Mróz na wiosnę Mróz na wiosnę
i
Okładka z archiwum, nr 2282/1989 r.
Opowieści

Mróz na wiosnę

Historia z okładki
Ida Świerkocka
Czyta się 4 minuty

Cóż tam, panie, w „Przekroju”? Każdy dzień to coś nowego, ale jedno się nie zmienia: koty trzymają się mocno.

Daniel Mróz zwykł wręcz mawiać, że „kot łagodzi obyczaje”, a jako że sam nie zawsze był łagodny, to jeden kot mu nie wystarczał. W jego krakowskim mieszkaniu zazwyczaj było ich kilka (redaktor Mieczysław Czuma wyliczył, że przez dom Mrozów przewinęło się 21 t­ych czworonogów). Nie licząc oczywiście czekających na niego codziennie na podwórku na tyłach redakcji „Przekroju”. „O, Mróz nadchodzi – mówił któryś z redaktorów, wyglądając przez okno. – Koty już na posterunku”. Artysta wręczał każdemu po rybie i dopiero wówczas z poczuciem spełnionego obowiązku szedł do pracy. Koty rysował już na początku lat 50., kiedy nikt w „Przekroju” o żadnych „kociakach” jeszcze nie słyszał, a internauci nie wymieniali się zdjęciami ani filmikami z kotami (może dlatego, że Internet wtedy nie istniał). Jeden z rysunków z serii zwanej przez samego Mroza Kocie sprawy znalazł się na okładce numeru z 5 marca 1989 r. (a całkiem niedawno – na naszych, „Przekrojowych” puzzlach). Według córki grafika, Łucji Mróz-Raynoch, powstał ponad trzy dekady wcześniej, nie wiadomo więc, czy motyw kotki na gorącym (umownie w przypadku marcowego Krakowa) blaszanym dachu zainspirował amerykańskiego dramaturga Tennessee Williamsa, czy jednak było dokładnie odwrotnie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Okładka z archiwum, nr 2282/1989 r.
Okładka z archiwum, nr 2282/1989 r.

