Dwie stareńkie zakonnice grają w Scrabble i zaczynają kłócić się o kwestię wieczności. W filmie wykorzystałem tylko fragment. Nagrana scena trwała ponad godzinę, jedna riposta goniła drugą, a my z operatorem gryźliśmy się w ręce, by się nie zaśmiać na głos – mówi Darkowi Kuźmie reżyser Michał Hytroś, który zajrzał za zamknięte dla postronnych mury 800-letniego klasztoru klauzurowego benedyktynek w podkrakowskich Staniątkach.
Darek Kuźma: Kręcąc Siostry, miałeś 23 lata. Skąd u tak młodej osoby chęć zmierzenia się w dokumentalnej formie z życiem zakonnic, które spędzają czas głównie na kontemplacji i oddawaniu czci Bogu?
Michał Hytroś: Trafiłeś w sedno. W dziedzinie duchowości miałem poczucie zagubienia czy nawet osamotnienia. Projekt Sióstr był – jakby to najlepiej ująć – sprawą osobistą. Pochodzę ze Staniątek, małej wsi pod Krakowem, w której wszystko kręci się wokół klasztoru benedyktynek. Długo miałem problem z tym miejscem. Nie z religią czy obecnością zakonnic w moim życiu – po prostu gdziekolwiek nie pojechałem, komukolwiek się nie przedstawiłem, niemal zawsze słyszałem: „Aaa, macie tam ten klasztor!”. Gdy wyjechałem na studia i udało mi się odsapnąć od Staniątek, okazało się, że tak łatwo od klasztoru nie ucieknę. Na pierwszym roku Szkoły Filmowej miałem zrealizować na zaliczenie film dokumentalny na wybrany temat. Sugestia: najlepiej coś osobistego. Broniłem się rękami i nogami, żeby znaleźć coś innego, nie chciałem kręcić w Staniątkach i mierzyć się z przeszłością. Profesorowie ze szkoły twierdzili jednak, że właśnie dlatego może wyjść ciekawy film. No i poddałem się. (śmiech)
Mieli rację. Jak wspominasz pierwsze spotkanie z siostrami?
Dlatego że urodziłem się i wychowałem w Staniątkach, byłem w pewien sposób oswojony z ich obecnością. One mnie również kojarzyły, w takiej małej miejscowości wszyscy wszystkich znają, a siostry z zamkniętego klasztoru, wbrew temu, co ludzie myślą, nie izolują się całkowicie od zewnętrznego świata. Nie zmienia to faktu, że miałem pewne wyobrażenia o tym, co robią one na co dzień, jak żyją, jak się zachowują. Planowałem film, mając to wszystko w głowie. Pod to przygotowałem pytania. Zanim jednak przystąpiłem do realizacji, jeździłem do Staniątek z handycamem i prowadziłem z siostrami rozmowy przy klasztornej furcie. Od tego zaczął się proces budowania relacji, wzajemnego oswajania. I kiedy już zaczęliśmy z operatorem Januszem Szymańskim właściwe zdjęcia, zrozumiałem, jak mylne były moje wyobrażenia o tym, kogo i co spotkam za murem. Jak durny byłem przez te wszystkie lata! (śmiech) Brzmi banalnie, ale dla mnie było to odkrycie – od samego początku w spotkaniach z siostrami nie było tej całej religijnej otoczki, której nie znoszę, tylko rozmowy z ciepłymi, ciekawymi świata osobami, które różniło ode mnie tylko to, że były starsze. Nawet nie fakt, że oddały się jakiejś idei, a ja wciąż jej poszukiwałem, bo szybko okazało się, że z ich punktu widzenia klasztor był dopiero początkiem poszukiwań.
Siostry pomogły ci w tych osobistych poszukiwaniach?
