Jeden z panów powiedział podczas rozmowy – „nieładna, ale interesująca”.
– „Interesująca”… powtórzył w zamyśleniu Profesor Tutka. – Takiego określenia użyłem przed laty. Tak… znałem kobietę „interesującą”. Czy opowiedzieć wam panowie o niej?
– Oczywiście niech pan opowie. I kobieta, i w dodatku interesująca… Przypuszczamy, że będzie to coś ciekawego.
– Jako student klepałem po prostu biedę. W większym mieście prowincjonalnym mieszkała moja ciotka, kobieta bardzo zamożna. Napisałem raz do niej, prosząc, aby mi pomogła. Ciotka w odpowiedzi wyliczyła mi dwanaście nazwisk wielkich ludzi, którzy za młodu nie mieli pieniędzy, co im nie przeszkodziło stać się później sławnymi w całym świecie. Ciotka uważała, iż i mnie obecny niedostatek wyjdzie na dobre i może jeszcze zahartować w walce z przeciwnościami. Przyjąłem to do wiadomości i postanowiłem już o pieniądze więcej nie prosić. Dowiedziałem się w parę lat później o śmierci mojej ciotki i testamencie, jaki zrobiła. Ciotka dużą sumę przeznaczyła na budowę domków dla śpiewającego ptactwa, na stowarzyszenie kobiet powstrzymujących się od palenia tytoniu, na przytułek dla starców nie tracących ducha i, o dziwo, nie zapomniała o mnie. Zapisała mi sumę pokaźną, którą określiłem nawet, jako biedak, nazwą „suma zawrotna”. Adwokat, pełnomocnik ciotki, powiedział, że sprawa jest prosta, należne pieniądze po przeprowadzeniu zwykłych formalności zostaną mi wypłacone. Chyba, że jako jedyny najbliższy krewny zechcę obalić testament. Nie chciałem obalać, nie miałbym sumienia, aby pozbawić ptactwo śpiewające domków, żeby skrzywdzić stowarzyszenie kobiet powstrzymujących się od palenia tytoniu lub nie uszanować starców, co nie tracą ducha.
Adwokat wypłacił mi nawet większą sumę na poczet pieniędzy spadkowych, abym mógł przyjemnie spędzić okres przeprowadzania formalności.
Jak widzimy, ciotka moja była kobietą interesującą, ale nie o niej będę mówił w dalszym ciągu.
Co robić w cichym prowincjonalnym mieście, w którym postanowiłem mieszkać parę tygodni? Obejrzałem dokładnie zabytki, to jest katedrę i resztki murów dawnej twierdzy. Zwiedziłem muzeum regionalne, w którym przyglądałem się wyrobom okolicznych garncarzy i malarstwa na szkle. Parę świątków przydrożnych i kilkanaście jajek wielkanocnych z wyskrobanymi na nich kogutkami, to mniej więcej wszystko, co w tym muzeum mogłem zobaczyć. Poszedłem do najlepszej restauracji i wybrałem najdroższe dania. Przyjemnie jest zjeść coś dobrego, ale nie będę się co dzień tak objadał: i niezdrowo, i niekulturalnie. Po raz pierwszy w życiu miałem tyle pieniędzy, byłem z tego zadowolony, ale również jakby wytrąciło mnie to z równowagi. Nagle powstały w głowie mojej myśli: szaleć! Ale jak tu szaleć w tym spokojnym mieście?
Już podczas pierwszego dnia pobytu wybrałem się do miejscowego teatru. Po drugim akcie, wniesiono na scenę kosz kwiatów dla artystki, która rozkosznym uśmiechem dziękowała za owację. Aktorka ta to „gwiazda” tego teatru. Gdybym był złośliwy, powiedziałbym – gwiazda odkryta już dawno przez astronomów. Ale nie byłem usposobiony złośliwie, raczej – łagodnie. Łagodnie oceniałem jej nieszczególną grę. Na uboczu stała skromnie młodziutka aktoreczka, która w roli subretki powiedziała w całym akcie tylko parę słów. Nie zaciekawiła mnie ani jako artystka, ani – kobieta. Wydała mi się nieładna, powiedziałbym nawet – brzydka.