Jedno wiadomo na pewno: Mróz był ­filarem. Tak jego rolę w tygodniku okreś­lał Mieczysław Czuma i chociaż nie dodał czego konkretnie, to już każdy czytelnik i każda czytelniczka może sobie wyobrazić, a graficy i graficzki obecnego „Przekroju” – bez wątpienia. To jemu czasopismo zawdzięcza m.in. słynne rączki, winiety czy przerywniczki, a książki takich autorów, jak Stanisław Lem, Franz Kafka, Ludwik Jerzy Kern, Stanisław Jerzy Lec, Robert Stiller, Sławomir Mrożek czy Juliusz Verne – ilustracje, okładki i obwoluty (kto je jeszcze pamięta?), które do dziś zaskakują nowoczesnością. Jak przystało na artystę awangardowego – choć jednocześnie krakusa od kilku pokoleń – Mróz fascynował się wszystkim, co stare: rycinami, automobilami i aeroplanami. No i oczywiście kotami, tymi akurat w każdym wieku. Wszystkie stworzenia małe i duże kochał zresztą bez wyjątku. Wraz z żoną Aliną Nieniewską-Mróz należeli do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami, chlubiąc się tym, że to jedyne stowarzyszenie o charakterze masowym, którego są członkami. Gdy pewnego dnia artysta znalazł na ulicy konia (jesteśmy w Krakowie, pewnie urwał się więc od zaczarowanej dorożki), żartowano w „Przekroju”, że ciekawe, co się wydarzy, gdy natknie się na nosorożca. Cała redakcja była zwierzolubna. Za zwierzęcą tematykę odpowiadała w tygodniku głównie Ewa Kossak, która swojego ukochanego psa Reksia, też znalezionego na ulicach Krakowa, dostała właśnie od Mroza. „Trzy rzeczy mogą dać w życiu szczęście mężczyźnie: kobieta, praca lub samochód. Najlepszą z nich jest pies” – napisał z kolei Marian Eile. Zapewne miał na myśli ukochanego Fafika, nazywanego często „najważniejszym autorem »Przekroju«”. Równie poczesne miejsce w redakcji zajmowali oczywiście Filuś i jego dwunożny przyjaciel, profesor Filutek – to dopiero był duet na medal. Chociaż akurat ten pies na Reformackiej się nie pojawiał. Być może dlatego, żeby nie przestraszyć mieszkających na podwórzu i dokarmianych przez Mroza kotów. A może z zupełnie innego powodu… Kocie początki w mieszkaniu Mrozów wcale nie zapowiadały się jednak na mlekiem (upraszamy, by nie karmić nim kotów) i miodem płynące – rysownik „Przekroju” twierdził bowiem, że kto jak kto, ale koty na pewno nie uszanują przynależnemu artyście porządku. Nie mylił się ani na jotę, nie miał jednak większego wyboru. Pierwsze „puchowce dachowe”, czyli mieszańce z persami, jego żona Alina dostała od swojej promotorki w nagrodę za dyplom. I tak to się zaczęło. Do Mrozów trafiały przede wszystkim najróżniejsze koty po przejściach (i kocice z przeszłością), połamańce emocjonalne i fizyczne. „Tata był niecierpliwy i choleryczny, ale gdy obłaziły go koty, to potrafił siedzieć bez ruchu. Cała jego łagodność wychodziła przy zwierzętach” – opowiada mi Łucja Mróz-Raynoch. I dodaje: „Ukochany kot taty, Pajdek, zawsze czekał na niego przed drzwiami, a tata jak to tata, wracał w godzinach wszelakich. W pewnym momencie mama zaczęła wstawiać wodę na ziemniaki, gdy widziała, że Pajdek zbliża się do drzwi”. Co więc Mróz zrobił? To, co zrobiłby każdy na jego miejscu: pokochał koty miłością bezgraniczną. A wraz z nim pokochali je czytelnicy „Przekroju”. We wspomnianym numerze, z marca 1989 r., futrzanym osobnikom poświęcono całą rozkładówkę, a trzeba pamiętać, że stron w tygodniku było wtedy niewiele więcej, niż kot napłakał – w tym wypadku 24. Tu zatem kocice, kocury i kociaki, a tuż obok informacje na temat Okrągłego Stołu. W końcu to czas przełomu. Polityka w żadnych, nawet najbardziej politycznych czasach nie należała jednak do ulubionych tematów czasopisma. Janina Ipohorska ponoć napisała kiedyś nawet, że „gdyby urządzić całkowicie wolne wybory, każdy głosowałby na siebie”. Łamów nie szczędzono natomiast na koty – przekonają się o tym Państwo zresztą dość szybko, bo już w naszym następnym numerze. A co będzie potem? Potem pewnie znowu zejdziemy na psy.

Czytaj również:

Bogaci i Buriaci Bogaci i Buriaci
i
Okładka z archiwum, nr 2621/1995 r.
Wiedza i niewiedza

Bogaci i Buriaci

Ewa Pawlik

Ta etniczno-ludowa okładka z 17 września 1995 r. przenosi nas do lat transformacji ustrojowej. Oto Polacy zachłystują się dobrami luksusowymi, w tym możliwością podróży po świecie, chętniej niż wcześniej wydają pieniądze i poznają odległe kultury, m.in. buriacką, o której mogą poczytać na łamach ówczes­nego numeru „Przekroju”.

Zastanawiam się czasem nad kwestią czasu: jest czy go nie ma? Istnieją przecież na ten temat różne teorie, ale jak je w zasadzie rozumieć? Na szczęście podróże w czasie i przestrzeni okazują się jak najbardziej możliwe, w końcu praktykujemy je na łamach tej rubryki regularnie. Nie trzeba być Einsteinem, zbędne też są jakiekolwiek dyplomy ­­– wystarczy jedynie ­zajrzeć do archiwum. Tym razem zapraszam do Polski A.D. 1995. W 2621. numerze „Przekroju” tańce, podróże i… jazz. Oto dolce vita czasów transformacji ustrojowej – w dojrzałej fazie. Już nie stragan, tylko butik, a jeśli podróż, to nie polonezem po chemię z Niemiec, lecz z Orbisem do Chin. O tym są artykuły i reklamy. Tych ostatnich nigdy nie było w tygodniku tak wiele jak w latach 90. właśnie. Czasami – jak w omawianym numerze – wypełniają aż jedną czwartą wydania.

Czytaj dalej