Piękno i użyteczność Piękno i użyteczność
i
Frederick Hollyer, „Portret Williama Morrisa”, 1888 r.
Opowieści

Piękno i użyteczność

Agnieszka Drotkiewicz
Czyta się 8 minut

Człowiek wielu talentów: projektant tkanin, tapet i mebli, poeta, myśliciel, tłumacz, wydawca, przedsiębiorca, aktywista socjalistyczny. Zbuntowany wobec wiktoriańskiej obyczajowości mąż, który uważał, że kobiety powinny być wierne swoim namiętnościom. Przeciwnik kapitalistycznego wyzysku i piewca pracy pojmowanej jako wolność i przyjemność – William Morris.

Wielka Brytania połowy XIX w., główna turbina światowej rewolucji przemysłowej. Industrializacja na masową skalę zmienia wszystko: sposób produkcji, konsumpcji, relacje między ludźmi, pejzaż. Jedno po drugim powstają miasta przemysłowe, a w nich podobne do siebie domy z czerwonej cegły, która szybko pokrywa się czarną warstwą smogu.

W 1854 r. Charles Dickens pisze Ciężkie czasy – powieść, której tytuł trafnie oddaje nastrój tego okresu. Tempo pracy robotników wyznaczają maszyny parowe – nie można się zawahać ani zatrzymać choćby na chwilę, pracuje się 10–12 godzin dziennie w ogłuszającym huku. Efektem jest duża dostępność towarów relatywnie tanich, na których bogacą się zamożni. Biedni zaś coraz bardziej ubożeją. Społeczeństwo polaryzuje się w szybkim tempie. Jedną z oznak statusu materialnego mężczyzny jest fakt, że jego żona nie musi pracować. Podczas gdy kobiety i dzieci z klasy robotniczej harują ponad siły w fabrykach, kobiety z klasy średniej skazane są przez wiktoriańską obyczajowość na bezczynność. Nudzą się, siedząc w salonach swoich domów urządzonych z ostentacją, na pokaz, w jednym z modnych wówczas neostylów.

William Morris, „Tkanina z wzorem stylizowanego wiciokrzewu”, 1876 r.
William Morris, „Tkanina z wzorem stylizowanego wiciokrzewu”, 1876 r.

Kwestia smaku

W takim miejscu i czasie dorasta William Morris urodzony w 1834 r. w zamożnej rodzinie pochodzenia walijskiego. Wychowuje się w Walthamstow (dziś dzielnica północno-wschodniego Londynu), w domu, który wówczas był na tyle oddalony od miasta, że młody William mógł cieszyć się świeżym powietrzem i wędrówkami po okolicznych lasach.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wrażliwość na przyrodę i miłość do lektury Waltera Scotta kształtują gust chłopca. Gdy jako 17-latek jedzie wraz z rodziną do Londynu, gdzie w Kryształowym Pałacu odbywa się Wielka Wystawa Przemysłu Wszystkich Narodów (The Great Exhibition of the Works of Industry of All Nations, 1851 r.), on odmawia jej zwiedzania, tłumacząc, że to „kwestia smaku”.

Ojciec Morrisa umiera, gdy ten jest jeszcze dzieckiem. Zostawia synowi majątek, dzięki któremu artysta ma zapewnione byt i swobodę podejmowania życiowych decyzji. Początkowo, zgodnie z wolą matki, rozpoczyna studia teologiczne w oksfordzkim Exeter College. Poznaje tam Edwarda Burne’a-Jonesa, z którym zaprzyjaźnia się na całe życie. Obaj z wielkim entuzjazmem czytają pisma Johna Ruskina – krytyka sztuki, artysty, wizjonera społecznego. Ruskina mierzi brzydota przemysłowej Anglii, jest zakochany w architekturze Wenecji, a także we francuskich katedrach gotyckich. Idealizuje średniowiecze, przymyka oko na ówczesny feudalizm, podkreśla za to rolę gildii i stowarzyszeń rzemieślników, upatrując istoty sztuki we wspólnej pracy i wolności ekspresji.