I tak, i nie. Proces poszukiwania pytań i odpowiedzi trwał we mnie, zanim zacząłem realizować Siostry. I wciąż trwa. Nie mogę powiedzieć, że pobyt w klasztorze mnie zmienił, ale dał mi nową perspektywę. Paradoksalnie, pobyt z kobietami, które zamykają się w klasztorze na 60 czy 70 lat i poświęcają idei, którą trudno mi pojąć, uświadomił mi, że nie muszę rozumieć ich decyzji. Wystarczy, że spróbuję je zrozumieć i zaakceptuję, że nigdy nie doczekam się zadowalających odpowiedzi. Przestałem buntować się też dla samego buntu, coś w sobie i w otaczającym mnie świecie zaakceptowałem. Pojechałem z konkretnymi założeniami, a na miejscu okazało się, że wystarczy z siostrami być, poświęcić im czas i dać siebie, a „świat da ci coś w zamian”. Praca dokumentalna to przede wszystkim praca z ludźmi, nie z kamerą. Jeśli chcesz dostać szczerość, sam musisz być szczery. Nie ma nic za darmo. Spędzaliśmy też z Januszem dużo czasu z siostrami z wyłączoną kamerą, na piknikach, wycieczkach, spacerach, w trakcie modlitw oraz w czasie wieczornej rekreacji. Wytworzyła się więź, której się nie spodziewałem. Nas fascynowała ich przeszłość, pytanie „dlaczego?”, one natomiast były ciekawe naszej młodości i przyszłości. Mam wrażenie, że spotkaliśmy się pośrodku, w teraźniejszości.
Czego jeszcze od nich się dowiedziałeś? Pytałeś, jak sobie radzą, żyjąc przez całe dekady w murach klasztoru?
Pewnie, że tak: czy pamiętają momenty wahania, czy żałują podjętej dawno temu decyzji i tak dalej. One tylko się uśmiechały i wyjaśniały, że to nie działa tak, że doznajesz objawienia i na resztę życia przestajesz kwestionować swoje decyzje i otaczający świat. Że są lepsze i gorsze dni, ale pomaga ci wytrwałość i wyznaczanie sobie celów, życie wedle reguły „ora et labora” – módl się i pracuj. Każda siostra ma zadania do wykonania, czy to pracę w ogrodzie, czy, powiedzmy, mycie okien. O ile nie ma zarządzenia siostry przełożonej, że nastał dzień milczenia lub należy kontemplować jakieś słowa z Biblii, zakonnice spotykają się po dniu pracy na modlitwach i rekreacji. Rozmawiają, wymieniają się spostrzeżeniami, często przekomarzają się i żartują. Chciałem w Siostrach pokazać, że stanowią wielką rodzinę. Wzajemnie się wspierają, dzielą sobą, a gdy któraś z sióstr potrzebuje chwili odosobnienia, może udać się nad jezioro czy w inne miejsce klasztoru, który jest naprawdę gigantyczny. Mają dużo czasu, żeby zastanawiać się nad tym, co je przywiodło do klasztoru, ale także mnóstwo okazji, żeby o tym nie myśleć.
Jak podczas gry w Scrabble w czasie wieczornej rekreacji. Ta scena to dokumentalne złoto.
Cudowny moment. Jedna z tych absolutnie magicznych chwil, które w kinie dokumentalnym można uzyskać jedynie przez otworzenie się na ludzi. Cały czas powtarzam, że jestem zbyt głupi, żeby wymyślić coś takiego. (śmiech) Dwie stareńkie zakonnice grają w Scrabble i zaczynają kłócić się o kwestię wieczności. W filmie wykorzystałem tylko krótki fragment. Nagrana scena trwała ponad godzinę, jedna riposta goniła drugą, a my z operatorem gryźliśmy się w ręce, by się nie zaśmiać na głos. W krótkometrażowym dokumencie nie ma niestety czasu, by to pokazać, ale takich momentów było więcej. Kamera sióstr nie przerażała, nie zwracały na nią uwagi, zawsze zwracały się w naszym kierunku. A gdy już nam zaufały, wymyślały różne sposoby, żeby usprawnić realizację filmu.
Proponowały wam, co dobrze będzie nakręcić?
