365 drzew i 6 rzek 365 drzew i 6 rzek
i
Cecylia Malik, 6 rzek – Wilga (2012), fot. Cecylia Malik i Piotr Dziurdzia
Przemyślenia

365 drzew i 6 rzek

Aleksandra Lipczak
Czyta się 20 minut

Aleksandra Lipczak: Skąd wzięły się rzeki w twoim życiu?

Cecylia Malik: Pierwszą była Kamienica. Moi rodzice, którzy są artystami, poznali się w górach, tato był przewodnikiem beskidzkim. Kamienica, która wypływa z Gorców, płynie przez Szczawę, dokąd jeździliśmy na wakacje. Kojarzę ją z zabawą i zachwytem, bo jest przepiękna.

Następna była Raba, też w wakacje. Nie mieliśmy auta i w upale szliśmy nad rzekę kilka kilometrów na piechotę. Pamiętam pragnienie, żeby być wreszcie nad rzeką i ten moment: już szumi, już czuć jej zapach. Później był Dunajec, groźny, z wielkimi falami. I północne rzeki na Mazurach, zupełnie inne. A wreszcie ta najważniejsza: Białka, z jej silnym nurtem i białymi otoczakami.

Mam coś takiego, że w każdym nowym mieście czuję potrzebę pójścia nad rzekę. Uważam, że sensem Warszawy jest Wisła. Daje jej oddech, przestrzeń. To dla mnie ważne, żeby znaleźć w mieście miejsce, przez które da się z niego uciec. A jeśli będziesz wędrować wzdłuż rzeki, to prędzej czy później się z niego wydostaniesz.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Od zawsze fascynowały mnie też rzeki w czasie wezbrania i powodzi. Po paru dniach lipcowej ulewy zamieniały się w straszną, pędzącą lawę. Wkładałyśmy z moją siostrą Rozalią kalosze i godzinami wędrowałyśmy wzdłuż takiego nurtu. Rzeki mają w sobie duży pierwiastek ambiwalencji. Są piękne i groźne, potrafią być przyjemne dla zmysłów, ale też cuchnące i brudne. Z tą rzeką to nie jest taka prosta historia jak na przykład z drzewami.

Ale to drzewa pojawiły się w twojej twórczości najpierw, jeszcze przed rzekami.

Skończyłam ASP i jestem z zawodu malarką, ale nie typową pracownianą artystką.

Krakowska ASP jest konserwatywną uczelnią. Promuje model, że artysta ma w izolacji tworzyć wielkie, mądre rzeczy. A ja szybko miałam dzieci, prowadziłam dom i zajmowałam się innymi „niemądrymi” sprawami. Ale w zasadzie pomogło mi to jako artystce. Niby nie miałam czasu, ale wszystko, co robiłam najfajniejszego, było właśnie dzięki dzieciom. Po raz pierwszy zaczęłam się na przykład przyglądać studzienkom i okienkom piwnicznym, bo to dzieci mnie tak spowolniły. Tak powstała seria obrazów Miasto. Sama biegłabym pewnie przez miasto, a tak – lazłam i się gapiłam. Uziemienie wychodziło mi na korzyść.

Musiałaś to jakoś w sobie przepracować? Uwierzyć, że to też jest dobre?

Najlepsza decyzja, jaką podjęłam z punktu widzenia mojej sztuki, to ta, że wcale nie muszę być artystką. W którymś momencie, kiedy miałam kryzys, poszłam na podyplomowe studia kuratorskie. Nie muszę być malarką, będę prowadzić warsztaty ze sztuki dla dzieci – zdecydowałam. Z Anną Bargiel przez wiele lat tworzyłyśmy Mały Klub Bunkra Sztuki w Krakowie.

Cecylia Malik, 120 drzewo – Modrzew
Cecylia Malik, 120 drzewo – Modrzew

Ale projekt „365 drzew” wymyśliłam właśnie tam, podczas warsztatów. Chciałam opowiedzieć dzieciom o moim ulubionym bohaterze, którym jest Cosimo z Barona drzewołaza Italo Calvino. Tylko że nie miałam do tego ilustracji, więc sama weszłam na drzewo, a Antek i Urszulka, którzy mieli wtedy siedem i osiem lat, zrobili mi zdjęcie. A ja na tym drzewie postanowiłam, że będę to robić codziennie: przez rok fotografować się każdego dnia na innym drzewie.

