
Oum Kulthum była jednym z symboli narodowych Egiptu, nieoficjalną królową. Kiedy przejeżdżała przez miasta, tłumy wiwatowały na jej cześć i oddawały jej honory godne monarchini. Bo był taki moment, gdy miała większą władzę niż politycy. Rozmowa z Shirin Neshat i Shoją Azarim, autorami filmu „Szukając Oum Kulthum”.
Ewa Szponar: Czy pamiętacie, kiedy po raz pierwszy usłyszeliście głos Oum Kulthum?
Shirin Neshat: Dorastałam w Iranie i pamiętam, że często słyszałam jej głos, bo moi rodzice lubili jej muzykę. Mimo że nie znaliśmy arabskiego, słuchaliśmy jej piosenek. Oum Kulthum była szeroko znana na całym Bliskim Wschodzie i w krajach Maghrebu.
Shoja Azari: Moje wspomnienia związane z muzyką Oum Kulthum to przede wszystkim wspomnienia z podróży. Z siedzenia w rozklekotanym autobusie i przemieszczania się pomiędzy miastami w rytm jej głosu płynącego z radia. Jeśli podróż była długa, trwała całą noc, a Oum nie dawała ci zasnąć. Słuchali jej chyba wszyscy kierowcy.
S.N.: I to nie tylko autobusów. Do dziś można natknąć się na jej utwory na przykład w taksówce w Maroku.
Czy jej muzyka trafiła do Was od razu, czy musieliście dojrzeć, żeby ją docenić?
S.N.: Paradoks twórczości Oum Kulthum polega na tym, że zdobyła ogromną popularność, pomimo że trudno nazwać ją łatwą czy lekkostrawną. Te piosenki nie od razu wpadają w ucho, trzeba się z nimi osłuchać, wyrobić w sobie pewien smak. Ale to samo dotyczy przecież zachodniej muzyki klasycznej. Początkowo brzmi ona obco i niezrozumiale, przynajmniej dla osób spoza tego kręgu kulturowego.
Kiedy pokonałam swój początkowy dystans, szczerze pokochałam niektóre z utworów Oum. Doceniłam wagę niuansów pojawiających się w jej muzyce. Ona traktuje dźwięki z energią nieomal seksualną, co zresztą