Trzeba było koronawirusa, żeby obnażyć strukturę współczesnego społeczeństwa: z jednej strony 1%, który może utrzymać się z tworzenia sztuki; z drugiej – cała reszta, która musiała stanąć w kolejce po zasiłek. Nick Cave mógł zrobić transmisję koncertu na pustej scenie i zażądać 16£ za oglądanie występu online. Reszta z nas – 99% – nie jest tak sławna, więc możemy najwyżej grać na nielegalnych imprezach i mieć nadzieję, że przeżyjemy wirusa.
Nas, pisarzy małych języków, zawsze przekonywano, że warto mieć drugi zawód w odwodzie. To dlatego w Słowenii byliśmy ogólnie lepiej przygotowani na covidową katastrofę. W czasach szalonej młodości podjąłem jedną rozsądną decyzję, żeby studiować informatykę i nigdy się nią zbyt mocno nie ekscytować. Dzięki temu zachowałem pewien dystans, który jest kluczem do sukcesu. Ostatnią osobą, którą ktokolwiek chciałby mieć w zespole, jest fanatyczny optymista, który traci zainteresowanie, gdy tylko pojawi się najdrobniejsza nawet przeszkoda, i bierze się za coś innego.
W zeszłym tygodniu rozmawiałem z koleżanką, która, oprócz tego, że pisze, pracuje też jako kelnerka i przewodniczka turystyczna. Wszystkie trzy branże mocno ucierpiały z powodu koronawirusa. Więcej szczęścia ma znajoma pisarka, która podczas izolacji zaczęła wróżyć z kart tarota i ma tyle pracy, że niedługo będzie do mnie machać z limuzyny.
Słowenia może mówić o wyjątkowym pechu, gdyż tutaj wirus i prawicowy rząd zjawiły się mniej więcej w równocześnie. Obecny rząd składa się z ludzi, którzy uważają kulturę za coś tak zbędnego, że chętnie obnoszą się z nienawiścią do niej, dzięki czemu zbierają jeszcze więcej głosów poparcia. Nie dziwi więc, że taki rząd z miejsca zabrał się za weryfikację przyznanych dotacji i grantów, analizę sposobów finansowania organizacji; rozpoczął też eksmisje i wywieranie nacisków na instytucje kultury. Szczególnie zabłysnął tutaj Minister Spraw Zagranicznych, który, ku powszechnemu zaskoczeniu, odwiedził Galerię Narodową. Wkrótce okazało się jednak, że zrobił to w czasie oczekiwania na wynik testu na koronawirusa. Wynik okazał się pozytywny. Tak więc rząd walczy ze sztuką również przy użyciu broni biologicznej.
Mnie z kolei pierwszy, marcowy lockdown zastał w chyba najbardziej dołującej sytuacji dla pisarza – właśnie skończyłem powieść i nie miałem pojęcia, co robić dalej. Na froncie prywatnym też było nieciekawie – właśnie zakończyłem długi związek, co też nie skłaniało do patrzenia na świat przez różowe okulary.
Kiedy tylko znajomi pytali, jak się mam, odpowiadałem zgodnie z prawdą: niedobrze. Nie wchodziłem w szczegóły, a większość rozmówców wcale tego nie oczekiwała. A jednak każdy natychmiast podsuwał cudowny sposób na kłopoty. Reiki! Feng shui! Ayahuasca! Wizyta u jasnowidza! Tarot! Spacer po rozgrzanych węglach! Lodowata woda! Dziesięciodniowa medytacja!
Każdy proponował swoje cudowne lekarstwa. Dziękowałem im, mimo że podchodziłem do sprawy ostrożnie. Dziwiło mnie, że wszyscy mieli jakiegoś asa w rękawie, podczas gdy ja byłem w T-shircie, i nie miałem nawet rękawów.
Spacery rekreacyjne były dozwolone, więc pewnego dnia postanowiliśmy wraz z przyjaciółką wspiąć się na górę pod Ljubljaną. Kiedy tuż przed dotarciem na szczyt wykręcałem przepoconą koszulkę, przyjaciółka zauważyła, że nie wyglądam najlepiej.
Kilka zdań później i ona zaoferowała radę: – Pielgrzymka do Santiago de Compostela! Powinieneś pojechać do Hiszpanii i przejść cały szlak!
– Tak sądzisz?
– Tak! Ja przeszłam i wróciłam całkiem odmieniona.
– W jaki sposób?
Zawahała się, nawet jęknęła, jak gdyby zrozumiała, że sama się w to wpakowała i że nie wykręci się od odpowiedzi.
Czekałem, nieco zdumiony – czyżby się zaczerwieniła?
– No, wróciłam zaręczona – odpowiedziała w końcu.
Po czym przeszła do długiej i zagmatwanej opowieści o tym, jak codziennie do późnego popołudnia idziesz, spotykając po drodze mnóstwo ludzi i nawiązując kontakty, po czym następuje impreza i nocne dyskusje. Właśnie tak ona i jej nowy facet przegadali całą noc, nieświadomi tego, jak szybko mijał czas.
