Nieważne co, ważne z Kim
Przemyślenia

Nieważne co, ważne z Kim

Jan Błaszczak
Czyta się 3 minuty

W książce Dziewczyna z zespołu Kim Gordon poświęca kilka akapitów swojemu najnowszemu zespołowi – Body/Head. Tłumaczy, że jego powstawaniu towarzyszyła potrzeba odrzucenia wszystkiego, co rockowe, bo w tej stylistyce dotarła tak daleko, jak tylko potrafiła. Na wydanej właśnie solowej płycie No Home Record Gordon jeszcze bardziej oddala się od swoich korzeni. Od rozstrojonej gitary i punkowej pulsacji, która prowadziła Sonic Youth przez kolejne dekady. Aby ten dystans robił odpowiednie wrażenie, artystka zostawia nam punkt odniesienia. Air BnB to wzorzec z Sèvres stylu Sonic Youth. Otwierający riff jest jak wyjęty z nagrań Contortions czy Arto Lindsaya – kultowych postaci sceny no wave, z której zrodziła się grupa. Natomiast skandowany ochrypłym głosem refren to już Sonic Youth w pigułce. Tekst Air BnB – prosty, a zarazem błyskotliwie wadzący się z konsumeryzmem – również uruchamia znane nam odczucia i skojarzenia. Ten utwór to pomnik, a właściwie muzeum Sonic Youth zamknięte w 4 minutach. No Home Record ma ich jednak 40.

Tytuł solowej płyty Gordon można interpretować wielorako. Ona sama wyjaśnia, że stanowi on nawiązanie do dokumentu No Home Movie Chantal Akerman. Można go jednak odnosić również do sytuacji życiowej artystki, która w rezultacie rozwodu i rozwiązania Sonic Youth zamieniła dom w Northampton i stałą obecność w Nowym Jorku na Air BnB w Los Angeles. Sam jednak myślę o No Home Record przede wszystkim jako o płycie, która nie ma zamiaru zakotwiczać się w określonym tempie, stylistyce czy dogmacie. Nagrywając No Home Records, Gordon miała słuchać sporo hip-hopu, a nawet footworku. Takie zapowiedzi przerażają mnie zwykle, gdy dotyczą ikon muzyki gitarowej z 35-letnim stażem. Nie w przypadku Amerykanki, bo ta funkcjonowała na scenie na trochę innych warunkach. Jako artystka wizualna czy performerka, której jednym ze środków wyrazu stał się akurat słynny rockowy band. Zresztą samo Sonic Youth chętnie rozsadzało rockową formę. Gdy na No Home Record słyszę Gordon na jednostajnym hip-hopowym czy glitchowym bicie, od razu przypomina mi się rewelacyjne Kool Thing z gościnnym udziałem Chucka D.

Paprika Pony czy Don’t Play It Gordon śmiało sięga po elementy ascetycznego trapu czy muzyki klubowej. W tych wyprawach na obce terytoria pozostaje jednak na tyle wyrazista, że w mig wykorzystuje anektowane stylistyki do własnych celów. W Cookie Butter ciężki bas i automaty perkusyjne szybko znajdują wspólny język z przesterowanymi partiami gitary. Nowocześnie brzmiące bity podporządkowują się jednak przede wszystkim głosowi: beznamiętnemu, ale zdecydowanemu; szorstkiemu, ale pociągającemu; powoli cedzącemu sylaby, ale pełnemu kotłującej się energii. Znany z dziesiątek płyt wokal Gordon mówi do słuchacza przydrożnymi szyldami i dziełami sztuki; cofa się do Księgi Rodzaju i wygląda w przyszłość; opowiada o końcu miłości i końcu kapitalizmu. I ten ton prowadzi powoli, ale pewnie przez szeroko rozpięte inspiracje No Home Record. Bo ostatecznie okazuje się, że nieważne co, ważne z Kim.

 

Czytaj również:

Szafa gra: Niewiele słychać na pierwszy rzut oka
Doznania

Szafa gra: Niewiele słychać na pierwszy rzut oka

Iza Smelczyńska

Patrząc na prawe skrzydło tryptyku „Ogród rozkoszy ziemskich” Hieronymusa Boscha, można odnieść wrażenie, że malarz przeżył w dzieciństwie traumę na lekcjach rytmiki. O tym, że rozrzucone po obrazie instrumenty wydają się narzędziami tortur, przekonuje Iza Smelczyńska. 

 

Czytaj dalej