Żyjemy w czasach, w których polityka zmienia się w biopolitykę, a władza rozszerza obszary zarządzania ciałami obywateli. Pod tym względem reżim pandemiczny jest podobny do ustroju państwa policyjnego, a właśnie z takim ustrojem walczy od lat na polu artystycznym rosyjski performer Piotr Pawlenski.
W jakim świecie ukazuje się ten tekst? Nie jestem w stanie tego odgadnąć. Pandemia przyśpieszyła bieg czasu; z kilku tygodni robi się epoka. Felieton zmienia się w list w butelce, wrzucony do strumienia wypadków w kwietniu. Na jaki brzeg wypłynie? Czy będzie to brzeg posttraumatyczny, na którym Wy, Drogie Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy, wspominacie kwarantannę jako zły sen? Świat jeszcze choruje na koronawirusa czy już na powikłania, na które zapadają polityka, społeczeństwo i gospodarka? Wynurzamy się z kryzysu czy nurkujemy weń aż do dna?
Skąd miałbym wiedzieć? Wiem tyle, że świat, w którym ukazuje się ten tekst, nie przypomina tego, który był wczoraj, i jest inny niż ten, w którym piszę.
Pamiętacie niejakiego Baracka Obamę? „We need a change!” – wołał w pierwszej kampanii wyborczej. Wtedy zmieniło się niewiele. Teraz to, czego nie zdołało dokonać supermocarstwo, udało się pandemii.
Jeden niewidoczny gołym okiem wirus wstrząsnął systemem. Czy umiałby to zrobić także jeden człowiek?
Kiedy zadaję sobie to pytanie, przed moimi oczami ukazuje się obraz: Paryż, 16 października 2017 r. Piotr Pawlenski, rosyjski performer na wygnaniu, stoi przed płonącą fasadą Banque de France, pod którą przed chwilą podłożył ogień.
Trzy lata później wirus zmienia świat. Wirus? Oczywiście nie, on tylko wywołuje choroby. Świat zmieniają ludzie. Rewidują hierarchię wartości. Politykę zamieniają na biopolitykę. Z obywateli przeistaczają się w pacjentów, potencjalnych roznosicieli zarazy, domniemanych zakażonych. Dyscyplina albo zdrowie, posłuszeństwo albo życie – oto wybór, przed którym zostajemy postawieni. I społeczeństwa dokonują wyboru. Bez mrugnięcia okiem oddają swobody obywatelskie: prawo do gromadzenia się, prawo do protestu, prawo do pracy, prawo do wchodzenia do lasu, prawo do wychodzenia z domu, nawet prawo do własnej twarzy, ukrytej teraz za maseczką. Ze wszystkich praw zostaje jedynie prawo do życia, państwa zaś zaczynają przypominać wielkie szpitale. Michel Foucault, który w latach 70. XX w. rozwijał pojęcie biopolityki, mógłby teraz zakrzyknąć: a nie mówiłem?
W reżimie biopolitycznym władza nie zarządza życiem społecznym, lecz ciałami obywateli. Dba o ich zdrowie i kontroluje je. Określa, jak i gdzie mogą poruszać się ciała będące przedmiotem biopolitycznego dyskursu, w jakiej odległości od siebie powinny się znajdować, na jakich zasadach się dotykać. W niektórych krajach, m.in. w Polsce, na ulice wychodzi wojsko, ale tylko pro forma. Władza nie musi stosować przemocy, żebyśmy zrezygnowali ze wszystkich praw, z wyjątkiem prawa do życia. Gdybyż przynajmniej było to prawo do życia wiecznego! Niestety, tego nikt nie obiecuje. I tak wszyscy umrzemy, choć jeszcze nie teraz, nie na koronawirusa. Na razie policja jedynie asystuje, a my pilnujemy się nawzajem. Kiedy każdy dla każdego jest potencjalnym zagrożeniem, nie potrzeba właściwie sił porządkowych. Społeczeństwo samo organizuje się już nie tyle w szpital, ile w więzienie: wszyscy są w nim osadzonymi i zarazem strażnikami. Idealny panoptykon!
Miało być jednak o Pawlenskim. Co rosyjski performer ma w ogóle wspólnego z epidemią? Na pierwszy rzut oka nic czy raczej tyle, ile ktokolwiek inny. A jednak znamienne, że obu protagonistów tego tekstu – wirusa
i performera – spotkać można w tych samych okolicach, czyli w rewirach biopolityki oraz na kurczących się terytoriach obywatelskich swobód.
O Piotrze Pawlenskim pierwszy raz zrobiło się głośno w roku 2012, kiedy pojawił się w Soborze Kazańskim w Petersburgu z zaszytymi ustami. Był to swoisty remake gestu nowojorskiego artysty queerowego Davida Wojnarowicza, który w 1989 r. zszył sobie wargi dratwą w proteście przeciw bierności władz USA wobec epidemii AIDS. Pawlenski protestował przeciw prześladowaniom, które spadły na performerki z grupy Pussy Riot za ich antyputinowski występ w soborze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie.
Twórczość Pawlenskiego, podobnie jak kiedyś wystąpienie Wojnarowicza, również rozwijała się w cieniu pewnej zarazy – wirusa autorytaryzmu, który coraz agresywniej infekował ciało rosyjskiego społeczeństwa.
