Podróż ekscentryczna
i
Carlo Ademollo, Travellers in the mountains, 1850 r./Wikimedia Commons (domena publiczna)
Doznania

Podróż ekscentryczna

Maciej Świetlik
Czyta się 10 minut

Wykształceni awanturnicy łączyli żądzę przygód ze zmysłem obserwacji. Entuzjaści własnej kultury, jednocześnie byli ciekawi nowych światów. Brytyjscy pisarze wędrowcy stworzyli wyjątkowy typ literatury podróżniczej.

Jest rok 1925, gdy 20-letni Robert Byron po ukończeniu Oxfordu wyrusza z dwoma przyjaciółmi w podróż. Kiedy docierają do Aten, okazuje się, że tutejsze dawne uwielbienie dla jego wielkiego imiennika lorda Byrona – bohatera walk o niepodległość Grecji – jest nadal powszechne. Mówi się nawet, że gdyby znalazł się jakiś jego krewny, miałby w nowym greckim rządzie widoki na eksponowane stanowisko, wręcz mógłby zostać władcą, oczywiście marionetkowym, ale o to mniejsza. Młody podróżnik, którego atutem jest nie tylko wielkie nazwisko (bo już niestety nie pokrewieństwo ze słynnym poetą), lecz także godna podziwu wiara w siebie, postanawia wykorzystać szansę. Pewnego dnia pozostawia więc towarzyszy na plaży w Faleronie, przecina ulicę i wchodzi do mieszczącego się nieopodal Ministerstwa Lotnictwa. W stroju kąpielowym stawia się na spotkanie z niewiele starszym od siebie ministrem Kokkinopoulosem – i zostaje przyjęty. Wprawdzie żadnej posady nie udaje mu się załatwić, lecz grecki polityk, edukowany w Szkocji, obiecuje Robertowi, że wrócą do sprawy jeszcze tego samego dnia, podczas wieczornego koktajlu.

Brytyjczycy, którzy co prawda do wieczora znaleźli czas, by się przebrać, ale jednocześnie zdążyli już wprawić się w dobry humor, stawiają się na bankiecie o umówionej porze. Minister jest na tyle uprzejmy, by ich zauważyć i dotrzymać im towarzystwa. Wyspiarze pozostają jednak niezauważeni przez kelnerów, postanawiają więc – o, młodości i twoje pomysły! – stłuc kieliszki, by zwrócić na siebie uwagę. Minister Kokkinopoulos momentalnie przypomina sobie, że obiecał towarzyszyć komu innemu. „Tak się traci i zdoby­wa ­trony” ­– puentował ten epizod Byron w debiutanckiej książce Europa w zwierciadle (Wydawnictwo Próby, 2020). W tej ­scenie trudno nie dostrzec autoironicznego ­komentarza do spotykanej czasem ­u Brytyjczyków bufonady wypływającej z poczucia wyższości cywilizacyjnej.

Cała książka – będąca zapisem tamtej podróży przez Niemcy, Włochy i Grecję – pełna jest zmian tonacji: na kolejnych stronach sąsiadują tu recenzje spektakli z erudycyjnymi opisami architektury lub relacjami z błahych rozrywek. Wszystko przepojone jest duchem młodzieńczej przygody, a zachwyt przeplata się z przekorą. Z tej ostatniej cechy Byron słynął: gdy parę lat później w Moskwie pewien przewodnik z Intouristu, negując autorstwo Szekspira, powiedział, że to niemożliwe, by sklepikarz ze Stratford-upon-Avon napisał tak wybitne sztuki, Robert miał odpowiedzieć, że przecież są dokładnie takie, jakich by się spodziewał po sklepikarzu. Podzielenie obiegowej opinii było dla niego niemożliwe: Paryż napawał go odrazą, a całą historię zachodniego malarstwa po El Grecu odesłałby do diabła.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Robert Byron, 1923 r./Wikimedia Commons (domena publiczna)
Robert Byron, 1923 r./Wikimedia Commons (domena publiczna)

Pierwszy turysta

Automobilowa wyprawa trójki angielskich dandysów była echem tradycji znanej od XVII w. i praktykowanej do XIX stulecia, tzw. Grand Tour – edukacyjnej podróży po Europie, zarezerwowanej dla przedstawicieli klas wyższych. Z czasem wraz ze wzrostem zainteresowania kulturą klasyczną coraz popularniejsze było podążanie śladem antycznego dziedzictwa. Młodzieńcy ruszali do Włoch i Grecji, by uzupełnić wykształcenie, choć nie mniej ważny wydaje się wymiar inicjacyjny tych wojaży. Opisy zadziwiającego świata przeplatane perypetiami dorastających bohaterów stanowiły doskonały materiał literacki, toteż przygody takie często bywały przedmiotem drukowanych wspomnień.

