Co by było, gdybyśmy zapomnieli o kapitalizmie i skupili się na rozkwicie zaufania? O tym, że lepszy świat jest możliwy, ale mamy na jego zbudowanie zaledwie 20 lat, opowiada brytyjski antropolog ekonomiczny Jason Hickel.
Paulina Wilk: Czy sam środek kryzysu wywołanego pandemią nowego wirusa to dobry moment, by wydać książkę, która nakłania do rewolucji i stawia przed ludzkością kolejne wyzwanie wymagające nie tylko odwagi, lecz także wyobraźni?
Jason Hickel: Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to najgorsza pora, bo wiele gospodarek wpada w recesję i dominuje przekonanie, że potrzebujemy stymulowania produkcji oraz konsumpcji, a nie proponowanego przeze mnie przeciwieństwa – odwzrostowienia. Okazuje się jednak, że kryzys uruchamia w ludziach nowy głód. Potrzebujemy zmiany, innej propozycji dla świata. Zorientowaliśmy się, że sposób, w jaki dotychczas organizowaliśmy nasze życie gospodarcze, jest przyczyną pandemii, i to w kilku wymiarach. Przesadny wzrost gospodarczy napędza ingerencję w środowisko naturalne, a właśnie to stało się bodźcem do rozwoju i ekspansji wirusa. Do tego obsesyjna ochrona wzrostu na Zachodzie utrudnia reagowanie na pandemię w sposób, który chroniłby ludzkie zdrowie. W czasie pandemii ludzie zorientowali się, że tym, czego potrzebujemy, jest gospodarka skoncentrowana wokół dobrego życia i ekologicznej stabilizacji, a nie wokół akumulacji kapitału. Próba wyjścia z pandemii poprzez jeszcze większy wzrost byłaby całkowicie przeciwskuteczna, bo przecież wisi nad nami znacznie większy problem – kryzys klimatyczny. A więc szukamy rozwiązania dwóch zjawisk jednocześnie, a to wymaga całkowitego przemyślenia sposobu, w jaki działa globalna gospodarka. Im więcej rozmawiam o tym z ludźmi z różnych rejonów świata, tym wyraźniej czuję powszechny zapał do zmiany.
A z kim Pan rozmawia? Ze zwykłymi ludźmi czy z przedstawicielami władzy, elit biznesu?
Moimi rozmówcami są głównie słuchacze otwartych wykładów, czyli po prostu zainteresowani, a także naukowcy. Nawet mieszkańcy głębokiego południa USA – w przeważającej większości republikanie – są dziś zdania, że stabilność ekologiczna jest ważniejsza niż wzrost gospodarczy. Badania opinii w Europie pokazują, że większość obywateli popiera działania ekologów, nawet jeśli miałyby się one odbywać kosztem wzrostu. Myślę, że ta zmiana wynika z doświadczeń ostatniej dekady. Po kryzysie finansowym z 2008 r. stało się jasne, że wzrost służy jedynie niewielkiemu ułamkowi społeczeństwa. Patrzymy, jak bogacą się miliarderzy, a płace stoją w miejscu. W Wielkiej Brytanii i USA spadają wskaźniki szczęścia. Wzrost nie dał nam dobrego życia, które obiecywali ekonomiści. I teraz ludzie pytają: „Co my z tego mamy?”.
We wcześniejszych książkach pisał Pan o nierównościach ekonomicznych. Czy pandemia jest demokratyczna i zrównująca, skoro chorują nawet miliarderzy i gwiazdy Hollywoodu, czy przeciwnie – pogłębia podziały między uprzywilejowaną elitą a większością?
Bez wątpienia zaostrza nierówności. Amerykańscy miliarderzy w pierwszym półroczu