W państwie policyjnym, zakażonym autorytaryzmem, władza likwiduje społeczeństwo, powołując na jego miejsce zbiór wyalienowanych i kontrolowanych jednostek. W takim państwie pozbawiony praw człowiek staje się przedmiotem biopolityki, obiektem zarządzania ciałami – zupełnie jak w reżimie pandemicznym.
Jakie narzędzia oporu zostają w takiej wyzutej z politycznej podmiotowości wspólnocie? Skoro nie ma społeczeństwa, zostaje jednostka – i zostaje ciało, przedmiot zainteresowania władzy, ale i ostatni oręż w arsenale nieposłusznego obywatela.
Z takich założeń wychodzi Pawlenski i zamiast artykułować krytykę w postaci dyskursu, posługuje się ciałem. W 2013 r., w narodowy Dzień Policji, Pawlenski przyszedł nago na plac Czerwony, usiadł przed Mauzoleum Lenina i wielkim gwoździem przybił sobie mosznę do bruku. Przygwożdżenie jąder do politycznego centrum Rosji było w intencji Pawlenskiego metaforą apatii i bierności społeczeństwa wobec kurczenia się przestrzeni swobody. Performer nie pozostawał jednak bierny. Rok później pojawił się na dachu niesławnego Instytutu im. Serbskiego – kliniki psychiatrycznej, w której za czasów sowieckich zwykło się przetrzymywać dysydentów. Pawlenski znów występował nago, ale miał ze sobą kuchenny nóż, którym obciął sobie kawał ucha w proteście przeciw wykorzystywaniu psychiatrii do prześladowania opozycji we współczesnej Rosji. Z niego samego władze też usiłowały zrobić wariata. Taką strategię przyjęły w 2016 r., kiedy performer oblał benzyną i podpalił drzwi prowadzące do kwatery głównej FSB na Łubiance. Nie uciekał. Czekał przed płonącymi drzwiami, aż ktoś do niego wyjdzie. Chwilę to trwało, z początku nikt się nie pojawiał. Jakby jedna z najpotężniejszych na świecie policji politycznych, która trzyma za twarz cały naród, obawiała się konfrontacji z pojedynczym obywatelem.
Kiedy Pawlenskiego w końcu aresztowano, oświadczył, że podpalenie było aktem antypaństwowego terroryzmu. Sędziowie nie chcieli go słuchać. Najpierw trzymali go na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym, potem skazali za zwykłe chuligaństwo, jak gdyby podpalił śmietnik, a nie wejście do instytucji, z której wywodzi się sam Władimir Putin.
Rok później Pawlenskiemu wytoczono sprawę o gwałt. W napaści seksualnej miała pomagać mu jego partnerka, artystka Oksana Shalygina, która współorganizowała wszystkie jego performansy. Oboje oświadczyli, że sprawa jest prowokacją służb, uciekli do Francji i poprosili o azyl. Nowej ojczyźnie „odwdzięczyli się” już wkrótce, podpalając fasadę siedziby Banque de France na placu Bastylii. Dlaczego to zrobili? „Bank Francji znajduje się w miejscu, które kiedyś zajmowała Bastylia, a bankierzy zajęli miejsca monarchów” – tłumaczył Pawlenski, dedykując swoją akcję markizowi de Sade. W 1789 r. rozpoczynający rewolucję szturm na Bastylię markiz oglądał od środka; był wówczas więźniem sumienia, zamkniętym przez ancien régime.
Ciekawe, że Francuzi, podobnie jak Rosjanie, początkowo próbowali zamknąć Pawlenskiego w szpitalu psychiatrycznym. Czy człowiek, który podpala bank i czeka spokojnie, aż go aresztują, może być zdrowy na umyśle? Trzeba być szalonym, by rzucać wyzwanie władzy. A jednak nie udało się udowodnić artyście szaleństwa, więc po długim śledztwie skazano go na wyrok w zawieszeniu i wypuszczono. Żadna władza nie chce mieć w więzieniu kogoś, kto dobrowolnie chce w nim siedzieć; taki ktoś rozsadza samą ideę więzienia. Trudno zastraszyć tego, kto w przemocy wobec własnego ciała wyprzedza policję i sam się okalecza. Trudno zamknąć usta komuś, kto sam sobie je zaszył. Trudno kontrolować człowieka, który przejmuje biopolityczną strategię władzy i narzędziem polityki czyni ciało.
Nie chciałbym być opacznie zrozumiany: przywołując postać Pawlenskiego, bynajmniej nie namawiam do naśladowania jego niebezpiecznych i ekstremalnych zachowań. Ale lekcję rosyjskiego performera warto mieć w pamięci. Obywateli można zmienić w odizolowanych pacjentów. Społeczeństwo można rozłożyć na zbiór zagrożonych epidemią ciał. To wszystko dzieje się dla naszego własnego dobra. Gdyby jednak pojawiły się co do tego wątpliwości, dobrze pamiętać, że prawa można człowiekowi odebrać, lecz ciała już nie. To ciało nie jest jedynie potencjalnym siedliskiem wirusa. Jest również polityczne.