Jeden z moich adeptów, którego imienia nie wymienię, gdyż go nie pamiętam, jakiś czas temu zapytał mnie (lub zapytała – przypalajcie mi kciuk zapałką sztormową, ale płci również nie pomnę), otóż zapytał mnie ów adept, czy jadłem kiedyś grzyby. Ponieważ, o czym czytelnicy doskonale wiedzą, nie zwracam uwagi na to, co jadam, zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie wiem. I ziewnąłem.
Ta głęboka filozoficzna odpowiedź nie wystarczyła mojemu rozmówcy, który nalegał, bym koniecznie grzyby zjadł i podzielił się z nim wrażeniami. W owym czasie był to mój jedyny, z wielkim trudem złowiony uczeń, więc przystałem na to, choć niechętnie – adept opowiadał, że po zjedzeniu grzybów można osiągnąć stan jedności z Wszechświatem, a przecież moja ścieżka zakłada wystrzeganie się tego rodzaju zespoleń.
Adept twierdził, że na początek powinienem znaleźć sobie grzybowego Przewodnika. Nie chciałem, aby był nim mój uczeń, bo mogłoby to wprowadzić istotne zaburzenia w kierunku przepływu środków pieniężnych między nami. Musiałem więc postarać się o innego Przewodnika – i znalazłem go w osobie pana Jurka z restauracji Sarmacka Chata w Popłuczynach. Dostojnie i bez słowa położył on przede mną kartę dań, którą otworzyłem również bez słowa, rozumiejąc, że to milczenie musi być częścią grzybowego ceremoniału. Z menu wybrałem kurki, bo innych grzybów lokal nie oferował.
„Raz?” – zapytał pan Jurek.
„Dwa” – odpowiedziałem, nie wiem czemu. Może automatycznie, bo przecież po słowie „raz” najczęściej słyszy się „dwa”. A może przez przekorę? A może przez ostrożność, bo tak naprawdę chciałem wziąć półtorej porcji, ale z poprawną odmianą słowa „półtora” zawsze miałem kłopoty, szczególnie w punktach gastronomicznych. Rozważałem rozmaite pobudki, które mogły spowodować, że powiedziałem „dwa”, ale skłamałbym, gdybym twierdził, że chciałem odnaleźć tę prawdziwą. Przeciwnie, oddalałem się od prawdy i taki też był mój cel. Wkrótce tak nawarstwiłem kolejne hipotezy, że samo założenie istnienia prawdziwej przyczyny wydało mi się prostackim pieniactwem. Jest to zresztą świetne ćwiczenie Nieuważności, zwane potocznie piętrową multiplikacją równorzędnych struktur posybilnych.
Tak się zabawiając, siedziałem w Sarmackiej Chacie i czekałem na dwie porcje grzybów. Nie było to oczekiwanie wolne od obaw, bo lękałem się nieco owej jedności z Wszechświatem, która dopaść mnie miała po konsumpcji kurek. Dodawała mi jednak odwagi pewna perspektywa, o której również wspomniał mi adept. Otóż twierdził on, że grzyby wywołają w moim umyśle wizje. Będę widział coś, czego nie ma – oczywiście każdy, kto podąża ścieżką Nieuważności, może się na coś takiego jedynie radować. Byleby halucynacje nie były zbyt wyraźne i w jakikolwiek sposób znaczące, ale nieostre, mdłe i generalnie ni przypiął, ni wypiął. Wówczas będę zadowolony.
Wizje zaczęły się szybciej, niż przewidywałem, bo jeszcze przed podaniem posiłku (podejrzewam, że podwójna porcja grzybów jest w stanie wywołać taki efekt). Otóż do lokalu weszli husarze. O tym, że byli jedynie wytworem mojego umysłu, świadczyło kilka tropów. Po pierwsze, husarskie skrzydła mieli przytwierdzone do pasów, a powinni je mieć zamocowane u siodeł. Po drugie, mówili zupełnie współczesną polszczyzną. Po trzecie, byli kobietami.
Jedna z husarek usiadła na krześle, trochę bokiem, bo przeszkadzało jej skrzydło, i zaczęła szurać palcem po ekranie smartfona. Druga skierowała się do baru i wzięła z rąk pana Jurka szklankę, którą on skończył właśnie napełniać. Podeszła do mnie i postawiła na moim stoliku.
„Promocja” – powiedziała.
Piwo było zimne i orzeźwiające – wizja wyjątkowo realistyczna. Sącząc ten owoc swojej wyobraźni, rozmyślałem o słowie, które usłyszałem. „Promocja” oznaczała zapewne, że zdałem już grzybowy egzamin i doświadczenie mogę uznać za odbyte. Odczułem wielką ulgę, że udało mi się uniknąć stanu jedności z Wszechświatem.
Kiedy już niemal opróżniłem szklankę, stanął nade mną mój Przewodnik, pan Jurek.
„Kurki się skończyły – powiedział. – Czy mogą być pieczarki?”.
Ja jednak nie widziałem potrzeby, by dalej w to brnąć, albowiem otrzymałem już swoją promocję.
„Nie!” – w milczeniu potrząsnąłem głową.
Wybiegłem z Sarmackiej Chaty. Na zewnątrz było tak jasno, że aż ciemno.