
Szef ochrony złapał matkę Odiła od tyłu za łokcie i obrócił ją w stronę drzwi. Drugi ochroniarz uczynił to samo z Gulnozą, obaj zaczęli popychać kobiety ku wyjściu. Ale Wadim cały się przy tym skurczył. Nienaturalnie odwracał głowę i zamykał oczy, za wszelką cenę starając się nie dopuścić do tego, by rozszalała kobieta na niego spojrzała albo do niego skierowała swój krzyk, a już broń Boże, żeby skrzyżowało się ich spojrzenie. A w nią naprawdę wstąpiły złe moce, jakby szejtan we własnej osobie w nią się wcielił. Marcin nie był w stanie zrozumieć ani jednego słowa. Wszystkie te długie sekwencje na przemian wykrzykiwane i wyszeptywane były wyłącznie po uzbecku. Trwały nieustająco od kilku minut. Ale całym sobą czuł przekaz emocjonalny, którym prosto w twarz ziała mu szalejąca z wściekłości kobieta.
W pewnym momencie zrozumiał jednak, że zarówno wywrzaskiwane słowa, jak i jeszcze bardziej te wypowiadane świszczącym szeptem musiały zawierać wyjątkowo straszne rzeczy, bo Wadim ewidentnie to od nich kurczył się ze strachu. To tych złorzeczeń i przekleństw wyrzucanych gwałtownymi strugami jak wymioty tak bardzo się przestraszył. A ona, nawet już wypychana za próg gabinetu, ciągle trzymała głowę odwróconą w stronę Marcina, nienaturalnie wykręconą w tył, jakby sama była wielkim ścierwnikiem. Patrząc na niego spod zaciśniętych gniewem powiek miotała potoki słów. Było coś naprawdę strasznego w tym nieludzko zdeformowanym wyrazie twarzy, w tej niezrozumiałej mowie. O ile twarze tak Odiła, jak i jego siostry, kiedy opanowywały je złość i nienawiść, potrafiły upodobnić się do głowy węża, o tyle skamieniała w grymasie twarz starej kobiety przywodziła na myśl głowę smoka lub przynajmniej dinozaura drapieżcy. Zimne oczy, wbrew szalejącej wokół nich