Z dziennika mizantropki
i
ilustracja: Igor Kubik
Przemyślenia

Z dziennika mizantropki

Opowieści z czasów zarazy
Joanna Wróbel
Czyta się 3 minuty

Ach, pomór – istny karnawał dla nieprzyjaciół ludzkości!

Gallus Misanthropus

lipiec

Nocą wiatr wywrócił ogromne twarze kandydatów na prezydenta stojące przy rondzie. Rankiem przyjechała brygada w furgonetce, chwilę dywagowali, w końcu postanowili ustawić je na boku, bo w ten sposób były stabilniejsze. Kupiłam osiem chlebów dla rodziców, którzy boją się wychodzić. Niosłam te chleby wzdłuż tamtych twarzy i wtedy właśnie postanowiłam się wycofać. Oszańcować, ukryć, nie wyściubiać nie tylko nosa, lecz nawet czubka małego palca u nogi. A zatem utknęłam w domu, o ile można nazwać tak sporą kuchnię z małymi przyczółkami w postaci łazienki i przedsionka. Stół, na którym niegdyś jadało się posiłki, zajęty został przez przeniesioną do domu pracę (w postaci dużego monitora, niewielkiej klawiatury i maleńkiej myszy, z którą natychmiast nawiązał zażyłość Kot). Ale i pandemia ma swoje zady i walety, jak mawia zaprzyjaźniona korektorka, której przez Messenger opowiadam sen. Śniło mi się, że zostałam wybrana prezydentem i miałam siedem podbródków oraz orędzie do wygłoszenia. Szereg doradców, wybitnych specjalistów od PR-u, doradził mi, że czytanie orędzia z kartki może nie zostać najlepiej odebrane. Zaoponowałam. Wszak dowiodę tym czynem, że my, władza, dokonaliśmy niemożliwego i ugasili ostatnie ognisko analfabetyzmu! Moja świta doradców na to, że uprzejmie mi przypomina, że prezydent RP nie ma żadnej realnej władzy i żebym robiła, co mi każą. Zatem wspaniałomyślnie zgodziłam się nie czytać orędzia z kartki, a oprzeć się na mojej fenomenalnej pamięci. Niestety, niestety! Autorowi przemówienia wkradł się mały lapsusik, a że czasy ciężkie, dawno zwolniono już korektorkę. No i zaczęłam orędzie od wzniosłych słów „Drodzy robacy!”. Budzą mnie szeleszczące owacje, a to dźwięk jeszcze milszy od szeleszczenia banknotów, choć oczywiście depczą tę ziemię osoby będące innego zdania. Ostrożnie wyjęłam ucho spod poduszki i utwierdziłam się w przekonaniu, że ziemię depcze jeszcze parę innych osób, w tym moi sąsiedzi. 7.00 rano. Sobota. Sam środek końca świata. Idealny moment, by umyć taras. Krakenem. Tym takim od wysokiego ciśnienia. Otwieram to mocniejsze oko, staram się myśleć nim i prawą nogą. Czytałam bowiem poradnik dowodzący, że podczas pandemii myślenie pozytywne jest szczególnie zalecane, gdyż wszyscy psychiatrzy dostali zaciąg do szpitali jednoimiennych. Myślę więc prawą nogą. Jak wspaniale! Zaoszczędzę na kawie, bo moje ciśnienie jest już wystarczająco wysokie (niemal tak wysokie, jak w krakenie). To już druga rzecz, na której zaoszczędzę podczas pandemii, obok biletu MPK. Tak, moje zdrowie psychiczne ma się świetnie podczas lockdownu. Odkąd robię zakupy wyłącznie online i nie stoję w ogonkach do kasy razem z innymi przedstawicielami tzw. ludzkości, niemal zapomniałam o jej istnieniu. Podkreślam, niemal. Pewien mój korespondencyjny znajomy, zagorzały zwolennik przyrody-wszelakiej-byle-nie-antropomorficznej, wylał ostatnio wiadro zimnej wody na ten mój dopiero co wykluty optymizm, zauważając, że z siedmiu miliardów pasożytów planety w wyniku pandemii wymarł zaledwie strzępek, więc jest jeszcze, cytuję, „za wcześnie, by otwierać szampana”. Stojąc w oknie bez filiżanki kawy (i bez kieliszka szampana), podziwiając niezwykle dziś czysty taras mojej sąsiadki, myślę, jak trudno nam, wyprostowanym, przyjąć postawę nieantropocentryczną. Spojrzeć na pandemię okiem zwierząt odzyskujących kolejne obszary uśpionych miast, spojrzeć z perspektywy Matki Ziemi, dość już udręczonej przez nasz nieokiełznany gatunek pragnący wciąż więcej. Mimo że umierają nam bliscy, że niewysłowione cierpienie dotyka naszych współbraci – spojrzeć ponadgatunkowo, sięgnąć wzrokiem w daleką przyszłość, zobaczyć korzyści z powściągnięcia całego tego nagromadzania się człowieka w przyrodzie. Zdolność, choćby chwilowego, postawienia dobrobytu pozostałych gatunków ponad naszym dobrobytem jest chyba jedyną cechą odróżniającą człowieka od (innych) zwierząt.

Szanowni Czytelnicy!

Czeka nas trudny i niepewny czas. Wierzymy, że wspierając się nawzajem, przetrwamy tę jesień i tę zimę, i każdą następną porę, która postawi przed nami kolejne wyzwania. Dlatego zachęcamy Was do dzielenia się swoimi doświadczeniami i opowieściami kwarantannowymi oraz strategiami przetrwania. Najciekawsze teksty będziemy publikować na naszych łamach. Tekst powinien mieć maksymalnie 4 tysiące znaków ze spacjami i zostać wysłany na adres [email protected]. W temacie wiadomości prosimy o wpisanie hasła „Opowieści z czasów zarazy”. Z wyrazami szacunku, Redakcja przekroj.pl

ilustracja: Igor Kubik

Czytaj również:

Zawsze mamy siebie
Przemyślenia

Zawsze mamy siebie

Paulina Wilk

Który to był dzień choroby? 12., a może 14. Tej choroby, której imienia nie chcemy wymawiać, choć przecież jest wszędzie. Strach lodówkę otworzyć i do przyjaciółki zadzwonić, wszyscy wszędzie w kółko o tym samym. Albo o polityce, a nie wiadomo, co gorsze.

No więc był to raczej dzień 14. albo i 16., w każdym razie etap zaawansowany, w którym wiedziałam już, jak reagować na wewnętrzne szarpnięcia desperacji. Nauczyłam się je leczyć łagodnością. Moja codzienność została gwałtownie zredukowana, doceniałam więc małe radości: ciepłą kąpiel, spacer do dużego pokoju czy – jak tego dnia – gapienie się przez okno.

Czytaj dalej