Ten projekt okazał się mostem między sztuką i aktywizmem. Dzięki niemu pojawili się w moim życiu nowi ludzie, działacze i ekolodzy, którzy lajkowali i komentowali moje zdjęcia na drzewach. Tak poznałam na przykład Adama Wajraka, który napisał mi, że zdjęcia za bardzo mu się nie podobają, ale imponuje mu to, że umiem rozpoznawać gatunki drzew, bo on ma z tym kłopot.

Od nowego znajomego – Mariusza Waszkiewicza, ekologa – dowiedziałam się też, że Kraków dał zgodę deweloperowi na zabudowanie Zakrzówka, czyli okolic pięknego turkusowego jeziora. Co? Ja się na to nie zgadzam – powiedziałam. – Zrobimy protest, napiszą o tym media w całej Polsce, narobimy wstydu Krakowowi. Było wtedy o mnie głośno w związku z „365 drzewami”, więc miałam poczucie mocy. Wciągnęłam w to moją siostrę Justynę Koeke, świetną artystkę, z którą współpracowałam już przy kilku projektach.

W miesiąc przekonałyśmy 600 krakowian, żeby przyszli na demonstrację przebrani za modraszki, czyli żyjący nad Zakrzówkiem chroniony gatunek motyla. Nagle z pola sztuki przeniosłam się w czysty aktywizm, który używał co prawda narzędzi związanych ze sztuką, ale był też w pełni merytorycznym protestem z chodzeniem na rady miasta i dzielnic, poznawaniem planów zagospodarowania przestrzennego i tak dalej.

Modraszek Kolektyw – bo tak się nazwaliśmy – nie był jednak nową organizacją, tylko przyszedł wesprzeć tych, którzy od wielu lat walczyli o zielony Zakrzówek, ale nie mogli przebić się do mediów.

Udało się – miasto kupiło pół Zakrzówka, a łąka pod bloki została uchwalona użytkiem ekologicznym.

Przy okazji Zakrzówka poznałam ornitologa Kazimierza Walasza, który powiedział: jeśli interesuje cię dzikie życie miasta, to wcale nie jest Zakrzówek, ale las łęgowy nad Wisłą, prawdziwa dżungla nad rzeką. Kazimierz wyjaśnił mi, że to rzeki są żyłami ekologicznymi miast i krajów. Zapytał, czy wiem, ile jest rzek w Krakowie. Okazało się, że sześć. Nie wymieniłam Dłubni w Nowej Hucie, jednej z najważniejszych.

Cecylia Malik, Siatka na skałach Zakrzówka, grudzień 2019, fot. Tomasz Gotfryd.jpg
Cecylia Malik, Siatka na skałach Zakrzówka, grudzień 2019, fot. Tomasz Gotfryd.jpg

Tak sobie gadaliśmy i wyszło na to, że prawdopodobnie nikt jeszcze nimi wszystkimi nie spłynął. Pomyślałam: mam to. Udokumentuję swoją wędrówkę przez rzeki i znowu będę artystką po całym tym aktywizmie. Spłyńmy razem – powiedziałam, a Kazimierz bardzo się ucieszył.

Tak powstało „6 rzek”?

Po roku na drzewach nastąpił rok nad rzekami. Każdą rzeką spłynęłam najpierw z Kazimierzem Walaszem, a potem sama, w małej łódce, którą zbudował mój mąż.

W każdym miejscu byłam po raz pierwszy, chociaż to teren Krakowa. To było coś fantastycznego. W listopadzie wpadłam do Prądnika, było mi najzimniej w całym życiu, przedzierałam się całkiem mokra przez krzaczory. Kiedy spływałam Wisłą, nagle patrzę, a z jednej strony jedzie straż pożarna, a z drugiej policja. Okazało się, że to do mnie. Jakaś pani zadzwoniła, że dziecko uciekło z domu i płynie samoróbką. Bo ta łódeczka była taka sweet, ze sklejki.

Publikowałam na Facebooku zdjęcia i wokół nich też zaczęła się budować wspólnota. Zaczęłam poznawać ludzi związanych z rzekami: malarkę Ewę Ciepielewską, która co roku spływa całą Wisłą, Przemka Paska z fundacji Ja Wisła, Janka Kałużę zwanego Kurczakiem, który co roku organizuje Królewski Spływ Flisacki, czyli spływ drewnianymi galarami.

Od Kazimierza Walasza po raz pierwszy dowiedziałam się o planie przeciwpowodziowym dla górnej Wisły.