Indywidualne działania twórcze jednostki, możliwość wyrażenia siebie właśnie poprzez pracę Ruskin przeciwstawia temu, co widzi wokół siebie – odczłowieczeniu i mechanizacji w fabrykach. Założona przez niego Gildia Świętego Jerzego, jak również jego książki, szczególnie esej Natura gotyku [zob. John Ruskin, Sztuka. Społeczeństwo. Wychowanie, rozdz. Natura gotyku, [w:] Kamienie Wenecji, tłum. Zofia Doroszowa, 1977], inspirują Morrisa i Burne’a-Jonesa. Razem wybierają się w podróż po Europie śladami pism Ruskina. Oszołomieni pięknem architektury gotyckiej, ostatniej nocy przed powrotem do Anglii podejmują decyzję. Podczas spaceru po nabrzeżu w Hawrze postanawiają porzucić studia teologiczne i poświęcić się sztuce: Morris zamierza zostać architektem, a Burne-Jones – malarzem.

Muza

Poglądy Johna Ruskina inspirują także artystów z bractwa prerafaelitów, m.in. Johna Everetta Millais’go i Dantego Gabriela Rossettiego. Prag­ną oni odnowić sztukę poprzez powrót do wzorców i etyki pracy z późnego średniowiecza oraz wczesnego renesansu (przed Rafaelem). Późniejszych twórców dyskredytują jako „przedsiębiorców”, którym bardziej zależało na zysku ze sprzedaży dzieł niż na czynieniu świata lepszym poprzez sztukę. Dla prerafaelitów szczególnie ważne są wspólnota, praca w grupie, wzajemne inspirowanie się, rozwijanie swoich talentów. To do nich dołączają Edward Burne-Jones i William Morris.

Stunners – tak prerafaelici nazywają kobiety, które ucieleśniają wyznaczony przez nich kanon urody: wysokie, szczupłe, o bujnych włosach, pełnych, zmysłowych ustach, wyrazistych brwiach. Tak wyglądają ich muzy – młode dziewczęta, które im pozują. Często pochodzą z biednych rodzin, tak jak Jane Burden, córka stajennego i praczki. Zachwycony jej magnetyczną urodą Dante Gabriel Rossetti prosi, by została jego modelką. Maluje ją wielokrotnie, jednym z bardziej znanych obrazów pędzla tego artysty przedstawiających Jane jest Prozerpina (Proserpine), gdzie pozuje ona z owocem granatu, atrybutem tej bogini. Rossetti jest wówczas mężem artystki i modelki Elizabeth Siddal. W pięknej Jane zakochuje się William Morris. Nawiasem mówiąc, Rossetti jest przystojnym i pełnym czaru kobieciarzem, nieco zaś otyły Morris wygląda dość niechlujnie. Wiktoriańska obyczajowość nakazuje żenić się w obrębie własnej klasy społecznej, ale dla zbuntowanego przeciwko normom epoki Williama nie ma to znaczenia. Jane przyjmuje oświadczyny. Z pasją nadrabia braki w wykształceniu, uczy się języków i gry na fortepianie. To Jane Burden-Morris inspiruje George’a Bernarda Shawa do stworzenia postaci Elizy Doolittle w Pigmalionie.

Czerwony Dom

Have nothing in your house that you do not know to be useful, or believe to be beautiful (Miej w domu tylko to, co jest użyteczne, albo to, co uważasz za piękne) – te słowa Williama Morrisa są często przywoływane i z czasem chyba tylko zyskują na aktualności. Po ślubie z Jane inwestuje dużą część swojego majątku i energii w zbudowanie domu rodzinnego. Red House (czyli Czerwony Dom – od koloru cegły) ma być przeznaczony nie tylko dla Morrisa i jego żony, lecz także dla ich przyjaciół i współpracowników – Rossettiego i Burne’a-Jonesa – wraz z ich rodzinami. Inspirowany gotykiem budynek projektuje Philip Webb, architekt, z którym William często współpracuje. Sam Morris uznaje, że nie ma talentu do architektury, potrafi za to projektować meble, tapety, tkaniny, witraże, a nawet haftować!

Red House – dom Williama Morrisa, Londyn
Red House – dom Williama Morrisa, Londyn

Otoczony sadem jabłkowym Red House ucieleśnia idee Williama dotyczące tego, jak architektura może przypominać o związku człowieka z naturą, jak może go „zadomawiać” w przyrodzie. Ucieleśnia też wiarę we wspólnotę twórczą – większość wyposażenia domu została wykonana przez Morrisa i jego przyjaciół artystów. Dom stanie się ich artystycznym credo. Badaczka twórczości Morrisa, Ingrid Hanson z University of Manchester, twierdzi, że poprzez Red House William Morris „pokazuje nam, co teraźniejszość może wziąć od przeszłości i przenieść w przyszłość”. Przyroda otaczająca dom inspiruje kolejne projekty, np. dwa bardzo sławne wzory tapet i tkanin: „Złodzieja truskawek” (projekt zrodził się z obserwacji ptaków podkradających truskawki z ogrodu Morrisa) i „Kratę” (przedstawia rozpiętą na drewnianej pergoli pnącą różę i przysiadające na niej ptaki).

