„Kiedy stoję na głowie,/dusza spada do głowy./Jest wtedy na swoim miejscu” – pisała Anna Świrszczyńska, moja ulubiona poetka i entuzjastka jogi.
Nienawidziłam też śpiewać publicznie, więc gdyby ktoś, powiedzmy 12 lat temu, powiedział mi, że jako nauczycielka jogi będę rozpoczynać i kończyć zajęcia śpiewaniem z moimi uczniami mantry w sanskrycie, umarłabym ze śmiechu. Podobnie, gdyby mi zasugerowano, że przez kolejne lata każdego dnia będę się budzić przed szóstą rano, żeby przez dwie godziny wykonywać coraz to bardziej skomplikowane asany, skupiając się przy tym na oddechu oraz drishti (punkcie unieruchomienia wzroku). Byłabym zdumiona, że pierwszą rzeczą, którą przed każdym wyjazdem chowam do walizki, stanie się mata do jogi, a praktykowanie ashtangi sprawi, iż ponownie zostanę wegetarianką, bo myślałam, że to tylko licealny epizod. Nie uwierzyłabym, że w wieku lat czterdziestu będę stać na głowie, robić szpagat i zakładać nogi na szyję. Że dzięki jodze poczuję się wolna i 10 razy silniejsza, niż sądziłam. I że w tym wszystkim nie będzie chodzić przede wszystkim o sprawność ciała (choć o to też, nie ma co ukrywać), tylko o uspokojenie kotłowaniny myśli w mojej głowie i odnalezienie tak potrzebnej w pisaniu dyscypliny i dystansu.
Przyznam, że w kompletnym szoku byłabym również wtedy, gdyby ktoś powiedział mi, z jaką uwagą i pokorą będę słuchać moich nauczycieli jogi. Ja, najbardziej nieznosząca autorytetów osoba, jaką znałam. Chociaż z drugiej strony, ziarno jogi zasiano we mnie dość wcześnie…
Lotos i dyplomacja
Kiedy zaczynam to analizować, rozumiem, że od dzieciństwa intuicyjnie wiedziałam, że joga i pisanie to w moim życiu jeden nurt. Potrzebowałam jednak czasu, by to w pełni zrozumieć i wcielić w życie. Jako dziewczynka pisałam gęsim piórem, które podarował mi dziadek, stylizowane powieści epistolarne. Miałam miliony pamiętników i szkolne zeszyty pomazane próbkami wierszy, które nawet gdzieś publikowałam, ale spuśćmy na to zasłonę milczenia. Za to nigdy nie chcę zapomnieć o tym, jak w pokoju rodziców znalazłam książkę Maliny Michalskiej Hatha-joga dla wszystkich. Miała tęczową okładkę z siedzącą w pozycji lotosu autorką i czarno-białe fotografie w środku. Fascynowała mnie. Miałam dziewięć, może 10 lat i próbowałam robić różne asany. Musiałam jednak dojść do lat trzydziestu paru, żeby zająć się jogą na poważnie. Z początku nie była to moja ukochana ashtanga. Zaczęłam od uprawianej w bardzo gorącym pomieszczeniu bikram jogi, która w ciągu kilku miesięcy wyleczyła mnie ze spowodowanej zawodowym stresem astmy. Pracowałam wtedy w dyplomacji kulturalnej, a to jest zajęcie – przynajmniej w wydaniu polskim – dla osób o wyjątkowej odporności psychicznej.
„Celem i kulminacją praktyki jogi jest poznanie duszy – mawiał mistrz Iyengar, zmarły niedawno słynny nauczyciel jogi, który praktykował przez ponad 70 lat. – Po drodze pojawia się mnóstwo korzystnych efektów ubocznych, na przykład zdrowie, szczęście, spokój i równowaga. W tym sensie jogę można nazwać terapią”.
Przyznam, że na początku joga nie była dla mnie niczym więcej niż dobrą gimnastyką i skutecznym lekarstwem na duszący, zawodowy stres. Tylko z jogą jest tak, że jeśli praktykujesz ją odpowiednio często, to czy chcesz tego, czy nie, zaczynają się z tobą dziać rzeczy, które trudno ci opisać słowami. Jako osoba na co dzień pracująca „w słowach” bardzo cenię sobie fakt, że o silnym wpływie jogi na wszystkie dziedziny życia nie da się do końca opowiedzieć. Można go zrozumieć jedynie dzięki własnemu doświadczeniu.