Czyli?

O tym, że będziemy wydawać straszne pieniądze na dewastowanie potoków i rzek. Wały przeciwpowodziowe mogą być robione z głową, daleko od rzeki, z lasem łęgowym pośrodku. Tak to się robi za granicą, ale u nas dominuje beton.

Kiedyś, płynąc z Kazimierzem, przestraszyłam się na widok zapory z plastikowych butelek, która zagrodziła nam drogę. „To nie jest najgorsze – powiedział. – Można to posprzątać. Dużo gorsze jest betonowanie, bo ono zabija rzekę”.

Widziałam to sama. Kiedy rzeka mogła swobodnie meandrować, była czysta i pachnąca, a kiedy wpływaliśmy w betonową kratkę, zmieniała się w szlam.

Cecylia Malik, 6 rzek
Cecylia Malik, 6 rzek
Cecylia Malik, 6 rzek – Wilga, 2012, fot. Cecylia Malik i Piotrek Dziurdzia
Cecylia Malik, 6 rzek – Wilga, 2012, fot. Cecylia Malik i Piotrek Dziurdzia
Cecylia Malik, 6 rzek – Rudawa, 2012, fot. Cecylia Malik i Piotrek Dziurdzia
Cecylia Malik, 6 rzek – Rudawa, 2012, fot. Cecylia Malik i Piotrek Dziurdzia

To dzięki Kazimierzowi poznałam jednego z najlepszych hydrologów w Polsce, profesora Romana Żurka. Pokazał mi prezentację na temat zdewastowanych rzek w Polsce. Okazuje się, że przez ostatnie lata za unijne pieniądze wybetonowaliśmy 10 tys. kilometrów rzek.

Nikt tego nie kontroluje?

Unijne pieniądze były na działania przeciwpowodziowe. W Europie często uważa się za takie renaturyzacje rzek, u nas to zwykle ich prostowanie i przegradzanie zaporami. Mało kto wie, że jest coś złego w murku nad rzeką. Wydaje się, że dzięki uregulowaniu rzeki będzie bezpieczniej, że pozwoli to uniknąć powodzi, że to elegancko wygląda.

Kiedy w 2013 r. dowiedziałam się, że są plany uregulowania Białki i zniesienia chroniącego ją programu Natura 2000, nie mogłam w to uwierzyć. Miałam z tyłu głowy wszystkie straszne zdjęcia z prezentacji profesora Żurka i nie mogłam pogodzić się z tym, że taki sam los czeka moją ukochaną rzekę.

W tym samym czasie zaproponowano mi indywidualną wystawę w Bunkrze Sztuki, której kuratorką była Aneta Rostkowska. Interesował ją aktywizm w sztuce. Powiedziała, że musimy w trakcie wystawy zrobić jakąś akcję, bo inaczej nie będzie to autentyczne. Stanęło na „Warkoczach dla Białki”.

Czyli?

Zaproponowałam coś niemożliwego, jak zawsze. Zdecydowałam, że przez cały czas trwania wystawy będę siedzieć w Bunkrze i pleść warkocz długości rzeki, a kto chce, niech przyjdzie mi pomóc.

Pomysł pochodził z romskiej wioski w Transylwanii, którą odwiedziliśmy na wakacjach rok wcześniej. Tamtejsze dziewczynki przedłużały sobie warkocze, wplatając we włosy pocięte w paski szmatki. A że Białka przepływa obok Czarnej Góry, gdzie mieszkają Romowie, to był idealny pomysł.

Cecylia Malik, Warkocze Białki, fot. Tomasz Wiech
Cecylia Malik, Warkocze Białki, fot. Tomasz Wiech

Bunkier Sztuki zaangażował się w organizację protestu. Muszę przyznać, że ówczesny dyrektor, Piotr Cypryański, wykazał się wielką odwagą. Do plecenia warkocza dołączyło wielu krakowian, ale też panie pilnujące, pani z szatni, pani z kasy – ona zresztą uplotła najwięcej, bo aż kilometr. Powstało coś zupełnie nieprawdopodobnego, instalacja z warkoczy wyglądała jak prawdziwy wodospad. Potem powiesiliśmy je na Wieży Ratuszowej na Rynku w Krakowie. To był ukłon w stronę mojego ulubionego artysty Krzysztofa Wodiczko, który zrobił tam słynną projekcję poświęconą wykluczonym. W XXI w. Wieża upomniała się z kolei o Ziemię.