Nazajutrz po bytności w teatrze, poszedłem z rana do kwiaciarni i kazałem ułożyć w koszu najpiękniejsze kwiaty. Napisałem na kopercie imię i nazwisko skromnej aktoreczki, a na kartce dwa słowa: „Interesującej artystce”. Kazałem odesłać to wieczorem do teatru. Po drugim akcie, jak wczoraj, wniesiono kosz kwiatów i ustawiono przed gwiazdą, która z uśmiechem dziękowała. Był to ten sam uśmiech co wczoraj i zdaje się ten sam kosz, który otrzymała poprzedniego wieczoru. I tu nagle sensacja: wnoszą mój kosz i stawiają go u nóg skromnej aktoreczki. Kwiaty okazalsze, piękniejsze niż te, które dostała jej starsza, zasłużona koleżanka.
Nie myślcie, panowie, że był to z mojej strony krok do nawiązania znajomości z dziewczyną. Nie. To po prostu żart, figiel młodzieńca, któremu nadmiar pieniędzy, do jakich nie był przyzwyczajony, zmącił nieco w głowie, a myśl jego szukała zabawek nie mających nic wspólnego z rozsądkiem. Nazajutrz znów poszedłem do kwiaciarni, zamówiłem kosz najpiękniejszych kwiatów i poleciłem odesłać je pod tym samym co wczoraj nazwiskiem. I znów po drugim akcie dwie aktorki, dwa kosze kwiatów, oklaski, słowem to samo co poprzedniego wieczoru. Spostrzegłem tylko – może mi się to zresztą zdawało – zdenerwowanie starszej gwiazdy. Twierdziłem dalej w myśli, że młoda aktoreczka jest nieładna: ale zgrabna, ładnie się porusza; ma miły głos; te kilka słów, które powiedziała, brzmiały przyjemnie. Buzia – znów oceniłem w myśli – zdecydowanie nieładna. Ale twarzyczka nie pozbawiona wyrazu. Nie jest pospolita. Tak: dziewczyna interesująca.
Poszedłem z rana do kwiaciarni. Poprosiłem właścicielkę o jak najdalej posuniętą dyskrecję: niech nikomu nie mówi, kto posyła kwiaty. Właśnie nadszedł transport storczyków, zakupiłem wszystkie. Poleciłem następnie, aby w ciągu najbliższego tygodnia codziennie wieczorem zanoszono do teatru kosz pełen najpiękniejszych kwiatów z kartką zawierającą tylko imię i nazwisko młodej aktorki i słowa: „Interesującej artystce”. Sam do teatru już nie chodziłem, nie chcąc zwrócić uwagi, że jestem tak częstym gościem. Ale codziennie bywałem w cukierni, do której po próbach schodzili się aktorzy. Ludzie ci odznaczają się przeważnie wyraźniejszą dykcją niż inni obywatele i dlatego słyszałem przy swym stoliku nie tylko poszczególne słowa, ale i całe zdania. Posłyszałem, że mówią o „mojej” aktoreczce i o kwiatach, które jej posłałem. Zwłaszcza kosz storczyków wzbudził zainteresowanie: słyszałem takie słowa, jak „kto to może być?”, „z nikim jej nie widać”… „jeżeli to jakiś milioner, to chyba nie z tego miasta, bo tu i milioner jest jak reszta mieszkańców na pewno oszczędny i nie kupiłby storczyków”.
A więc wywołałem poruszenie, zainteresowanie. Mój żart, mój figiel udał się doskonale.
Po trzech dniach wpadło mi do ucha, że ta „moja” ma otrzymać większą rolę. „Oszaleli, żeby jej to dawać!” – powiedziała jedna ze starszych koleżanek. „Położy się” – powiedziała inna. „Jak długa” – dodała trzecia. Nie znałem języka fachowego aktorów, ale domyślałem się, że jeżeli koleżanka „położy się”, a w dodatku „jak długa”, to znaczy, że nie podoła roli. Stary siwy aktor odezwał się na to w zamyśleniu: „kto wie… kto wie… ta mała jest… interesująca”. „Poślij jej storczyki!” – powiedziała z pasją rozdrażniona aktorka.
Bawiłem się doskonale. Sam byłem ciekawy, czy sprawdzą się przepowiednie koleżanek, czy może zrobi ona niespodziankę, jaką przewidywał stary aktor.
Niestety zobaczyć tego nie mogłem. Ceniony przeze mnie profesor, od którego chciałem się jeszcze wiele nauczyć, wzywał mnie natychmiast do przyjazdu. Miałem zostać jego asystentem. Sprawy spadkowe zostawiłem adwokatowi, zrezygnowałem z pobytu w tym mieście, z dalszych żartów czy figlów, a rozpocząłem poważny żywot młodego naukowca.
