Mroki trygonometrii Mroki trygonometrii
Doznania

Mroki trygonometrii

Marcin Wroński
Czyta się 4 minuty

Zaczęły się wakacje 1935 roku, lecz profesor Adam Prawdzic, postrach maturzystów, i tak każdą chwilę poświęcał na ćwiczenie umysłu. Nawet gdy mył zęby, nie ruszał ręką, tylko głową. Poruszył nią także, gdy wrócił do gabinetu i zauważył, że z jego biurka zginął belferski notes. Zszywane ze sobą zeszyty z latami osiągnęły grubość Biblii, a w nich można było znaleźć złoś­liwe zadania przygotowane na poprawki i materiały kompromitujące posłów oraz ministrów, bo również takich tępaków profesor miał przykrość kiedyś edukować. Zdaniem Prawdzica celująco matematykę znał Pan Bóg, nieźle on sam, ludzkość zaś najwyżej dostatecznie. Wśród tych, którzy osiągali aż 3–, był Zygmunt Maciejewski, obecnie kierownik wydziału śledczego policji. Jego więc zawezwano, lecz w salonie zastał awanturę.

– Zobaczycie! Ucieknę… na wieś! – Córka profesorostwa Celina wybiegła z płaczem.

– Żeby do Ameryki! Nigdy nie miała ambicji. – Prawdzic wzruszył ramionami. – To po tobie! – zawyrokował na widok żony, która przyniosła kawę i czułym gestem poprawiła paprotkę. Potem wycelował palec w komisarza. – Tangens dla 60°!… Nie pamięta! I on ma znaleźć mój notes?! – Machnął ręką i wyszedł.

Bronisława Prawdzicowa zeznała Maciejewskiemu o poprawkowiczach męża. Wśród nich był Jerzy Korbut, przystojny młodzieniec z talentami ogrywanymi w teatrze szkolnym, lecz z defektami na umyśle ścisłym. Jego rodzice mieli majątek pod Piaskami, „Celinka zaś kocha się w nim ciutkę” – uniesienia córki unosiły profesorową. Maciejewski zanotował, że Prawdzicówna miała ojcowski zakaz spotykania się z jego uczniami, a i Korbut nigdy nie ośmieliłby się przyjść do domu nauczyciela. Raz tylko, właśnie wczoraj, przez starą służącą rodziców przesłał Celince tomik wierszy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Mąż tak się śmiał, aż musiał na uspokojenie przejrzeć „Acta Arithmetica”. Poczęstowałam staruszkę herbatą, bo u nas od lat nikt nie bywa – westchnęła profesorowa. – Czasem ja tylko wymknę się za miasto, żeby odetchnąć jak dawniej, w majątku rodziców…

Dwa dni później komisarz otrzymał raport od wywiadowcy Zielnego:

„Oprócz p. Prawdzicowej wsiadła do autobusu stara służąca z pytaniem: »A jedzie bez Cyców?«, na co szofer odparł: »Z cycami, paniusiu, ino bez Piaski«. I baba wraz z ww. pojechała, »ino« nie w tę stronę. Na tym z braku środków na bilet inwigilację zakończono”.

A jednak tydzień później Maciejewski zasiadł z rodziną dawnego nauczyciela.

– Złodziej notatnika jest wśród nas – powiedział, kreśląc na kartce. – Sinus ma się w przybliżeniu jak mój do większości mundurowych na komisariacie. Tangens, nazwijmy go funkcją f1, jest jak komendanta do mnie, zaś cotangens to jej odwrotność, czyli f1-1. Cosinus, nazwijmy go funkcją f2, również znam ze swojej pracy. Może nie z takim ciepłem, ale praktykuję go w stosunku do wypróbowanych wywiadowców. Dlatego wiem też, że secans, czyli stosunek c do b, rzadko równa się funkcji f2-1, tylko raczej ½ z f1-1, a co do cosecansa jako człowiek dobrze wychowany… – Maciejewski z obrzydzeniem napił się herbaty. – Wciąż nie pamiętam, ile wynosi tangens 60°, natomiast stwierdzam, że wszystkie nieprzyjemności pana profesora wynikły z jego rodzinnego sinusa/tangensa*.

Prawdzic otworzył szeroko oczy, jakby nagle uporał się z „Księgą Szkocką” i problemami Hilberta.

– Naprawdę takim jestem potworem? – Ze skruchą spojrzał na żonę/córkę*. Skinęła głową. ­

– Ale wszystko można naprawić! – W profesora wstąpił nowy duch. – Maciejewski, wpiszę ci 4–… jak tylko oddacie mi notes! Gdzie on jest?!

* Tu niepotrzebne skreślić. Skreślanie innych wyrazów dozwolone wyłącznie P.T. Prenumeratorom!

Gdzie notes? Zapewne w majątku pod Piaskami. Tam, korzystając z wakacji, Jerzy Korbut uczy się z niego na pamięć zadań poprawkowych. Dysponując talentem aktorskim, mógł udawać służącą rodziców, szczególnie że odkrył wspólniczkę w pani Prawdzicowej. Stara zasada kryminalistyki mówi, że czujność funkcjonariusza zawsze powinna wzbudzić osoba jadąca do Cycowa przez Piaski (por. Z. Maciejewski, Z metod inwigilacyjnych na dworcach autobusowych i kolejowych, „Przegląd Policyjny” 1936, nr 7).

Czytaj również:

Trup w płytkiej wodzie Trup w płytkiej wodzie
Rozmaitości

Trup w płytkiej wodzie

Marcin Wroński

– Jezus Maria, policja! Kobietę zabili! – takie krzyki pewnego jesiennego przedwojennego wieczoru rozległy się na przedmieściu rozpełźniętym za rzeczką Czechówką. Czechówka wiosną podtapiała piwnice, latem dzieci grzecznie bawiły się nad jej brzegiem zdechłymi szczurami, niestety jesienią nie dostarczała żadnych atrakcji. Aż do teraz. Dlatego gdy posterunkowy Wójcik zaczął tłumaczyć gapiom, że nie zabili, tylko ukradli, i nie kobietę, ale tak zwany manekin damski, oczywiście nie dano mu wiary i zaraz doniesiono redakcji „Expressu”.

TRUP W PŁYTKIEJ WODZIE.* bm. elegancko, na czarno ubraną kobietę leżącą w rzece odkryli mieszkańcy przedmieścia Czechówka Górna. Tragedja! Kobieta nie żyła także dlatego, że jak ustaliło błyskawiczne dochodzenie policyjne, z zawodu była manekinem sklepowym w salonie mody „Paryżanka” przy Krak. Przedm. 18. Nieszczęsną, nie udzieliwszy pierwszej pomocy, funkcjonarjusze P. P. odwieźli do Wydziału Śledczego.

Czytaj dalej