Mruknąłem coś pod nosem i przytaknąłem skinieniem głowy, zastanowię się. Szlak do Santiago de Compostela raczej nie będzie zatłoczony w środku pandemii, ale odrobina towarzystwa na pewno podniosłaby mnie na duchu.
Następnego ranka powiedziałem sobie:
Tyle dobrych rad… Co by się stało, gdybym posłuchał nie tylko i wyłącznie jednej, ale dosłownie wszystkich? I mógłbym notować, co pomogło, a co nie.
Choć z drugiej strony: czy rzeczywiście chcę wypróbować je wszystkie?
Feng shui: przeniosłem kolekcję winyli pod przeciwległą ścianę, a banjo postawiłem w innym kącie. Wątpię, czy to w ogóle wpłynie na mój stan ducha.
A reiki? Już raz się przez nią wpakowałem w kłopotliwą sytuację. Brałem wtedy udział w warsztacie scenopisarskim w Poczdamie. Pewnego razu zasiedziałem się nad scenariuszem tak, że o drugiej nad ranem byłem jedyną osobą w hotelowym foyer. Nagle z windy wysiadł Anglik z mojego kursu, facet o wyglądzie hipisa, w komplecie z kolorową koszulą i długimi włosami i, kiedy tylko mnie zobaczył, zaczął mnie przywoływać gestami:
– Miha, chodź, musisz mi pomóc! Proszę, chodź do mojego pokoju i przekonaj moją dziewczynę, że nie zrobiłem nic złego.
– A co się stało?
– Położyliśmy się, ona była śpiąca, ja nie, więc pomyślałem, czemu by trochę nie popracować? Widzisz, jestem uzdrowicielem reiki. No i zacząłem dzwonić do swoich klientek i przekazywać im energię. Aż tu nagle moja dziewczyna – naprawdę myślałem, że śpi – wpadła w szał. Zaczęła mnie tłuc poduszką! Jak mogę oddawać energię innym kobietom, kiedy jestem w łóżku z nią! Faktycznie, to wszystko akurat były kobiety – tak jak większość mojej klienteli. Nie mogę jej przekonać, że to tylko praca. Nic osobistego, zwykła praca z domu.
– A dokładniej, z łóżka.
– No tak, tak. Błagam, chodź ze mną i porozmawiaj z nią.
Postawił mnie przed dylematem. Jeśli nie wierzę w tę energię, to on naprawdę nie zrobił nic złego. Jednak nie wierząc i traktując go jak szarlatana, obraziłbym go. Jeśli jednak wierzę w reiki, muszę wziąć stronę dziewczyny Anglika – nie jest miło, kiedy w łóżku energia płynie w stronę innych kobiet.
Sporządziłem długą listę rad i sugestii, które usłyszałem. Kiedy pracowałem nad doktoratem, dużo zajmowałem się ludzkim mózgiem. Postanowiłem teraz, że zastosuję się do tych rad, których efekt jest możliwy do zademonstrowania. Na pewno medytacja i Camino de Santiago, na 100% psychodeliki, dodałem też chodzenie po rozżarzonych węglach, choć nie wiem dlaczego, a po długim wahaniu dopisałem do listy zanurzanie się w lodowatej wodzie, dodałem też kilka technik podobnych do hipnozy, a listę pozostawiłem otwartą – może coś się jeszcze pojawi, kiedy zacznę działać. A po wszystkim napiszę o tym książkę.
Nagle byłem mężczyzną z planem i pisarzem z projektem.
Po tygodniu poszedłem wspiąć się na kolejną górę z przyjaciółką, która zaręczyła się na Camino de Santiago. Z pewną nieśmiałością zwierzyłem jej się ze swoich planów. Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Ale jak to? Przecież jesteś naukowcem! Racjonalistą! Sceptykiem! I chcesz przetestować na sobie wszystkie te alternatywne pomysły?
Po chwili dodała: – Jesteś mężczyzną.
Przytaknąłem skinieniem i odpowiedziałem: – Nikt nie jest doskonały.
Przyglądała mi się dłuższą chwilę, po czym wybuchnęła śmiechem. – Fantastycznie, zrób to, a potem o wszystkim napisz. Może z tego być przezabawna książka!
I tak to jest – nieszczęśliwe historie miłosne smucą tych zaangażowanych, a bawią całą resztę.
W październiku przeszedłem cały szlak do Santiago de Compostela, zdążyłem akurat przed zamykaniem granic i drugim lockdownem. Udało mi się dojść do końca listy. Niektóre doświadczenia mną wstrząsnęły, inny uspokoiły, jednak wszystkie dały mi coś do roboty, jakiś cel, pozwalając mi przetrwać ten trudny czas.
Życie jest jak rzucanie monetą. To my rzucamy, ale nie mamy wpływu na to, co wypadnie. Sekret polega na tym, żeby się nie poddawać.
Z angielskiego przekładu Gregora Timothy’ego Čeha tłumaczył Adam Zdrodowski.