. Inne jego ważne dzieła to humorystyczno-sensacyjna tetralogia Wartości rodzinne, albumy Strange Years: Jesień Czerwony Pingwin musi umrzeć oraz trylogia Na szybko spisane. Artysta zajmuje się też zawodowo animacją.

Czytaj również:

Okrakiem na barykadzie
i
ilustracja: Ha-Ga
Opowieści

Okrakiem na barykadzie

Julia Pańków

Eryk Lipiński i Ha-Ga – małżeństwo rysowników działających w czasach, gdy satyra musiała walczyć w szeregach postępu. Przez dekady rozweselali też czytelników „Przekroju”. Zanim ich drogi się rozeszły, byli najsławniejszą parą polskiej karykatury.

– Jako dziecko miałam w domu dwa skrajne przekazy – mówi Zuzanna Lipińska. – Dla taty wszystko było proste. Uważał każdy swój pomysł za świetny i natychmiast go realizował. Powtarzał mi zawsze, że można osiągnąć, cokolwiek się chce. Mama nad wszystkim się zastanawiała, nieustannie się krytykowała. Nigdy nie była z siebie zadowolona.

Czytaj dalej