Perły z odzysku – 3/2019
Przemyślenia

Perły z odzysku – 3/2019

Sebastian Frąckiewicz
Czyta się 2 minuty

W latach 60. Polacy rzadko podróżowali do egzotycznych krajów. Ale dzieci mogły je poznawać dzięki pięknie – albo przynajmniej ciekawie – ilustrowanym książkom.

Pamięć ludzka jest zawodna, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą sentymenty. W zbiorowym książkowym sentymencie ludzi wychowanych w PRL-u­ zdecydowanie dominuje Nasza Księgarnia, zwłaszcza seria „Poczytaj mi, mamo”. Tymczasem ta sama pamięć dziwnym trafem eliminuje dokonania Biura Wydawniczego „Ruch”, które w latach 60. publikowało równie piękne, a czasem nawet piękniejsze książki dla dzieci. Oba państwowe wydawnictwa w pewien sposób ze sobą rywalizowały. Nie była to walka na miarę komiksowego konfliktu między DC a Marvelem, niemniej edytorzy patrzyli sobie na ręce i podglądali ciekawe rozwiązania. W obu kierownikami graficznymi (dziś nazwalibyśmy ich art directorami) byli wybitni ­ilustratorzy. W „Ruchu” – najpierw Szancer, a potem Janusz Stanny. W Naszej Księgarni – Michał Bylina, a następnie Zbigniew Rychlicki. „Ruch” miał tę przewagę, że posiadał własną sieć dystrybucji i dobrze to wykorzystywał.

Arabskie pejzaże

W połowie lat 60. w „Ruchu” narodziła się nieformalna linia publikacji dla dzieci, którą roboczo moglibyśmy nazwać „egzotyczną”. Powstało całkiem sporo pięknych książeczek nawiązujących do legend afrykańskich, japońskich czy arabskich. Jedną z nich – wciąż wysoko plasującą się w rankingu kolekcjonerów – jest utwór Anny Milskiej O księciu Ibrahimie i pięknej Sinedhur. Rzecz jest cenna przede wszystkim ze względu na ilustracje Józefa Wilkonia. Mówiąc wprost – to jedna z jego najlepszych książek z wczesnego okresu twórczości. Wilkoń, zafascynowany perską miniaturą, postanowił przefiltrować ją przez własną wrażliwość i malarski zmysł kolorysty. A że był to moment, gdy polskie drukarnie jeszcze trzymały jakość, artystyczne założenia widoczne są w druku.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W bardzo heroicznej i skrajnie romantycznej opowieści o młodzieńcu, który zakochuje się w kobiecie ze względu na jej piękne imię, najbardziej istotne są przyroda i pejzaż. Arabskie miasta pełne cebulastych wież meczetów, surowa uroda wzgórz uzyskanych subtelnymi szarymi akwarelami czy intensywnie barwna dżungla. Wilkoń uwodzi czytelnika właśnie przez kontrast: niektóre rozkładówki są stonowane, oparte na brązach i szarościach, inne – soczyście kolorowe. Po latach trudno dociec, czy była to wola artysty, czy wybór podyktowany technicznymi oszczędnościami drukarskimi. A człowiek? Człowiek jest tu zaledwie sylwetką, mrówką. Nawet konie wydają się ważniejsze.

O księciu Ibrahimie i pięknej Sinedhur. Baśń z Tunisu
Anna Milska
Ilustracje – Józef Wilkoń
Wydawnictwo – Biuro Wydawnicze „Ruch”, 1965 (wydanie I)

Gęsta, wilgotna dżungla

Na przeciwnym biegunie możemy zlokalizować Chłopczyka z wyspy Sumatry Roberta Stillera z ilustracjami Barbary Świdzińskiej. Książka to mało znana i prawie zapomniana. Może dlatego, że nie ma tu ani doskonałego tekstu, ani wybitnej grafiki. Ale warto zwrócić uwagę na ciekawy wizualny zamysł. Sumatra – wyspa słynąca z gęstej dżungli i wilgotnego klimatu – została przedstawiona na ilustracjach, których faktura przypomina drewno. Być może nawet prace powstały na desce, bo bardzo wyraźnie widać włókna i sęki. Po kilku dekadach podobny zabieg zastosuje Iwona Chmielewska, która jako tło do swoich ilustracji wykorzysta drewniany blat z rodzinnego kuchennego stołu. Tylko efekt będzie o wiele lepszy.

Chłopczyk z wyspy Sumatry
Robert Stiller
Ilustracje – Barbara Świdzińska
Wydawnictwo – Biuro Wydawnicze „Ruch”, 1971 (wydanie I)

Czytaj również:

Perły z odzysku – 2/2019
Przemyślenia

Perły z odzysku – 2/2019

Sebastian Frąckiewicz

Chociaż PRL-owskie wydawnictwa dla dzieci mierzyły się z niedoborami w zakresie poligrafii, czasem i tak starały się eksperymentować z formą. Przyjrzyjmy się dwóm ciekawym przypadkom.

Dziś tego typu publikacje raczej trącą już myszką. Nadmiernie rozbudowana poetycka fraza, jakieś przerzutnie, historyczne dygresje, a nawet odwołania do muz. A które dziecko dziś wie, co to są muzy? Na dodatek to zwykle książki podszyte określoną wizją patriotyzmu i mniej lub bardziej nawiązujące do idei socjalistycznych. W tamtych czasach nie przejmowano się też sprzedażowym potencjałem publikacji, bo schodziło wszystko.

Czytaj dalej