Rafał Milach wraca do korzeni. Obsypany nagrodami artysta wizualny i fotograf znowu opowiada o granicach, kontroli oraz zarządzaniu strachem, a jego opowieść z czasem nabiera coraz głębszego, niepokojącego znaczenia.
Zaczął mocno – dokumentem o młodych Rosjanach 7 pokoi, który pokazał w 2012 r. w Zachęcie, oraz w książce opublikowanej w niemieckim wydawnictwie Kehrer. Potem Czarne morze betonu, W samochodzie z R., The Winners – kolejne książki to był jeden wielki zachwyt, fotografia dokumentalna wyniesiona na niemożliwy wcześniej poziom edytorski, na dodatek sprzedawana i zauważona w świecie.
W 2017 r. przyszedł Pierwszy marsz dżentelmenów w Kolekcji Wrzesińskiej i znów międzynarodowe rozchwytywanie. Ale już kompletnie inny kierunek – wystawa, faktycznie przeprowadzony ulicami Wrześni marsz oraz książka złożona z kolaży, przetworzonych zdjęć z archiwum, zabaw formalnych, dążenia do abstrakcji. Środowisko zdębiało. Pierwszy marsz…, podobne jak następny projekt Milacha, Prawie każda róża na barierkach przy Sejmie, to pewnego rodzaju ukłon w stronę najpiękniejszej karty konceptualnej z głębokich lat 70. oraz plastyczne poszukiwania gestu. W szczególności Prawie każda róża… – o układzie harmonijki: z jednej strony typologia i wyliczanka róż przynoszonych przez protestujący tłum, a z drugiej zrastrowane portrety pilnujących policjantów. Te gesty i zmiany już się nie spodobały.
Owszem – wystawy, wyróżnienia, nagrody,