Na protest nad Białkę przyjechało bardzo wielu ekologów. Potem, kiedy organizacje ekologiczne wysyłały skargę do Komisji Europejskiej, dołączyły do niej kule warkoczy. To był dla nich dodatkowy argument, że to nie jest tylko sprawa organizacji, ekspertów, branży, ale że dotyka to też normalnych ludzi.

To było w sumie dość pionierskie działanie artystyczne, ale wtedy o tym nie myślałam. Po prostu kocham Białkę. Jej przełom to moje ulubione miejsce na Ziemi. To tam pływałam, patrząc na Tatry, to tam moja babcia, która była biolożką, znakowała ryby. Po Białce dotarło do mnie jednak, co robią tego typu akcje.

Co?

Agorę. Protest pomyślany jako akcja artystyczna nie obraża, jest zabawny i trochę freakowy, sprawia, że ludzie mogą ze sobą rozmawiać. Nad Białką zrobiliśmy takie konsultacje społeczne, że hej. Porozmawialiśmy sobie po prostu nad tą rzeką, profesor Żurek, górale, mieszkańcy. Bez pośrednictwa mediów, szczerze. Moja siostra dowiedziała się na przykład pod budą z piwem, że jak chłopy nie będą kopać w tej rzece, to będą pić, czyli pojawił się problem pracy. Dzięki nam mieszkańcy dowiedzieli się z kolei, że sołtys nie mówi im wszystkiego, że Wody Polskie przygotowały plan przeciwpowodziowy, który nie ingerował w Białkę, ale nie został on upubliczniony, bo wchodził w drogę lokalnym biznesom: pensjonatowi, drodze do kuligu.

Cecylia Malik, Warkocze Białki – instalacja na wieży ratuszowej i performans w przestrzeni publicznej, fot. Mieszko Stanisławski
Cecylia Malik, Warkocze Białki – instalacja na wieży ratuszowej i performans w przestrzeni publicznej, fot. Mieszko Stanisławski

„Warkocze Białki” sprawiły, że Natura 2000 została utrzymana przez kolejne pięć lat. Dopiero w zeszłym roku weszły tam kopary, znowu musieliśmy robić aferę.

Aferę za aferą, bo skala niszczenia przyrody w ostatnich latach jest niespotykana.

Byłam świeżo po porodzie i operacji, kiedy zaczęły do mnie przychodzić wiadomości od ekologów, że w życie wchodzi Lex Szyszko i trzeba coś zrobić. Tak wyszło, że jestem specjalistką od robienia skutecznych protestów, ludzie mówią: jak Cecylia się za coś weźmie, to się uda. To nie przypadek. Rozkminiam, w co wchodzę, zwykle omijam sprawy beznadziejne. Musi być zgrany zespół, sprawdzeni partnerzy, świetne zaplecze merytoryczne, takie z głową.

Kraków, protest przeciwko wycince w Puszczy Białowieskiej, Cecylia Malik i Niedzielni Collective, fot. Tomasz Wiech
Kraków, protest przeciwko wycince w Puszczy Białowieskiej, Cecylia Malik i Niedzielni Collective, fot. Tomasz Wiech

Wtedy nie było mi łatwo, ale czułam, że muszę coś zrobić. To były w końcu moje drzewa – te same, na które się wspinałam kilka lat wcześniej.

Wtedy powstały „Matki Polki na wyrębie”. Karmiąca matka z dzieckiem na wyrębie: to było po prostu dobre. Matka-Polka, ale też Matka Boska, bo to jedyna postać w historii sztuki, która regularnie pojawia się z dzieckiem przy piersi. Sama pochodzę z katolickiej rodziny i zawsze miałam ten obrazek z tyłu głowy, moja mama często go malowała. Z drugiej strony tak się dziwnie porobiło, że wszyscy ekolodzy są lewakami, a Kościół w Polsce wspiera niszczenie przyrody. Była to więc bardzo ciekawa sytuacja.

Miałam taki pomysł, że codziennie będę sobie robić zdjęcie z synkiem na innym wyrębie. Powstała w moim życiu klamra: kiedy fotografowałam się na drzewach, byłam młodą kobietą w kolorowych ciuchach, która właśnie trochę wyzwalała się z macierzyństwa i garów, a teraz byłam dużo bardziej dojrzałą kobietą i miałam ze sobą małe dziecko. Zmieniła się też sytuacja w Polsce i to na gorsze.