Wychodząc z siebie
„Practice and all is coming” – powtarzał uczniom guru ashtangi Pattabhi Jois i w moim przypadku te proste słowa okazały się prorocze. Zgodnie z filozoficznymi założeniami systemu praktyka, zmieniając ciało, dotarła gdzieś dalej i głębiej. Dodała mi energii, wyostrzyła spostrzegawczość, a potem zaczęła zmieniać osobowość. Stałam się spokojniejsza i pewniejsza siebie, lepiej osadzona w świecie i w sobie samej. Zapomniałam o dawnej tendencji do zmiennych nastrojów, moje miejsce, także w kosmosie (sic!), stało się bardziej oczywiste. Joga nie jest żadną religią, tylko ścieżką rozwoju duchowego, ale tkwi w niej tajemniczy potencjał transcendencji. Wywołuje w człowieku pasujące zwłaszcza agnostykom poczucie, że gdzieś tam jest coś większego niż my.
Dobrze to rozumiał Czesław Miłosz, który w wierszu o tłumaczeniu poezji Świrszczyńskiej napisał: „Metafizyczna poetka Anna Świrszczyńska/Najlepiej czuła się stojąc na głowie”. Słowami samej Świrszczyńskiej fizyczna praktyka jogi była bramą, otwarciem nowych możliwości i sposobem na dogłębne poznanie siebie:
Moje ciało, jesteś zwierzęciem,
któremu przystoi
koncentracja i dyscyplina.
Wysiłek
sportowca, świętego i jogi
Mądrze tresowane,
możesz stać się dla mnie
bramą,
przez którą wyjdę z siebie
i bramą,
przez którą wejdę w siebie.
Sondą do środka ziemi
i statkiem kosmicznym na Jowisza.
Nauczycielką Świrszczyńskiej był nie kto inny, tylko „moja” Malina Michalska. Uczyła też pisarkę i satyryczkę Magdalenę Samozwaniec. Sama była tancerką, która zostawiła scenę dla jogi. Generalnie joga przyciąga ludzi kreatywnych. Praktykował ją skrzypek Yehudi Menuhin, praktykowała Greta Garbo, praktykują Madonna, Gwyneth Paltrow i Sting. Ten ostatni mówi: „Im bardziej zagłębiasz się w jogę, tym wyraźniej rozumiesz, że to praktyka duchowa. Joga to moja podróż”.
Praca nad ciałem i duchem
Wśród moich sztokholmskich przyjaciół od jogi jest wiele osób mających kreatywne zawody, takich jak: wiolonczelistka Opery Królewskiej, projektantka biżuterii, znany artysta sztuk wizualnych i autorka książek dla dzieci. Istnieją badania wskazujące, że joga, podobnie jak medytacja, wpływa na mózg, rozwijając możliwości innowacyjnego myślenia. Spowolniony, jogiczny oddech sprawia, że mózg wytwarza fale typu alfa, co sprzyja relaksacji, a także kreatywności.
Inną potężną siłą przyciągającą do praktykowania jogi ludzi twórczych i poszukujących jest zawarta w niej obietnica indywidualnej transformacji. Opisana w liczących ponad 2 tys. lat Jogasutrach Patańdżalego ośmiostopniowa ścieżka ashtangi to system pracy nad indywidualnym rozwojem, w którym znajdziemy uniwersalne sugestie etyczne, takie jak: odrzucenie przemocy (ahimsa), unikanie kłamstwa (satya) i wierność jednemu partnerowi (brahmacharya). Jest tam jednak również wiele wytycznych, których nie uświadczysz w 10 przykazaniach. W jodze zaleca się dyscyplinę i wytrwałość (tapas), ciągłe samokształcenie (svadhyaya), pracę nad ciałem (asana) i nad oddechem (pranayama). Można tam też znaleźć zdroworozsądkowe i wyjątkowo cenne we współczesnym świecie przykazanie odnajdywania radości i zadowolenia w tym, co się już ma (santosa).
