Pływający zbawiciel
Przemyślenia

Pływający zbawiciel

Stach Szabłowski
Czyta się 7 minut

Czy samochody są dobre, czy złe? Czy da się o nich w ogóle myśleć w kategoriach etycznych? Czy można ­je w tych kategoriach obronić? Przed takimi pytaniami stanąłem u schyłku ostatniej wiosny, kiedy przydarzyła mi się pewna zawodowa przygoda.

W Warszawie szykowała się wystawa czterech aut z kolekcji BMW Art Cars. Tworzenie zbioru zaczęło się w 1975 r. od spotkania Hervégo Poulaina z Alexandrem Calderem. Pierwszy był kierowcą rajdowym, drugi – dobiegającym osiemdziesiątki malarzem i rzeźbiarzem, żywą legendą awangardy. Poulain zaproponował Calderowi, aby potraktował jego sportową beemkę jak płótno i namalował na niej obraz. Potem wystartował tym samochodem w morderczym rajdzie 24h Le Mans. Nie wygrał, ale to nie szkodzi, bo cóż to był za widok – abstrakcyjny obraz Caldera wchodzący w wiraż z prędkością 200 km/h!

Od tamtej pory BMW zaprasza gwiazdy sztuki do tworzenia dzieł na karoseriach samochodów, najczęściej rajdowych, choć nie tylko. W ten sposób powstała kolekcja 17 prac podpisanych nazwiskami topowych postaci sztuki ostatnich dekad – od Franka Stelli i Warhola do Olafura Eliassona i Cao Fei.

A co z przygodą, która

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

O polskiej drodze do motoryzacji
i
Ford „Mercury”, model 1857, na reklamowej ilustracji w amerykańskim miesięczniku
Wiedza i niewiedza

O polskiej drodze do motoryzacji

Stanisław Lem

Były monter samochodowy, autor „Obłoku Magellana”, pisał w „Przekroju” o motoryzacji.

Czas, w którym prywatny samochód musiał się kryć pod zardzewiałą karoserią, jest już za nami. Nie trzeba więcej stosować mimikry, poprzez zdzieranie lakieru i kopanie błotników. Wartburgi przestały skupiać osłupiałych krajowców, na ulicach Krakowa i Warszawy pojawiają się, skromnie czekające pod domami, Warszawy, Fiaty-pchełki (sześćsetki), Multiple, z rzadka — Standardy, Spartaki i Moskwicze, od czasu do czasu — Zim albo jakiś wielorybi grzmot z importu marynarskiego. Zmusić przechodniów do klękania i zaglądania „pod spód” może jeszcze tylko jakiś superprzeszklony, najnowszy „Amerykan”. Wkraczamy zatem bez większego hałasu w następne stadium motoryzacji kraju. Nie ma jednak mowy o sztywniacko-schematycznym kopiowaniu Zachodu; i tutaj istnieje narodowa specyfika, a doganianie odbywa się polską drogą — w przenośni i dosłownie.

Czytaj dalej