Operator kamery Freddy Ford 10 marca 1957 r. popełnił błąd, który mógł go słono kosztować. Miał ustawić swój sprzęt, nacisnąć przycisk i szybko uciekać do okopu przed pędzącymi z ogromną prędkością odłamkami drewna. Był jednak tak zaaferowany swoim bezpieczeństwem, że zapomniał o przycisku.
W znajdującej się nieco dalej chacie reżyser David Lean i producent Sam Spiegel patrzyli na kontrolki – 4 światełka się zaświeciły, piąte nie. Na planie zdjęciowym filmu Most na rzece Kwai na południu Sri Lanki, na którym się znajdowali, właśnie miał być kręcony spektakularny finał – zniszczenie tytułowej konstrukcji. Podczas przygotowań do tego ujęcia ustalono, że operatorzy ustawią swoje kamery, a następnie z powodów bezpieczeństwa schowają się w przygotowanych okopach. Naciskając przycisk, który zaświeci lampkę, poinformują reżysera, że są bezpieczni i ten będzie mógł wydać rozkaz odpalenia ładunków wybuchowych.
Lean, nie widząc wszystkich światełek, nie zdecydował się odpalić ładunków. Nie miał jednak możliwości powiedzieć kaskaderowi, który na potrzeby ujęcia przejeżdżał starą, kiedyś należącą do hinduskiego maharadży, lokomotywą przez most, że przerywa zdjęcia – i pojazd po przejechaniu mostu wykoleił się i wpadł do rzeki.
Spiegel był wściekły, członkowie ekipy filmowej wspominali później, że najchętniej zabiłby Forda na miejscu. W jego obronę stanął jednak Lean. Piętnastu lokalnych robotników z pomocą słoni (które kilka miesięcy wcześniej pomagały przy budowie tego samego mostu) wstawiali lokomotywę ponownie na tory aż do drugiej nad ranem. Kolejnego dnia doszło do kolejnej próby – i chociaż kaskader, który dzień wcześniej kierował pociągiem, odmówił powtórzenia ujęcia i musiał być zastąpiony, to wszystko poszło po myśli reżysera – a scena, w której zdezorientowany bohater grany przez Aleca Guinessa naciska detonator i niszczy most, który przez cały film budował, zapisała się w historii kina wojennego.
Mosty kolejowe fascynowały filmowców od samego początku kina. Już w 1897 r. nieznany operator nakręcił przejazd pociągiem przez most Tay w Szkocji, który 20 lat wcześniej zawalił się w jednej z najgłośniejszych katastrof budowlanych w historii Wielkiej Brytanii.
Najdroższe ujęcie w historii kina niemego – pościgu dwóch lokomotyw przez płonący most w Generale Bustera Keatona – też kończy się wysadzeniem mostu i jedną z lokomotyw lądującą w rzece. Gdy 23 lipca 1926 r. kręcono kosztującą oszałamiające jak na tamte czas 42 tys. dolarów scenę nad rzeką Gulp Creek w Oregonie, w pobliskiej miejscowości Cottage Grove ogłoszono święto. Pozamykano sklepy i urzędy, a trzy do czterech tysięcy mieszkańców zgromadziło się na brzegu rzeki jako widzowie. Dynamit odpalono z czterogodzinnym opóźnieniem wywołanym próbami „na sucho” (nie mogło być mowy o powtórce ujęcia), ale sześć kamer uchwyciło wybuch na tyle dobrze, że i ta scena zapisała się w historii kina. Po udanym dniu zdjęciowym Keaton pozował lokalnej prasie na powyginanej, leżącej w wodzie lokomotywie, a gazety odnotowały, że „cieszył się jak dziecko”.
Piksele, makiety
Po kilku tygodniach kontrowersji związanych z informacjami jakoby twórcy najnowszej, siódmej części Mission: impossible mieli na potrzeby filmu wysadzić znajdujący się na jeziorze Pilchowickim koło Jeleniej Góry most, reżyser filmu Christopher McQuarrie wydał w tej sprawie oświadczenie. Znalazło się w nim sformułowanie: „Mieliśmy pomysł na scenę z wykorzystaniem mostu nad wodą, najlepiej takiego, który można częściowo zniszczyć. Wątpiliśmy, że coś takiego będzie możliwe, ale rozpoczęliśmy zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, czy w jakimś kraju nie ma mostu, którego chcą się pozbyć. I pewni kochani ludzie z Polski odezwali się z entuzjazmem”.
Po burzy związanej z planowanym wysadzeniem tego mostu został on szybko wpisany na listę zabytków, co ma go uchronić przed zniszczeniem. Jak informuje jednak „Gazeta Wyborcza”, Polskie Koleje Państwowe zaproponowały amerykańskim filmowcom inny stary most – w Stobnicy.
Nie ma co się dziwić, że McQuarrie uważał swój pomysł wysadzenia prawdziwego mostu za wątpliwy. Widok walącego się mostu, szczególnie w kinie akcji, nie jest niczym nadzwyczajnym – sam Golden Gate w San Francisco był niszczony na srebrnym ekranie co najmniej 12 razy. Jednak zawsze były to albo makiety (np. gdy niszczyła go wielka ośmiornica w To przyszło z głębin morza z 1955 r. lub trzęsienie ziemi w Supermanie z 1978 r.) albo piksele (chociażby w Godzilli z 2014 r.).