Kiedy opublikowałam pierwsze zdjęcia, zaczęły się do mnie odzywać koleżanki. „Cecylia, to takie piękne, zróbmy to razem”.

Czyli pomysł nie wyszedł od ciebie?

Marzyłam o grupowym zdjęciu, ale nie miałam odwagi zapytać, bo wiedziałam, że niektóre z moich przyjaciółek wstydzą się publicznie karmić.

Więc bardzo się ucieszyłam. Poszukałam najbardziej spektakularnego wyrębu w Krakowie i tam się umówiłyśmy. Jedną z matek była Ania Grajewska i to ona poprosiła o zrobienie zdjęcia Tomka Wiecha, swojego partnera. Kiedy siedziałyśmy tam w te 12 mam, bardzo mocno poczułam, że to jest właśnie nasz ogólnopolski protest. Że wcale nie musi nas być tysiąc. I to zdjęcie rzeczywiście stało się symbolem sprzeciwu, było wszędzie, udostępniło je tysiące ludzi.

Cecylia Malik, Matka Polka na wyrębie, fot. Piotrek Dziurdzia
Cecylia Malik, Matka Polka na wyrębie, fot. Piotrek Dziurdzia

A potem zrobił się z tego społeczny ruch. Manual był prosty: weź dziecko na wyrąb, poproś przyjaciółkę fotografkę o zdjęcie i zadzwoń do najbliższej gazety. Na Facebooku pojawiły się wydarzenia o matkach-Polkach na wyrębie robione zupełnie bez mojego udziału.

To było dla ciebie ok?

Budziło trochę ambiwalentnych uczuć, ale było też w tym wszystkim najciekawsze. To coś w kontrze do neoliberalnego modelu, który panuje też w sztuce. Reguły są takie, że wszystko sprzedajesz, że musisz produkować rzeczy, żeby zarabiać. A tu: oddawałam coś naprawdę. W gruncie rzeczy byłam więc zachwycona.

Przy śmichach-chichach w kuchni wymyśliłyśmy z Anią Grajewską, że my, baby z dziećmi, pojedziemy na skargę do papieża: polski rząd z Bogiem na ustach dewastuje przyrodę! Niektóre lewaczki się na nas wku..iły, że jedziemy do tego ojca patriarchatu, ale ja uważam, że mury niczemu nie służą. Tym bardziej że to właśnie Franciszek jest autorem encykliki Laudato si, w której mówi między innymi o tym, że ekologia nie jest luksusem i że wcale nie jest tak, że tylko bogate kraje mogą się interesować ochroną przyrody. Zdegradowane środowisko najbardziej uderza w ludzi biednych, więc to tak naprawdę społeczny problem.

Papież nie zareagował tak, jakbyście chciały.

Nie szkodzi. Najważniejsze, że do nas podszedł. Stało się tak, bo ochroniarze mu szepnęli, że są dzidziusie do pobłogosławienia. Zdarzył się cud. Bo my na tym Placu Świętego Piotra miałyśmy ze sobą raport o niszczeniu polskiej przyrody, który specjalnie dla papieża przygotowały polskie organizacje ekologiczne. I on go tak, zupełnie po ludzku, wziął do ręki i zapytał: „To dla mnie?”. A nie może nic brać od ludzi ze względów bezpieczeństwa.

W raporcie był między innymi rozdział o powietrzu i o Puszczy Białowieskiej, ale była też część poświęcona rzekom, którą przygotowało Towarzystwo na Rzecz Ziemi.

Już wtedy wiedziałam, że to będzie nasza kolejna sprawa. W tym samym roku, kiedy weszło w życie Lex Szyszko i zaczęła się wycinka Puszczy, nasz rząd zdecydował o przystąpieniu Polski do budowy drogi wodnej E-40, która ma łączyć Morze Czarne z Bałtykiem. Jednogłośnie. Nikt nie miał wątpliwości, bo nie było żadnych ekspertyz. Można powiedzieć, że rządzący głosowali na ślepo. Prezydent Duda mówił, że polskie rzeki będą jak Jangcy i że transport będzie na nich trwał dzień i noc.

Jaki jest z tym problem?

