
Nadal czuję się obywatelem świata i nie zamierzam pozwolić, żeby ktoś mnie tego przeświadczenia pozbawił – mówi Arturowi Zaborskiemu brytyjski gwiazdor Clive Owen.
Zanim usiądzie naprzeciwko mnie na antycznej kanapie w luksusowym hotelu na brzegu Morza Czerwonego, trzy razy upewni się, że po naszym wywiadzie ma już spokój i może odwiedzić suk, arabski bazar, do którego dzień wcześniej nie udało mu się dotrzeć. Nie, nie chodzi o pamiątki dla bliskich. Brytyjski gwiazdor chce po prostu wypić tam herbatę i zaciągnąć się zapachem przypraw. O brytyjskiej herbacie w woreczku wcześniej nie chce nawet słyszeć. Potrzebuje spokoju. A paradoksalnie ma ku niemu sposobność właśnie w takich gwarnych, przeludnionych miejscach. To do nich tęskni najbardziej, gdy opuszcza północ Afryki.
Artur Zaborski: Polak i Brytyjczyk spotykają się na wywiadzie w Egipcie. Świat kurczy się na naszych oczach.
Clive Owen: Szkoda tylko, że nie wszystkim się to podoba. Urodziłem się w Londynie, który był definicją słowa kosmopolityczny. Dało się w nim słyszeć wszystkie używane języki, próbować kuchni z każdego zakątka globu, podglądać zwyczaje