Wspomniane już wcześniej chyba dwie najsłynniejsze w historii kina sceny niszczenia mostów opierały się natomiast na wybudowanych specjalnie na potrzebę filmu budowlach powstałych w miejscach zupełnie innych niż ich rzeczywiste odpowiedniki (oba filmy opowiadają podkolorowane, ale oparte na prawdziwych wydarzeniach historie – chociaż naprawdę w żadnej z nich nie został zniszczony most z lokomotywą). Odludzia Oregonu udawały północną Georgię, a Sri Lanka Tajlandię. Gdy filmowcy chcieli kręcić na prawdziwych, zabytkowych mostach – jak w przypadku O jeden most za daleko z 1977 r., filmu opowiadającego o walkach o mosty na Renie podczas drugiej wojny światowej, wtedy filmowcy dostali zgodę na zaledwie godzinę czasu zdjęciowego i o żadnych zniszczeniach stojącej do dziś budowli w holenderskim Nijmegen nie mogło być mowy.
Niszczenie ruin
Nie oznacza to, że na ekranach kinowych nigdy nie widzimy prawdziwych budynków wysadzanych na potrzeb filmu. Gdy w Mrocznym Rycerzu grany przez Heatha Ledgera Joker wychodzi ze szpitala Gotham przebrany za pielęgniarkę i odpala ładunki wybuchowe, w tle widzimy część dawnej fabryki cukierków w Chicago, która właśnie jest równana z ziemią.
Na potrzeby ujęcia policja zamknęła pobliskie ulice, a wybuch rejestrowało 20 kamer i 5 helikopterów. Dla lokalnej prasy przygotowano stanowiska do relacjonowania wydarzenia, a w okolicy zgromadziło się 150 gapiów, często rodzin osób, które kiedyś tam pracowały. Trwającą tam od 1923 r. produkcję słodyczy zakończono w 2003 r., gdy przeniesiono ją do Meksyku. Nikt jednak nie postrzegał obiektu w kategorii zabytku – i tak był przeznaczony do zburzenia, miały tu powstać magazyny. Różnica jest taka, że od wysadzenia budynku na potrzeby filmu minęło już 13 lat, a śladu po nich nie ma – ruiny są natomiast atrakcją dla amatorów urban exploringu.
Wybuchy takie jak ten w Mrocznym Rycerzu są jednak w kinie rzadkie. Dużo łatwiej jest zobaczyć mniejsze budynki, których zniszczenie jest tańsze. W Destrukcji, ostatnim filmie Jeana-Marca Valléego (lepiej znanego z seriali Wielkie kłamstewka i Ostre obiekty) Jake Gyllenhaal radzi sobie ze smutkiem po utracie żony, niszcząc różne rzeczy. I chociaż sceny, w których burzy swój własny dom buldożerem, zostały nakręcone podczas niszczenia specjalnie na tę potrzebę dobudowanej części budynku, to w jednej z wcześniejszych – gdy widzi ekipę rozbierającą dom i płaci im za możliwość „dołączenia się do zabawy” – powstała już w istniejącym lokalu. „Znaleźliśmy prawdziwy dom do rozbiórki. Chwile przed nią weszliśmy do środka, Jake dostał narzędzia, ja krzyknąłem: Akcja. Najpierw zniszczył jedną ścianę, potem drugą. Kręciliśmy tam z 45 minut” – wspominał reżyser w wywiadzie dla „The New York Times”.
Złudna turystyka
Po konstrukcji zbudowanej w Kitulgali na Sri Lance na potrzeby Mostu na rzece Kwai pozostały już tylko betonowe fundamenty (oraz wedle legendy – zanurzony w bystrej wodzie pociąg) i zawieszona przez kogoś zdezelowana tabliczka informująca o tym, że ponad pół wieku temu kręcono tutaj słynny film wojenny. W oba miejsca chętnie zabiorą turystów, oczywiście za odpowiednią opłatą, miejscowi, z reguły twierdząc, że byli statystami na potrzeby produkcji Leana. Turystów zaś wcale nie jest tutaj mało, tylko że nie przyciąga ich mgliste wspomnienie dawnego Hollywood, tylko sama rzeka, która jest uważana za najlepsze miejsce na wyspie do uprawiania sportów ekstremalnych takich jak rafting. W miejscach, gdzie kiedyś było zaplecze do filmu, jest mnóstwo biur dla turystów, a prawie każde z nich ma w swej nazwie „adventure”. Nie wiadomo, jak długo pociągną, bo w tym samym miejscu powstaje finansowana przez Chińczyków zapora i elektrownia wodna, które najprawdopodobniej zmniejszą turystyczną atrakcyjność spływów rzeką. Dlatego władze Sri Lanki wpadły na nowy pomysł – aby utrzymać popularność regionu, chcą odbudować hollywoodzki most.
Ta propozycja nie przekonuje jednak lokalnych mieszkańców. Wierzą oni w to, że odbudowanie mostu, który ma się znajdować w Tajlandii i został wysadzony przez speców z Hollywood, przyciągnie turystów mniej więcej tak mocno, jak mieszkańcy Dolnego Śląska (przynajmniej sądząc po reakcjach w Internecie) wierzą w to, że Tom Cruise, wysadzając most w filmowej Szwajcarii, przyciągnie turystów nad Jezioro Pilchowickie.