Nie, po prostu uważnie obserwowały i gdy widziały, że mogą jakoś pomóc, chętnie się udzielały. Pewnego dnia zaczął padać grad, więc czailiśmy się z Januszem na ładne ujęcia natury. Nagle pojawiła się siostra Benedykta i powiedziała, że ustawi nam się do kamery, bo takiego pięknego światła nie można zmarnować. (śmiech) Chwilami czuliśmy się tak, jakbyśmy pracowali z profesjonalnymi aktorkami! Każda z sióstr próbowała umilić nam czas spędzony w klasztorze. Na przykład, siostra Sabina (niedawno zmarła w wieku 97 lat) przychodziła do nas i śpiewała. Przelewały na nas swoją miłość, a my ją przyjmowaliśmy. Niesamowite kobiety, a wiele z nich naprawdę sporo przeszło…
Przed dołączeniem do klasztoru?
Weźmy na przykład siostrę Benedyktę, jedną z naszych głównych bohaterek. Opowiedziała mi pewnego razu swoją rodzinną historię. Dzieciństwo spędziła na Syberii, a jej rodzina głodowała tak jak wszystkie inne. Była najmłodsza, jej ojciec już nie żył, widziała, jak jej bracia, siostry i mama przychodzili odmrożeni z pracy w tajdze. Jakoś dawali radę, ale pewnego dnia nie wytrzymali. Wiedząc, że pewien rosyjski oficer, który nie mógł mieć dzieci, pytał, czy może wziąć ich córkę i wychować w miłości jak swoją, zdecydowali się oddać ją za worek ziemniaków i bańkę mleka. Później ją mu wykradli i wrócili razem do Polski, bo nie potrafili poradzić sobie z tym, co zrobili. Co więcej, jej siostra, obecnie jedyna żyjąca rodzina, przeżyła rzeź na Wołyniu. Opowiadam to wszystko w dużym skrócie, bo ich losy to temat na osobny film lub książkę. Inne siostry też mają trudne historie, ale nauczyły się z nimi żyć – i nimi dzielić.
Siostry były świadome, że twój film dokumentalny – nawet jeśli to projekt „szkolny” – może zostać obejrzany przez ludzi z różnych części Polski czy nawet świata?
Byłem z nimi od początku szczery. Film realizowałem na zaliczenie w szkole, ale nikt nie mógł zagwarantować, że nie zostanie pokazany poza nią. Dlatego obiecałem, że jeśli do tego dojdzie, one będą najpierw musiały zaakceptować Siostry. Gdy doszło do tego pokazu, bardzo się stresowałem tym, jak odbiorą film pokazujący ich klasztor w sposób tak odbiegający od potocznych wyobrażeń, ale wyszły z seansu rozpromienione. Podobało im się, że nie zrobiliśmy laurki, tylko pokazaliśmy prawdę. Że to nie jest kontemplacyjny dokument o sacrum, tylko znalazło się w nim też trochę profanum. Bo prawda jest właśnie taka, że profanum czasem miewa więcej świętości niż sacrum. Pozytywny odbiór sióstr wiele dla mnie znaczył, bo utwierdziłem się w przekonaniu, że chcę robić to, co robię. Wiem, to kolejny banał, ale gdy widzisz łzy w oczach zakonnicy w podeszłym wieku, która właśnie zobaczyła po raz pierwszy na ekranie, jak inni ją postrzegają, to wiesz, że ten zawód daje szanse na spotkania, których nigdy nie zapomnisz, że usłyszysz słowa, które mogą wiele zmienić, zobaczysz rzeczy, których sobie nie wyobrażałeś. I masz poczucie, że przynajmniej dla tej jednej osoby, bohaterki czy bohatera dokumentu, to co robisz, jest najważniejsze na świecie. Wiem też – albo przynajmniej na razie podejrzewam – że poszukiwanie takich mikromomentów stało się dla mnie bardzo uzależniające. (śmiech)
Pokazałeś film na wielu polskich i zagranicznych festiwalach. Ludzie reagowali podobnie do sióstr? Czy może próbowali polemizować z sensownością ich decyzji?