Wszystko szłoby jak najlepiej, ale zauważyłem, że często, zbyt często widzę postać mojej aktoreczki – kopciuszka, mówiącej miło parę swoich słów, a poruszającej się ładnie. Widziałem ją zwłaszcza taką jak pierwszego wieczoru, gdy oklaskiwano jej koleżankę: stała skromna, rozumiejąc, że oklaski są nie dla niej. Twarzyczkę miała smutną a pełną wyrazu. Widywałem ją teraz w końcu alei parkowej, gdy poszedłem na spacer, w wagonie, w mieszkaniu, a nawet w swojej pracowni. Hm… – myślałem – wciąż ją widzę… Czyż byłbym zakochany? Ech, głupstwo! Nawet wypowiadałem pod swoim adresem słowa obelżywe – „o durniu, durniu”. Nic nie pomagało. Mijały miesiące, minęło pół roku, nie przestawałem o niej myśleć. Wreszcie, gdy miałem parę dni wolnych, postanowiłem jechać do miasta, które miało teatr, a w tym teatrze występowała – ona.
Poszedłem do cukierni, w której zbierali się aktorzy. Stary kelner poznał mnie, a ponieważ cukiernia była jeszcze pusta, miał czas, aby ze mną trochę pogawędzić. Pytałem o to i owo, wreszcie skierowałem rozmowę na sprawy teatralne, które znał dobrze. Wymieniłem parę nazwisk i niby mimochodem wspomniałem nazwisko dziewczyny, która mnie interesowała. „Tak – powiedział kelner – ona jest interesująca”. – „Interesująca” podchwyciłem z zaciekawieniem. Ale w tej chwili kelnera odwołano, rozmowa się urwała.
Wziąłem miejscową gazetę leżącą na stoliku i zacząłem czytać notatkę z wczorajszej premiery. Dowiedziałem się z tej notatki, że ta, dla której tu przyjechałem, „jest interesująca”. Kelner wrócił do mnie i ciągnął przerwaną rozmowę. Mówił, iż pół roku temu nikt na dziewczynę nawet nie spojrzał. Potem nagle zrobił się ruch, jakby kto uderzył w ul, wszyscy zaczęli o niej mówić. Dostaje teraz duże role i ma poparcie.
„Poparcie?” – zapytałem. Kelner obejrzał się i mówił ciszej. Opowiedział, że najznakomitszy tutejszy adwokat (z paru danych wiedziałem, że mowa o tym, który przeprowadzał mi sprawę spadkową) uznał ją za interesującą. Interesującą więcej niż jego żona i dzieci. Chce się nawet żenić. Całe miasto już mówi o tym, a że to miasto solidne, więc jest zgorszone.
W tej chwili weszła gwarna grupa aktorów. Zabiło mi serce, gdyż zobaczyłem i tę, dla której tu przyjechałem. Towarzystwo zajęło stoliki pod oknem, gdy ja siedziałem naprzeciw pod ścianą. Tę „moją” widziałem teraz z bliska, wyraźnie. Wyglądała inaczej niż ów skromny zahukany kopciuszek, którego widziałem niegdyś na scenie, a później widywałem tak często w parku, w wagonie, w pracowni. Dziewczyna dobrze ubrana, miała obecnie dużo swobody i pewności siebie. Była inna. Spojrzała parę razy w moją stronę, ale nie dlatego, że ja tam siedziałem; nad głową moją na ścianie wisiało wielkie lustro. Miałem jakąś skrytą nadzieję, że mnie jednak zauważy. Bo przecież to ja, który z niej zrobił kobietę interesującą. Ja to ten, który zwrócił na nią uwagę i pierwszy ją tak określił. To ja, który sam w to określenie uwierzyłem. Ale ona przesuwała po mnie wzrok swój obojętnie: jak gdybym był nie człowiekiem, a szybą. To mnie nawet przygnębiło.
Przyszła do mnie nagle fala silnej woli: dziś wyjadę z tego miasta. „Nie chcę cię już widzieć; nie skorzystam z biletu, który kupiłem z rana, gdy na afiszu zobaczyłem twoje nazwisko… A ten adwokat także mi się nie podoba… Słowo »poparcie«, jakie słyszałem od kelnera, wydało mi się ohydne… Najbliższym pociągiem wracam dziś do domu, do pracy”. I wkrótce z sercem ściśniętym opuszczałem miasto.
Profesor Tutka siedział zamyślony. Panowie rozumieli, że skończył już swe opowiadanie nawet dziś obszerniejsze niż zwykle.
– No i cóż, cierpiał pan długo? – zapytał po chwili jeden z panów.
– Dwa tygodnie. W trzecim poznałem kobietę jeszcze bardziej interesującą.