Pionierem na tym polu był Thomas Coryat, który w 1611 r. ogłosił Coryat’s Crudities: Hastily gobled up in Five Moneths Travels – dzieło dokumentujące jego pięciomiesięczną podróż po Europie, później uzupełnione o listy, w których relacjonował wyprawę z Jerozolimy do Indii. Jego czytelnicy dowiadywali się o pałacach weneckich kurtyzan, a także o koncertach polichóralnych w kościele San Rocco, o historii Wilhelma Tella czy hiszpańskiej inkwizycji. Anglicy zawdzięczają mu pierwszą relację o widelcu używanym we Włoszech i również w Italii podpatrzonym zwyczaju używania parasola.

Mimo ukończenia oksfordzkiego Glou­cester College ten syn wiejskiego pastora uważany był przez ówczesną elitę bardziej za sowizdrzała niż poważnego odkrywcę. Jego wprost wyrażona deklaracja: „Ze wszystkich przyjemności świata podróże są najsłodsze i najwspanialsze” nie była w smak purytańskim moralistom, dla których podróżnicze swawole oznaczały pierwszy krok do piekła. Joseph Hall, konserwatywny biskup Norwich, zwany angielskim Seneką, jeszcze w tym samym XVII w. krytykował młodych arystokratów, pisząc, że podczas podróży po kontynencie przynoszą wstyd ojczyźnie.

Coryat podróżował na piechotę przez Grecję, Turcję oraz Persję do Indii i robił to z czystej ciekawości w czasach, gdy w świat ruszano dla handlowego zysku, imperialnego podboju czy religijnej krucjaty. Niestety na subkontynencie nabawił się dyzenterii, którą leczył (za namową kupców Kompanii Wschodnioindyjskiej) poprzez popijanie sherry, co ostatecznie zakończyło jego ziemską wędrówkę. I nawet jeśli trudno sobie wyobrazić, by ów XVII-wieczny wagabunda popierał ideę wczasów all-inclusive, to jak najbardziej można go uznać za honorowego członka brytyjskiej sztafety ekscentryków, którzy swoimi relacjami z podróży spopularyzowali ideę turystyki.

Swoistą pamiątką po Coryacie była para butów, którą w dziękczynnym akcie zawiesił w kościele rodzinnej wsi Odcombe. Wisiały tam przez 160 lat, a gdy zaginęły, ich wizerunek uwieczniono na kamiennej płycie. Sławę tego eksponatu opiewają też zamieszczone w dziele podróżnika wierszyki, napisane przez zaproszonych autorów. Piesi wędrowcy, którzy spędzają wiele czasu zdani wyłącznie na własne towarzystwo, nawiązują szczególną relację z tym, co składa się na ich skromny ekwipunek, a obuwie to – poza plecakiem – najistotniejsza jego część.

Ciekawość świata

Robert Byron był członkiem londyńskiej bohemy prowadzącej pełne ekscesów życie, na które mogli sobie pozwolić tylko przedstawiciele klasy próżniaczej. Wyścigi zabytkowymi automobilami po ulicach Londynu czy próba podpalenia Tamizy 20 galonami benzyny to tylko niektóre z rozrywek, w jakich brał udział młody pisarz. W końcu jednak ciekawość kazała mu porzucić rozbawione towarzystwo Londynu i ruszyć w kolejne podróże. Swoje doświadczenia z wypraw zawarł – oprócz we wspomnianej Europie w zwierciadle, jedynej jego książce dotychczas wydanej w Polsce – także w tytułach: The Station o prawosławnych klasztorach na greckiej górze Athos, First Russia, Then Tibet czy w uznawanej za najlepsze jego dzieło, opublikowanej po raz pierwszy w 1937 r., The Road to Oxiana, na której wychowały się całe pokolenia wędrujących pisarzy.

Najwybitniejszy z nich Bruce Chatwin w przedmowie do wydania z 1981 r. uznał Oxianę za „święty tekst, a zatem znajdujący się poza wszelką krytyką” i wyznał, że nosił ją przy sobie podczas czterech węd­rówek po Azji Centralnej. Zafascynowany jej autorem, kolekcjonował wspomnienia jego przyjaciół: „obraźliwy”, „strasznie się droczył”, „niesamowicie zabawny”. Łatwo odnaleźć te cechy na stronach The Road to Oxiana – zapisu podróży Byrona po Bliskim Wschodzie, Persji i Afganistanie, której celem było odkrycie środkowoazjatyckich źródeł architektury islamu.

