Produktywna panika Produktywna panika
Przemyślenia

Produktywna panika

Anna Tatarska
Czyta się 5 minut

„Nie panikuj” wydaje się jednym z najpopularniejszych zwrotów XXI w., rzucanym machinalnie każdemu, kto wykazuje choćby śladowe oznaki niepokoju lub niepewności.

Panika jest postrzegana jako siła wywrotowa. Kojarzy się z chaosem, konfliktem, niebezpieczeństwem. Okazuje się jednak, że potrafi być także zjawiskiem pozytywnym. Warunek? Produktywność. Można panikować – jak głosi tytuł polskiego dokumentu – jeśli stanie się to silnikiem pozytywnej zmiany. Takie wnioski można wysnuć, obserwując Szymona Malinowskiego – głównego bohatera.

Jonathan L. Ramsey (Smog Wars) postawił na sprawdzony chwyt dziennikarski, czyli formułę „human-interest story”. Zamiast wprowadzać widza w gęstwinę wielokolorowych słupków i skomplikowanych wykresów, w centrum opowieści o drastycznych zmianach klimatycznych postawił człowieka. 62-letni profesor zajmuje się fizyką atmosfery od dziesięcioleci. Swą wiedzę, ale też poczucie humoru i charyzmę, wykorzystuje do otwierania ludziom oczu na najchętniej lekceważony ze wstrząsających faktów: globalne ocieplenie dzieje się tu i teraz, a świat, jaki znamy, może wkrótce przestać istnieć. Bohater Można panikować jest nawet w stanie zarysować możliwe scenariusze i ramy czasowe tych wydarzeń. „Żyjemy w naprawdę wyjątkowych czasach. Być może zbliżamy się do końca czasu”. Choć przeważnie Malinowski emanuje spokojem, gdy wypowiada te słowa, z jego oczu bije przemożny smutek.

Niechybna transformacja planety to nie jedyna zmiana rozgrywająca się na oczach widzów. Ewoluuje także osobisty świat bohatera. Kilka miesięcy przed zdjęciami odszedł jego ojciec: autorytet, inspiracja, przyjaciel. Profesor zmaga się więc nie tylko z klimatycznymi niedowiarkami, ale także z własną żałobą. Ten intymny wątek pozwala reżyserowi pomiędzy ujęcia z kamery cyfrowej i drona wpleść materiały z przepastnych rodzinnych archiwów. To mały Szymuś z siostrą na sankach, ale też dawno ścięte drzewa przy domu w rodzinnym Radomiu oraz długie włosy, spodnie „szwedy” czy studenckie wyjazdy. „Z mojej klasy licealnej aż jedenastu uczniów zdecydowało się studiować fizykę. Wiedzieliśmy, że bez względu na to, co będziemy w życiu robić, zarobimy podobne pieniądze. Mogliśmy więc opierać wybór ścieżki zawodowej wyłącznie na naszych zainteresowaniach. Kto dzisiaj postępuje w ten sposób?” – Malinowski kręci głową. Archiwalne nagrania stają się przepustką do zrozumienia wartości, przekonań i priorytetów profesora. Zapewniają także fotograficzny zapis chwil, kiedy technologia była znacznie mniej rozwinięta, niebo bardziej przejrzyste, zimy mroźniejsze i bardziej śnieżne, a pory roku łatwiejsze do rozróżnienia. Sfilmowane minione chwile to z jednej strony dar nieśmiertelności dla bliskich, którzy odeszli. Z drugiej, dodatkowy dowód na ludzkie zbrodnie przeciwko Ziemi.

„Kto panu za to płaci?” – dr Malinowski słyszy to pytanie zbyt często. „Trudno jest przekonać ludzi, że mówię to, w co wierzę i nikt nie sponsoruje moich poglądów” – wzdycha. Sam zarzut nie powinien zaskakiwać w czasach, gdy każdej co mocniejszej opinii natychmiast przypisuje się „wsparcie” ze strony Sorosa, Gatesa, masonów czy Kremla. Obok misji uświadamiającej Można panikować osiąga też inny, poboczny cel: rzuca światło na strukturę współczesnych mediów. Wyimki z telewizyjnych wystąpień Malinowskiego czy obserwacje profesora na temat mediów potwierdzają obserwacje medioznawców. Obiektywni nadawcy już nie istnieją. Treści – ich wyrazistość i poziom precyzji informacji – dopasowywane są do preferencji jakiejś wyższej instancji, czy to partii politycznej, czy korporacji. Na ekranie kilkakrotnie widzimy, jak prowadzący programy telewizyjne próbują nakłonić Malinowskiego, by brzmiał sympatyczniej, weselej. Fakty są smutne, a kto chce być smutny? No przecież posegregujemy te śmieci. Zoom na uśmiechniętego kucharza, kurczak chrupie, wspaniale! Cięcie, pora na reklamę proszku do prania. Ciepło tu, proszę włączyć klimatyzację.

