Potrzymaj mu piwo Potrzymaj mu piwo
Przemyślenia

Potrzymaj mu piwo

Jakub Popielecki
Czyta się 3 minuty

Tylera Rake’a poznajemy na dobre, gdy mówi do kumpla „potrzymaj mi piwo”, po czym skacze z urwiska, żeby móc… pomedytować pod wodą. Nie jest to może szczyt absurdu, jeśli chodzi o introdukcję bohatera kina akcji – pamiętajmy, że Arnold Schwarzenegger otworzył Commando (1985), dźwigając drzewo – ale i tak jest grubo. Najważniejsze, że przekaz dociera: Tyler to Twardziel. Co prawda „rake” znaczy po angielsku „grabie”, ale mniejsza o to. Grunt, że brzmi jednosylabowo, konkretnie, na temat. Jak prawy sierpowy.

Wcielając się w Johna Wicka Keanu Reeves dowiódł, że jest miejsce na nowych ekranowych twardzieli. Twórcy Ocalenia idą za ciosem, w zasadzie powielając sprawdzony przepis. Serię o Wicku wyciśnięto przecież ze star power Reevesa oraz know how Chada Stahelskiego i Davida Leitcha, dwóch kaskaderów, którzy postanowili spróbować sił jako reżyserzy. Tylera Rake’a skomponowano analogicznie: przed kamerą pręży muskuły hollywoodzki przystojniak Chris Hemsworth, a za kamerą debiutuje kaskader Sam Hargrave. Rezultat jest z grubsza podobny: względnie standardowa sensacyjna fabuła wyniesiona ponad przeciętność dzięki realizatorskiej brawurze.

Tyler Rake debiutuje na Netfliksie – i to drugi kluczowy kontekst filmu. Jeśli idzie o długi metraż platforma miała dotychczas dobrą rękę do dokumentów oraz ekskluzywnych, autorskich projektów (Roma, Irlandczyk, Okja). Ale chyba wciąż jeszcze nie przekonała świata, że streaming może konkurować z wielkim ekranem w kategorii „kino akcji”. Teraz rękawicę podejmuje spiritus movens Ocalenia: scenarzysta i producent Joe Russo, facet najlepiej znany z tego, że nakręcił dla Marvela dwa z największych blockbusterów w historii (Avengers: Wojna bez granicAvengers: Koniec gry). Efekt jego pracy to solidna gatunkowa robota – nie spodziewajcie się jednak nowej jakości.

Tyler Rake mieści się gdzieś pomiędzy dwiema dotychczasowymi wycieczkami Netfliksa do świata twardych mężczyzn i dynamicznych pościgów. Z pierwszej, Six Underground Michaela Baya, twórcy pożyczają showmańskie zacięcie: skalę, tempo i rozmach spektaklu akcji. Z drugiej, Potrójnej granicy J.C. Chandora, biorą z kolei poważny ton, czułość na psychologiczną i socjologiczną podszewkę tegoż spektaklu. Rake spektakularnie „kładzie” więc zastępy przeciwników, ale jego działania nie wiszą w gatunkowej próżni: Tyler to pęknięty bohater w pękniętym świecie.

Żeby jednak nie było: to pęknięcie wciąż biegnie wzdłuż klasycznej, gatunkowej linii. Rake jest najemnikiem, który musi uwolnić porwanego przez gangsterów chłopca. Z góry wiadomo więc, że z czasem otworzą się na siebie nawzajem: dzieciak odnajdzie w twardzielu ojcowską figurę, ten zaś ujawni przed chłopcem wrażliwą stronę. Paradoks Tylera Rake’a polega na tym, że Hemsworth, Hargrave i Russo spędzają mnóstwo ekranowego czasu, próbując wygrać ich relację, pogłębić tytułowego bohatera, a koniec końców jedynie rozprasowują wszelkie zmarszczki tej już i tak dość płaskiej kliszy.

To przecież oczywista oczywistość kina akcji: każdy zabijaka gotowy wziąć udział w nawet najbardziej samobójczej misji musi być gościem ze złotym sercem, poczuciem winy i życzeniem śmierci. Dla Hemswortha to oczywiście plus, bo może tu zrobić użytek nie tylko z mięśni, ale i z błękitnych oczu. Sęk w tym, że więcej głębi i nieoczywistych dramatycznych tonów wyciskał już nawet z postaci komiksowego boga piorunów.

Na szczęście Tylera Rake’a ogląda się nie tyle dla złamanego bohatera, co dla bohatera łamiącego kości. Pod tym względem jest dobrze: Hargrave wykorzystuje swoje kaskaderskie doświadczenie, inscenizując szereg całkiem ekscytujących sekwencji. Może trochę zbyt szybko odkrywa wszystkie karty i na długo przed końcem filmu pokazuje nam to, co ma najlepszego w zanadrzu. Ale grunt, że w ogóle ma co pokazać.

Co ciekawe, Ocalenie idzie tu w inną stronę niż seria o Johnie Wicku. Tam dominuje przecież slapstickowy balet: widzialność brutalnego obcowania Keanu Reevesa z ciałami przeciwników, w szerokim planie i w precyzyjnie skomponowanych kadrach. Hargrave’a interesuje zaś nie tyle czytelność akcji, co jej impet, fizyczność. Ocalenie przynosi więc spektakl długich, roztrzęsionych ujęć, kluczących tropem pozostającego w ciągłym ruchu bohatera. Kamera trzyma się blisko Rake’a, niemalże przejmując impet jego ciosów, a Hargrave twórczo wykorzystuje specyfikę miejsca akcji: ciasnota oraz polifoniczność indyjskich uliczek przekładają się na klaustrofobiczną intensywność filmu. I ten „intymny” ton ma sens: w końcu oglądamy Tylera Rake’a na małym ekranie Netfliksa. Jako ekwiwalent kina na czasy #zostańwdomu – chwilowo wystarczy.

Czytaj również:

Zostań w domu, z kinem Zostań w domu, z kinem
Opowieści

Zostań w domu, z kinem

Jakub Popielecki

Kina niby nieczynne, plany pozamykane, premiery poprzesuwane, przemysł zamarł. Kto jednak powiedział, że, siedząc w czterech ścianach, nie można włączyć kamery czy laptopa? Reżyser i krytyk filmowy Mark Cousins potraktował przymusowe odosobnienie jako inspirację. Jego zrealizowane w domu i udostępnione za darmo w sieci 40 Days to Learn Film to coś między wykładem a esejem. Cousins puszcza nam slajdy i opowiada o filmach, robiąc z kina swoje – i nasze – okno na świat.

Oczywiście, idea „kina jako okna na świat” brzmi cokolwiek banalnie. A – jak przyznaje sam Cousins – unikanie banałów to „najtrudniejsza rzecz w robieniu filmów”. Na szczęście twórcy monstrualnego 15-godzinnego dokumentu The Story of Film – Odyseja filmowa (2011) nie po drodze z banałem. Jeśli już – to z prostotą. 40 Days to Learn Film to bowiem projekt do bólu surowy: ot, dwugodzinny ciąg stop-klatek, które Cousins komentuje z offu. Byle filmiki na YouTubie są dziś bardziej wyrafinowane realizacyjnie. Ale Cousins przekuwa tę zgrzebność w zaletę.

Czytaj dalej