W latach 60. Polacy rzadko podróżowali do egzotycznych krajów. Ale dzieci mogły je poznawać dzięki pięknie – albo przynajmniej ciekawie – ilustrowanym książkom.
Pamięć ludzka jest zawodna, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą sentymenty. W zbiorowym książkowym sentymencie ludzi wychowanych w PRL-u zdecydowanie dominuje Nasza Księgarnia, zwłaszcza seria „Poczytaj mi, mamo”. Tymczasem ta sama pamięć dziwnym trafem eliminuje dokonania Biura Wydawniczego „Ruch”, które w latach 60. publikowało równie piękne, a czasem nawet piękniejsze książki dla dzieci. Oba państwowe wydawnictwa w pewien sposób ze sobą rywalizowały. Nie była to walka na miarę komiksowego konfliktu między DC a Marvelem, niemniej edytorzy patrzyli sobie na ręce i podglądali ciekawe rozwiązania. W obu kierownikami graficznymi (dziś nazwalibyśmy ich art directorami) byli wybitni ilustratorzy. W „Ruchu” – najpierw Szancer, a potem Janusz Stanny. W Naszej Księgarni – Michał Bylina, a następnie Zbigniew Rychlicki. „Ruch” miał tę przewagę, że posiadał własną sieć dystrybucji i dobrze to wykorzystywał.
Arabskie pejzaże
W połowie lat 60. w „Ruchu” narodziła się nieformalna linia publikacji dla dzieci, którą roboczo moglibyśmy nazwać „egzotyczną”. Powstało całkiem sporo pięknych książeczek nawiązujących do legend afrykańskich, japońskich czy arabskich. Jedną z nich – wciąż wysoko plasującą się w rankingu kolekcjonerów – jest utwór Anny Milskiej O księciu Ibrahimie i pięknej Sinedhur. Rzecz jest cenna przede wszystkim ze względu na ilustracje Józefa Wilkonia. Mówiąc wprost – to jedna z jego najlepszych książek z wczesnego okresu twórczości. Wilkoń, zafascynowany perską miniaturą, postanowił przefiltrować ją przez własną wrażliwość i malarski zmysł kolorysty. A że był to moment, gdy polskie drukarnie jeszcze trzymały jakość, artystyczne założenia widoczne są w druku.
W bardzo heroicznej i skrajnie romantycznej opowieści o młodzieńcu, który zakochuje się w kobiecie ze względu na jej piękne imię, najbardziej istotne są przyroda i pejzaż. Arabskie miasta pełne cebulastych wież meczetów, surowa uroda wzgórz uzyskanych subtelnymi szarymi akwarelami czy intensywnie barwna dżungla. Wilkoń uwodzi czytelnika właśnie przez kontrast: niektóre rozkładówki są stonowane, oparte na brązach i szarościach, inne – soczyście kolorowe. Po latach trudno dociec, czy była to wola artysty, czy wybór podyktowany technicznymi oszczędnościami drukarskimi. A człowiek? Człowiek jest tu zaledwie sylwetką, mrówką. Nawet konie wydają się ważniejsze.
O księciu Ibrahimie i pięknej Sinedhur. Baśń z Tunisu
Anna Milska
Ilustracje – Józef Wilkoń
Wydawnictwo – Biuro Wydawnicze „Ruch”, 1965 (wydanie I)
Gęsta, wilgotna dżungla
Na przeciwnym biegunie możemy zlokalizować Chłopczyka z wyspy Sumatry Roberta Stillera z ilustracjami Barbary Świdzińskiej. Książka to mało znana i prawie zapomniana. Może dlatego, że nie ma tu ani doskonałego tekstu, ani wybitnej grafiki. Ale warto zwrócić uwagę na ciekawy wizualny zamysł. Sumatra – wyspa słynąca z gęstej dżungli i wilgotnego klimatu – została przedstawiona na ilustracjach, których faktura przypomina drewno. Być może nawet prace powstały na desce, bo bardzo wyraźnie widać włókna i sęki. Po kilku dekadach podobny zabieg zastosuje Iwona Chmielewska, która jako tło do swoich ilustracji wykorzysta drewniany blat z rodzinnego kuchennego stołu. Tylko efekt będzie o wiele lepszy.
Chłopczyk z wyspy Sumatry
Robert Stiller
Ilustracje – Barbara Świdzińska
Wydawnictwo – Biuro Wydawnicze „Ruch”, 1971 (wydanie I)