Nie, najwyższa góra na świecie pewnie nie zostanie nazwana Szczytem Tenzinga. I trochę szkoda, bo ten nepalski góral był wyjątkowym człowiekiem – wspinaczem, ale nie zdobywcą.
Niewiele brakowało, by o nim zapomniano. Nie zostałby bohaterem narodowym w Indiach, Nepalu i Tybecie, nie pisano by o nim wierszy, nie śpiewano piosenek, nie stawiano by mu pomników, nie znalazłby się wśród 100 najbardziej wpływowych ludzi XX wieku magazynu „Time”. Byłby Tenzing Norgay jednym z wielu bezimiennych Szerpów, którzy pomagają w Himalajach ludziom Zachodu.
Wystarczyłoby, żeby 26 maja 1953 r. Tom Bourdillon i Charles Evans stanęli na szczycie Mount Everestu. To oni byli pierwszym wyborem szefa ekspedycji, pułkownika Johna Hunta. 91 m przed szczytem musieli jednak zawrócić. Pogarszała się pogoda, robiło się ciemno, poza tym psuła się aparatura tlenowa.
Drugą parę stworzyli nowozelandzki pszczelarz Edmund Hillary i nepalski góral Tenzing Norgay. 29 maja wyszli z Obozu IX o 6.30, by pięć godzin później – jako pierwsi w dziejach – wdrapać się na dach świata, czyli na wysokość 8848 m n.p.m. (według innych pomiarów Everest jest 2 m wyższy).
Czasy były takie, że Hillary i Hunt dostali później od królowej Elżbiety II (wieść o zdobyciu szczytu dotarła do Londynu w dniu jej koronacji) tytuły szlacheckie, a Norgay – przyznawany od 1940 r. cywilom za akty odwagi Medal Jerzego. To odznaczenie w żaden sposób nie oddaje tego, co Szerpa zrobił dla zdobycia Everestu. Nikt nie znał tej góry tak dobrze,