Historia wschodniej sztuki to tylko jeden z wielu wymiarów tego dzieła. Chat­wina zachwyca w Oxianie „umiejętność ocenienia morale cywilizacji na podstawie jej architektury i traktowania dawnych budowli oraz ludzi współczesnych jako dwóch aspektów tej samej rozwijającej się historii”. Kompozycja dziennika podróży pozwalała Byronowi wpleść w opowieść m.in. krótkie dialogi z barwnymi postaciami napotkanymi po drodze. Te momentami arcyśmieszne rozmowy – jak chociażby dyskusja pisarza z ambasadorem Afganistanu w Iranie, podczas której dyplomata proroczo porównuje ten drugi kraj do osła przebranego za lwa – ukazują społeczno-obyczajowe­ tło i dają popis politycznej wnik­liwości pisarza. Warto zauważyć, że nigdy nie ulega on orientalistycznej, egzotycznej wizji odwiedzanego Turkiestanu, dostrzegając zakulisową grę Chin, Rosji i Afganistanu o wpływy na tych ziemiach.

Z kolei opisując pobyt w Trieście, portretuje niemieckich Żydów uciekających przed nazizmem do Palestyny. W przeciwieństwie do wielu przyjaciół z londyńskiej elity, która w większości nie przeczuwała zagrożenia, a nierzadko też była zafascynowana Hitlerem, Byron już podczas pisania Oxiany dobrze rozumiał, jakie będą konsekwencje rodzącego się w Europie faszyzmu, i głośno dawał temu wyraz. Nie ma tu żadnej sprzeczności – kpiarz może być wrażliwym humanistą, a miłujący sztukę esteta przenikliwym politycznym prognostykiem.

Pisanie swojej ostatniej książki Byron kończył w Pekinie, gdzie znalazł się, podróżując za wielbicielem sztuki daleko­wschodniej, arystokratą Desmondem Parsonsem, w którym był zakochany. Parsons nie odwzajemniał jego uczuć, co jednak nie przeszkodziło pisarzowi żywić nadziei. Ostatecznie prysła ona, gdy Desmond ciężko zachorował i wrócił do Anglii. Wydanie Oxiany, ukończonej mimo załamania emocjonalnego, zbiegło się ze śmiercią arystokraty. Byron także przedwcześnie zakończył życie, ginąc jako brytyjski agent na statku storpedowanym przez niemieckiego U-Boota w 1941 r.

Plecak z góry Athos

Być może gdyby w 1933 r. 18-letni Patrick Leigh Fermor nie spotkał Roberta Byrona w jednym z zadymionych londyńskich klubów, sam nigdy nie zostałby podróżnikiem i pisarzem. Jednakże przedstawiony przez Byrona opis góry Athos (pochodzący z The Station) zainspirował młodego marzyciela do wyprawy na tereny dawnego Bizancjum. Dodatkowo w tamtym czasie wyszło też Na dnie w Paryżu i w Londynie George’a Orwella, które z kolei natchnęło Fermora do podjęcia podróży z niemal pustą kiesą. Jeszcze tego samego roku, z mocnym postanowieniem napisania powieści, porzucił studia i rozpoczął wędrówkę (w tym czasie Byron zbierający materiał do Oxiany był już w irańskim Meszhedzie). Młodziutkiemu amatorowi przygód towarzyszył wyłącznie plecak z wyprawy na Athos pożyczony od jednego z towarzyszy Byrona i egzemplarz The Station. Trasa wiodła przez Holandię, dalej wzdłuż Renu i Dunaju, celem był Stambuł. Chociaż może należałoby napisać Konstantynopol, bo dla Fermora – uwiedzionego wizją „trwania” Bizancjum – historyczny czas był bardziej realny niż teraźniejszy.

Podróż tego młodzieńca to już nie Grand Tour, ale bardziej odwołanie do tradycji wędrujących po średniowiecznej Europie scholarzy i czeladników (w paszporcie Fermora w rubryce zawód widnieje – wpisane nieco na wyrost – „student”). Z budżetem jednego funta na tydzień węd­ruje głównie pieszo, zanurza się w gotyk niemieckich miast, bawarski barok i słowiańską, bardzo jeszcze tradycyjną wieś. Śpi po stodołach, ale też dzięki listom polecającym przyjmowany jest w zamkach arystokratów Mitteleuropy, schodzących już wówczas powoli ze sceny. Swoje przeżycia opisze dopiero po 44 latach. Czas drogi (wyd. Książkowe Klimaty, 2021) obejmuje zaledwie pierwszą część podróży i kończy się na moście na Dunaju przed granicą węgierską. Jest to literatura nasycona, korzystająca z Byronowskiej kompozycji mieszania wątków i tonów, lecz pisana stylem gładszym i bogatszym niż styl autora Europy w zwierciadle.