Żyjemy w czasach bezprecedensowej medialnej polaryzacji. Użytkownik ma szeroki wybór mediów. Ale to nie wolność, raczej kolejna pułapka. Bo wybiera ten, który pasuje do określonego spojrzenia na świat, a w konsekwencji otrzymuje: zero niewygodnych pytań, brak pluralizmu, zhomogenizowany porządek, poklepywanie po plecach. Ziejąca przepaść między przeciwstawnymi światopoglądami tylko się pogłębia. W wyniku takiej sytuacji kluczowe zagadnienia, które mogłyby – i powinny – jednoczyć ludzkość, są nazywane lewicową – lub prawicową – propagandą. Z faktów robi się opinie. Globalne ocieplenie to jeden z tych tematów. W Polsce politycy na najwyższych stanowiskach regularnie i intencjonalnie deprecjonują informacje na temat kryzysu klimatycznego. Lekceważą konsekwencje szkodliwych dla środowiska strategii. Ze względów czysto politycznych za paliwo „patriotyczne” uznawany jest węgiel. W efekcie zielona energia jest często – całkowicie irracjonalnie – postrzegana jako „niepolska”, wręcz wroga.

Czasy, w których przedrostek „dr” przed nazwiskiem był przepustką do wiarygodności, bezpowrotnie minęły. W dzisiejszych czasach nie jest ważne, jakie narzędzie naukowiec zamierza wyciągnąć z magicznego pudełka wiedzy. I tak może napotkać radykalny sprzeciw kompletnego laika, który przecież czytał, widział, słyszał… „Ludzie nie mają [na temat klimatu] wiedzy, ale mają opinie” – wzdycha Malinowski. Profesor z właściwym sobie wyważeniem przypomina zaraz, że artykuły popularnonaukowe, dostępne w prasie, przedstawiają tylko niewielki fragment wiedzy naukowców, do tego redagowane są tak, by zrozumiał je zwykły Kowalski. Cytowanie ich nie czyni z obywateli ekspertów, co najwyżej irytujących egocentryków. Ten odcinek zmagań Malinowskiego wydałby się zapewne znajomy epidemiologom, lekarzom i analitykom, stojącym na pierwszym froncie walki z pandemią koronawirusa. Obecny kryzys dodał Można panikować niespodziewanej aktualności.

Byłoby miło zakończyć ten tekst tak, jak lubią prowadzący ze śniadaniówek. Lekko, przyjemnie. Wlać w serce widza i czytelnika choć kroplę nadziei. Malinowski dużo o niej mówi. O tym, że nie ma jej zbyt wiele. „Zbyt wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że kryzys klimatyczny zbliża się bardzo szybko. Być może to ostatni moment, w którym możemy jakoś zareagować. Nie mogę przestać o tym myśleć ”. Ta niemożność wyrzucenia czarnych myśli z głowy to chyba największy problem, z jakim po seansie Można panikować przyjdzie się zmagać widzowi. Pozostaje liczyć, że ten dyskomfort sprowokuje jakieś działanie.

PS Podczas lektury tej recenzji można chwilę podumać nad faktem, że około 10% energii, produkowanej na Ziemi, jest pochłanianej przez Internet.

Film dostępny jest na YouTube za darmo na kanale YouTube.pl/RamseyUnited.


Można panikować powstał przy pomocy Purpose Climate Lab, European Climate Foundation, Client Earth. Prawnicy dla Ziemi, Heinrich Böll Stiftung Warszawa and Rebus Film, Drone in Warsaw, ProZone, Pick a Voice, Wall Gallery, FUNDACJA Przekrój i Nauka o Klimacie.

Czytaj również:

Cisza światła Cisza światła
i
zdjęcie: Paul Pastourmatzis/Unsplash
Kosmos

Cisza światła

Szymon Drobniak

Nic piękniejszego nocą niż widok czarnego jak węgiel nieba nieskażonego światłami wielkich metropolii. Ale czy patrząc w górę, rzeczywiście widzimy to, co nam się zdaje, że widzimy? Oto wszystkie ciemne sprawki najmroczniejszej z barw.

Stwierdzenie, że niebo w nocy jest czarne, brzmi jak truizm. Oczywiście – myślimy – jakiego miałoby być koloru, skoro noc to brak światła, a brak światła to czerń? Zacznijmy jednak od tego, że w Polsce – i na większości terytorium Europy – niezwykle trudno będzie nam zweryfikować prawdziwość takiego twierdzenia. Żyjemy w czasach, kiedy na świat przychodzi pokolenie ludzi, którzy być może nigdy nie doświadczą czerni nocnego nieboskłonu.

Czytaj dalej