Morris & Co.

Marzenie o Red House jako przystani dla rodziny i przyjaciół nie spełnia się, ponieważ życie w nim okazuje się bardzo drogie, więc Morrisowie wracają do Londynu (później mają zamieszkać w jeszcze jednym domu poza miastem). Istotne jest to, że wspólna praca nad wyposażeniem domu oraz płynąca z niej radość inspirują Morrisa do założenia wraz z przyjaciółmi firmy, która oferuje wysokiej jakości ręcznie wytwarzane piękne przedmioty codziennego użytku. Firma funkcjonuje początkowo pod nazwą Morris, Marshall, Faulkner & Co., później – Morris & Co. Jedną z jej specjalności są witraże, często zamawiane przez kościoły. Kobiece postacie na tych witrażach zwykle mają rysy Jane Morris. Ważne dla firmy okazują się zwłaszcza dwa prestiżowe zamówienia: na wykonanie jadalni w South Kensington Museum (dziś Victoria and Albert Museum; sala jadalna projektu Morrisa jest obecnie jedną z sal muzealnej restauracji) oraz na odnowienie wnętrz St. James’s Palace.

W firmie, oprócz przyjaciół, pracują też Jane i dwie córki Morrisów. Szczególnie uzdolniona okazuje się Mary „May” Morris, autorka wielu pięknych wzorów.

Zapoczątkowane przez Williama podejście do kompozycji – szalenie nowatorskie – sytuuje się w połowie drogi pomiędzy iluzjonistycznymi kwiatowymi tapetami w stylu francuskim a wzorami geometrycznymi. Rośliny są stylizowane, dostosowane do przedstawienia dwuwymiarowego, jak wzór „Konar wierzby” – do dziś bardzo popularny. Morris uważa, że dobry wzór powinien łączyć porządek, przekaz, znaczenie i piękno.

Krytycy często wypominają mu jednak ekonomiczny aspekt działania firmy. Morris, marząc o świecie, w którym każdy zasługuje na odpoczynek w pięknym domu, wśród przedmiotów wytworzonych przez wypoczętych i szczęśliwych pracowników, zapomina o jednym – rzeczy, które wytwarza, są dostępne tylko dla zamożnych klientów.

Raj na ziemi?

Morris jest człowiekiem wielu talentów. Zakłada wydawnictwo Kelm­scott Press i projektuje kunsztowną czcionkę Kelmscott Golden, by drukować dzieła Geoffreya ­Chaucera, średniowiecznego angielskiego poety i dyplomaty. Jego Opowieści kanterberyjskie inspirują Williama do stworzenia monumentalnego dzieła poetyckiego The Earthly Paradise (Raj ziemski). Co ciekawe, współcześni Morrisowi najlepiej znają go właśnie jako poetę, a wspomniany The Earthly Paradise to utwór bardzo poczytny.

Zafascynowany Islandią i islandzkimi sagami dwa razy odbywa podróż do Islandii. Uczy się nawet języka i tłumaczy sagi na angielski. Bliskie są mu wartości, które znajduje w tych tekstach: odwaga, nadzieja, zaangażowanie. A także męskość rozumiana jako obrona tych wartości, gotowość do walki w ich imię. Poza fascynacją Islandią, „tragicznym i pięknym krajem”, William znajduje jeszcze inną motywację do podjęcia dalekiej podróży: Jane i Rossetti mają romans, od czasu śmierci żony Rossettiego żyją w trójkącie małżeńskim pod jednym dachem. Musi to być emocjonalnie wyczerpujące, nawet jeśli Morris wyznaje zasadę, że kobiety powinny być wolne w swoich uczuciach i namiętnościach, a nie skrępowane sztywną wiktoriańską obyczajowością.