Medytacja w ruchu
Włoska pisarka i nauczycielka jogi Lachrista Greco twierdzi, że joga ma cele identyczne z wysuwanymi przez feminizm: osiągnięcie samorealizacji, samoświadomości i wewnętrznej siły. Myślę, że można nawet powiedzieć, że joga, którą dziś uprawia więcej kobiet niż mężczyzn, jest feministycznym projektem – została stworzona z myślą o mężczyznach, a kobiety musiały ją dla siebie wywalczyć. Dziś wśród najsłynniejszych nauczycieli jogi jest wiele kobiet, w tym moja wyjątkowa nauczycielka Laruga Glaser, która każdego dnia wstaje o trzeciej w nocy, żeby zdążyć z własną praktyką jogi, nim zacznie uczyć innych. Warto pamiętać, że joga liczy sobie kilka tysięcy lat, ale pierwsza na świecie kobieta nauczycielka tej sztuki zmarła całkiem niedawno – w 2002 r. – miała 103 lata i nazywała się Indra Devi.
Joga jest moją wielką pasją, codzienną medytacją w ruchu i sposobem na pełniejsze odczuwanie życia przez trenowanie uważności. Słynny kulturoznawca Mircea Eliade, autor książki Techniki jogi, twierdził, że jogini inaczej czują ciało i zdecydowanie coś w tym jest: „Podczas wykonywania ćwiczenia jogin czuje swoje ciało zupełnie inaczej, niż czuje je zwykły śmiertelnik. Stabilność sylwetki, spowolnienie oddechu, zawężenie pola świadomości i skupienie jej w jednym punkcie oraz rezonans wywoływany przez najdrobniejsze pulsowania życia wewnętrznego – wszystko to pozornie zbliża jogina do rośliny”.
Druga noga pisarza
Joga otwiera nowe drogi samopoznania, wzmacnia wewnętrznie i zmienia świadomość, ale w moim życiu zajmowanie się jogą ma też wymiar czysto praktyczny. Odkąd zaczęłam jogi uczyć, stała się dla mnie swego rodzaju „drugą nogą”, dzięki której stabilniej stoję, a ewentualne wiadomości z wydawnictwa o tzw. tantiemach ujemnych nie przyprawiają mnie o rozpacz i nie powodują, że zaczynam gorączkowo myśleć o powrocie na jakiś etat. Szczęśliwie w odpowiednim momencie zrozumiałam, że pisanie, podobnie jak tłumaczenie, to zajęcie wyczerpujące, wywołujące frustrację i fatalnie opłacane, i chyba niedobrze jest stawiać w życiu wyłącznie na nie. Właśnie wtedy zapisałam się na mój pierwszy (choć nie ostatni) kurs dla nauczycieli jogi. Jest droga pisania i jest droga jogi. Praktykując jogę, nie należy spodziewać się szybkich efektów, do pewnych pozycji dochodzi się latami, ćwicząc cierpliwość i dyscyplinę. Podobnie jest z pisaniem. Tu też liczą się dyscyplina i cierpliwość. Uczenie jogi jest nie tylko stałym źródłem dochodów, lecz także idealnym zakończeniem dnia spędzonego przed komputerem. Po samotności pisania następuje naładowane energią spotkanie z grupą ludzi, którzy po półtorej godziny asan wychodzą ze studia szczęśliwsi, niż kiedy do niego weszli. To wyjątkowo sensowne zajęcie i dodatkowe źródło inspiracji. Obserwując siebie i innych na macie, uczysz się wiele o naturze ludzkiej i o istocie naszej egzystencji. Michael Stone, kanadyjski psychoanalityk, pisarz i nauczyciel jogi, pisze o tym tak: „Ścieżka jogi pozwala nam odnaleźć prawdziwą i mądrą reakcję na to, że urodziwszy się, jesteśmy skazani na to, by umrzeć. Otwarcie się na tę prawdę może być przerażające, ale może też pozwolić nam skorzystać ze wspaniałej szansy, którą daje joga: uwolnienia się od usilnego zabiegania o stałość w egzystencji, której cechą jest permanentna zmienność”.
Są pisarze, którzy biegają lub uprawiają boks, są i tacy, którzy uprawiają jogę. Ta ostatnia może być także sposobem na życie.