Reakcje były bardzo różne, zależnie od kraju i kultury, w jakiej widzowie zostali wychowani. Ale praktycznie wszędzie ujmowała ich szczerość sióstr. Prostota ich podejścia do życia. Byli widzowie, którzy wzruszali się do łez na ujęciu starszej zakonnicy bawiącej się kaczuszką, inni dzielili się głębokimi przemyśleniami na tematy, o których nie myślałem w ogóle, gdy kręciłem film. Byli też tacy, którzy twierdzili, że nieświadomie ośmieszamy siostry, ale zapewniałem – i teraz też zapewniam – że w Staniątkach nikt tak nie uważa. Jest sporo humoru, bo takie bywa życie w klasztorze. Wiele osób odebrało natomiast Siostry jako piękny obraz starości, godzenia się z pewnymi rzeczami, z samymi sobą, również szukania promyków słońca w codzienności. Nie przypisuję sobie w żaden sposób tej zasługi, to wynik wewnętrznego piękna sióstr i tego, jak podeszły do dwóch młodych chłopaków, którzy wymyślili sobie, że nakręcą o nich film. Również operatora Janusza Szymańskiego i montażysty Marcina Wojciechowskiego, którzy pokochali siostry tak jak ja. Po większości festiwalowych seansów byliśmy zalewani podziękowaniami, a wszystkie pozytywne reakcje i słowa otuchy były naprawdę cudowne.
Film rzeczywiście pomógł odczarować wizerunek „hermetycznego klasztoru”?
Nasze główne bohaterki, siostry Anuncjata i Benedykta, stały się wręcz do pewnego stopnia gwiazdami! Gdy w wakacje w Staniątkach organizowane są swoiste „dni otwarte”, podczas których można wejść do wydzielonych części klasztoru, obejrzeć różne zabytki, porozmawiać, to wiele osób podchodziło do tych dwóch sióstr, żeby poprosić o autograf. (śmiech) Nigdy nie podejrzewałem, że mój film będzie wywoływać tak cudowne reakcje. Ale też muszę przyznać, że Siostry przerosły mnie – w pozytywnym sensie. Pamiętam, że jeden z festiwalowych widzów powiedział, że to wspaniały film do rozmawiania o nim po seansie, bo stawia dużo ciekawych pytań oraz działa tak, że nie oczekujesz po nim odpowiedzi. Oglądasz te zakonnice i widzisz w nich swoje mamy czy babcie. Widzisz młodą siostrę, która dopiero dołączyła do zakonu i czujesz jakiś spokój.
W kadrach widać rzeczywiście młodą siostrę, ale niewiele o niej z filmu wiadomo.
To siostra Ania – Ania, nie Anna, bo jest już zakonnica o imieniu Anna. Dołączyła do zakonu w momencie, gdy staraliśmy się o pozwolenie na zdjęcia. W Staniątkach działa to tak, że gdy jakaś kobieta chce dołączyć do zakonu, najpierw rozmawia z matką przełożoną, po czym jest przyjmowana decyzją zgromadzenia. Zanim złoży śluby wieczyste, przechodzi okres, w którym – brzydko to ujmując – jest sprawdzana, czy należy do tego miejsca. W Staniątkach funkcjonuje reguła posłuszeństwa, więc taka młoda siostra oddaje się w ręce matki przełożonej. Bywały przypadki, że po kilku latach nowe siostry nie dostawały zgody, by dalej tam zostać. Dlatego ona funkcjonowała na trochę innych zasadach, a my, szanując jej decyzję i obecność, staraliśmy się nie „obciążać” jej kamerą. Chcieliśmy spróbować oddać jej obraz w klasztorze tak, jak w nim funkcjonowała, czyli subtelnie i intymnie. Jej młodość ciekawie także kontrastuje ze starością i doświadczeniem pozostałych sióstr. To też jest jakiś przekaz, który udało się zawrzeć w filmie: ani starość, ani młodość nie mają aż tak dużego znaczenia, jakie do nich przykładamy. Najważniejszy jest człowiek i otwarcie się na dialog, próbę zrozumienia, mimo wszelkich różnic, które nas dzielą.