Swoje poglądy na temat relacji pomiędzy kobietą a mężczyzną artysta opisał w utopii News from Nowhere (1890). Polskie tłumaczenie Wojciecha Szukiewicza ukazało się w 1902 r. pod tytułem Wieści z nikąd czyli Epoka spoczynku. Kilka rozdziałów utopijnego romansu. Narrator tej książki, po kłótni w Lidze Socjalistycznej, idzie przez miasto, prag­nąc zobaczyć przyszłość. Gdy budzi się następnego dnia, jest XXI w., a on płynie Tamizą i poznaje świat, w którym ludzie żyją we wspólnotach, są wolni w swoich uczuciach, praca sprawia im przyjemność, przyroda, którą szanują, daje im inspirację i odpoczynek.

Utopia i terytorium

„Prawie nikt nie zna Williama Morrisa” – mówi Michel Houellebecq w powieści Mapa i terytorium (autor uczynił siebie jednym z jej bohaterów). To moja ukochana książka tego pisarza, wnikliwy traktat o roli sztuki i pięknie.

William Morris przywoływany jest w niej kilkakrotnie. Jako ten, który wierzy, że piękno uwzniośla świadomość, że jest wynikiem pracy, o ile jej warunki są dobre i zdrowe. Jako oddany sprawie socjalista, przekonany, że socjalizm to jedyny kierunek, w jakim ludzie powinni podążać, jeśli chcą żyć w równości, w egalitarnej wspólnocie. „Do samego końca – pisze Houellebecq – walczył przeciwko wiktoriańskiej pruderii, bronił wolnej miłości”. Gdy Jed Martin, główny bohater Mapy i terytorium, malarz, pyta: „Według pana był utopistą?”, Houellebecq odpowiada:

„W pewnym sensie tak, na pewno. Chciał likwidować szkoły, uważając, że dzieci będą się lepiej uczyć w atmosferze całkowitej swobody; chciał likwidować więzienia, uważając, że wyrzuty sumienia będą wystarczającą karą dla kryminalistów. Trudno czytać te wszystkie nonsensy bez mieszaniny współczucia i niesmaku. A przecież… – ­Houellebecq z namysłem szukał odpowiednich słów – paradoksalnie w praktyce odnosił pewne sukcesy. […] Jedno można powiedzieć z całą pewnością: proponowany przez Williama Morrisa model społeczeństwa nie miałby w sobie nic utopijnego, gdyby wszyscy ludzie byli podobni do Williama Morrisa”.

Frederick Hollyer, "Portret Williama Morrisa", 1888 r.
Frederick Hollyer, „Portret Williama Morrisa”, 1888 r.

Czytaj również:

Efekt Pigmaliona Efekt Pigmaliona
i
Antonio Canova, „Psyche budzona przez pocałunek Kupidyna”, 1787 r. (Luwr)
Doznania

Efekt Pigmaliona

Anna Arno

Każdemu zdarzyło się pomylić posąg z żywą osobą, a artyści od tysiącleci marzyli o takim efekcie. Historie „ożywających” dzieł sztuki wiele mówią o najskrytszych ludzkich pragnieniach.

Ujrzawszy jałówkę Myrona, zakrzyknąłbyś zaraz: czyż to natura, której odjęto życie, czy też sztuka życiem wypełniona”. Do dziś dzieła sztuki oceniamy podobnie jak w tym starożytnym epigramie: najdoskonalsze zdają się żywe, odnosimy wrażenie, że model wodzi za nami wzrokiem, uśmiecha się, mruga, po prostu zaraz wyskoczy z ramy. Przypisujemy artyście talent imitacji tak doskonałej, że wizerunek przypomina postać, ukrywa swoją nieożywioną, materialną powłokę. Wydaje się ruchliwy i pełen życia, gotowy zastąpić żywą osobę. Greccy filozofowie stwierdzili, że zadaniem artysty jest doskonałe naśladowanie natury. Słynna jest opowieść o pojedynku Zeuksisa z Parrasjosem: ten pierwszy przedstawił winogrona, które ptaki przylatywały dziobać. Jego rywal namalował zasłonę tak trójwymiarową, że Zeuksis próbował ją odsunąć, by sprawdzić, co jest pod spodem. Obaj malarze wyćwiczyli się w iluzji i ukryli „szwy” swojej pracy – ich dzieła sprawiają wrażenie prawdziwych. Ale już sama grecka mitologia podsuwa artystom ambitniejsze zadanie: mają nie tyle naśladować naturę i stawać z nią w szranki, ile ją zastępować i stwarzać.

Czytaj dalej