Nawiasem mówiąc, erudycyjne popisy Fermora byłyby niestrawne, gdyby nie prowadziły do błyskotliwych analiz i porównań, jak to zestawiające architekturę południowoniemieckich miast z ubiorem lancknechta: „średniowieczna solidność ozdobiona gęstwą niepasujących renesansowych detali”. Zarówno w jego twórczości, jak i u innych autorów tego typu literatury podróżniczej istotne jest osadzenie opisywanych fenomenów w dłuższej perspektywie czasowej. Bogactwo prozy tworzonej przez kogoś będącego już w słusznym wieku równoważy też dobrze oddany po latach duch młodzieńczego nienasycenia. Podróżnik „żałuje każdej sekundy snu” i „pęka od natłoku wrażeń napływających zewsząd nieprzerwanym strumieniem”.

Po osiągnięciu przez Fermora celu pierwszej wędrówki opowieść nabiera wartkości. Pisarz nie wraca do Anglii, rusza do Aten, gdzie podczas greckiej wojny domowej zrealizują się jego ułańskie fantazje. Weźmie udział w szarży kawalerii monarchistów przeciwko siłom republikanów. W greckiej stolicy pozna rumuńską księżniczkę Balashę Cantacuzene, z którą przez dwa lata będzie mieszkał w Mołdawii. Na Krecie, już podczas drugiej wojny światowej, porwie z greckimi partyzantami niemieckiego komendanta i przeszmugluje go w przebraniu pasterza na drugi kraniec wyspy.

Lata powojenne spędzi głównie w Grecji, której poświęci dwie książki: Mani. Węd­rówki po Peloponezie (Wydawnictwo Zeszytów Literackich, 2013) i Roumeli. Pierwsza pozycja to zapis podróży po najbardziej wysuniętym i odizolowanym skrawku półwyspu. Sama wycieczka, choć opisana tak sugestywnie, że ma się od razu ochotę pojechać na Peloponez, jest jednak tylko osnową, na której tkany jest obraz greckiej historii i kultury. Dla Fermora ciekawsza od antycznych śladów (tych oczywiście też nie zabraknie) będzie pomijana dotąd w angielskiej literaturze tradycja Grecji ludowej z jej kultem cudownych ikon i bogatą demonologią. Peloponeska podróż odbyta z przyszłą żoną Jane właściwie nigdy się nie skończy, bo po latach oboje zbudują dom na półwyspie w miejscowości Kardamyli. W położonej na nadmorskim klifie, u podnóży gór Tajget, willi z piaskowca bywali: grecki noblista, poeta Jorgos Seferis; Colin Thubron – autor, który również zainspirowany podróżami Roberta Byrona opisywał kraje Azji Centralnej; a także wspomniany już wcześniej Bruce Chatwin lubiący pisać swoje książki podczas pobytu u przyjaciół (zresztą podobnie jak robił jego gospodarz w czasach sprzed Kardamyli).

Fermor zapewni młodszemu pisarzowi wieczną gościnę, złożywszy jego prochy w małej bizantyńskiej kapliczce koło domu. Trawiony wirusem Chatwin przed śmiercią zdąży jeszcze podarować swój plecak,­ z którym przemierzał Patagonię i Australię, przyjacielowi, zapalonemu ­piechurowi: Wernerowi Herzogowi.

Czytaj również:

Gdzie bądź
i
Kevin McNamee-Tweed, „HW”, 2019, ceramika szkliwiona, zdjęcie: Wild Don Lewis, dzięki uprzejmości Steve Turner Gallery Los Angeles
Marzenia o lepszym świecie

Gdzie bądź

Paulina Wilk

Nigdy nie planuję podróży. Plecak zaś zabieram do połowy pusty. Niewiedza i lekkość to dwie patronki dobrej wyprawy. Im wolniejsza głowa i lżejszy bagaż, tym większa szansa na szczęśliwy traf.

Kiedy ekspedientka w obuwniczym pyta, jakich butów szukam, odpowiadam zawsze, że nie mam pojęcia, ale gdy tylko je dostrzegę, kupuję od razu dwie pary. Tak zrobiłam kiedyś w czerwcowe popołudnie w Amsterdamie. Zobaczyłam je kątem oka, gdy roleta sklepowa opadała już w dół. Zanurkowałam pod nią, a poirytowanej sprzedawczyni obiecałam, że jeśli przyniesie z zaplecza numer 40, wezmę dwie pary. Były zamszowe, za kostkę i miały lekką podeszwę. Złaziłam w nich pół świata. Niosły mnie w Norwegii, emiratach, Indiach i Singapurze. Rozpadły się na nogach – dosłownie – gdy pieszo przemierzałam bezkresny Seul. Były moimi przyjaciółmi od pierwszego wejrzenia, sojusznikami samotnych wypraw, uwieczniłam je na setkach zdjęć.

Czytaj dalej