To właściwie powtórzenie planów Edwarda Gierka. Gierek miał wielki projekt zrobienia z nas potęgi żeglugowej i plan, by zamienić Wisłę w drogę transportową. Z tego wszystkiego udało mu się tylko zbudować zaporę we Włocławku. Zapór miało być więcej, bo dopiero wtedy po Wiśle mogłyby żeglować duże statki – teraz jest za płytko. I właśnie ten pomysł, tak zwanej kaskadyzacji, przejął teraz nasz rząd.

Są rzeki w Europie, na których jest tak, jak mówi prezydent Duda – choćby Ren.

To właściwie jedyna europejska rzeka, na której działa żegluga transportowa na taką skalę. Tylko że Ren jest zasilany przez wody z lodowca i jest dużo większą rzeką. Ma wielkie porty i infrastrukturę. Żeby takie coś mogło się udać, do rzeki musi być na przykład doprowadzona kolej.

Siostry Rzeki, Ciechocinek, 8.07.2018, fot. Tomasz Gotfryd
Siostry Rzeki, Ciechocinek, 8.07.2018, fot. Tomasz Gotfryd

W transporcie liczy się dziś przede wszystkim czas i żegluga rzeczna zazwyczaj przegrywa. Można tędy wozić węgiel czy inne surowce – i tyle. Nie jest też wcale ekologiczna, bo niszczy rzeki i wiąże się z dużą emisją spalin. A to, ile trzeba wyłożyć pieniędzy na początek, jest niewyobrażalne. Żegluga się nie opłaca, jeśli nie działa przez cały rok, a Wisła przecież zamarza. Dziś opłaca się przede wszystkim inwestować w kolej, a transport rzeczny to są jakieś sentymenty z innej epoki.

To, co planuje rząd, idzie w kierunku zupełnie odwrotnym do tego, co dzieje się na Zachodzie.

To znaczy?

Trwa właśnie wielki, międzynarodowy projekt renaturyzacji górnego Renu. W czerwcu zburzono jedną z głównych zapór we Francji, to samo robi się też w USA. Naturalny bieg rzekom przywraca Estonia, Słowenia, Anglia, Szwecja. Przywraca się meandry między innymi dlatego, że są dużo bezpieczniejsze w czasie powodzi od uregulowanej rzeki: woda ma się gdzie rozlewać.

W czasie kryzysu klimatycznego będziemy doświadczać ekstremów: najpierw powódź, a tydzień później już susza. Suszy będzie coraz więcej i będą bardzo dotkliwe. Najważniejsze jest więc to, żeby zostawiać wodę w krajobrazie. Lasy, łęgi, mokradła, rozległe doliny rzeczne, naturalnie meandrujące rzeki są dziś bezcenne, bo są dla nas ratunkiem.

Idą gorące lata i wody będzie coraz mniej. Nie chodzi jednak o to, żeby zachowywać wodę w sztucznych zbiornikach, jak chcą nasi politycy. Żebyśmy mogli uchronić się przed skutkami zmian klimatycznych i je spowolnić, woda musi być zachowana w krajobrazie, filtrowana przez ziemię, czysta, wartościowa.

W Wiśle i jej dopływach żyje 58 gatunków ryb, z czego połowa to gatunki zagrożone. Dolina rzeki jest też domem dla niezliczonych gatunków zwierząt, ptaków i owadów. Rzeki tworzą niezwykle złożone ekosystemy, dlatego Koalicja Ratujmy Rzeki jest tak szeroka: wszyscy ekolodzy spotykają się nad rzeką.

Siostry Rzeki są jej częścią?

Tak i jesteśmy z tego bardzo dumne. Rządowy plan dotyczący rzek pokazuje dwie rzeczy: arogancję władzy, która nawet nie wysiliła się, żeby rozeznać temat, poprosić o opinię ekspertów. Ale też ignorancję społeczeństwa, które nie zna tematu i nie reaguje. Zdarzyło się więc coś niezwykłego: 40 organizacji połączyło siły, bo stwierdziło, że musi walczyć o rzeki razem. A to wcale nie jest proste, uzgodnić stanowisko i strategię w tak dużym gronie. W Koalicji Ratujmy Rzeki są takie organizacje jak Fundacja Greenmind, Klub Gaja, Eco Unia, WWF Polska, Towarzystwo na Rzecz Ziemi – najbardziej zasłużone organizacje ekologiczne w Polsce. A my, Siostry Rzeki, postanowiłyśmy działać z nimi.

Siostry Rzeki – czyli kto?

W 2017 r. robiłyśmy z Gochą Nieciecką, moją przyjaciółką z krakowskiej Wodnej Masy Krytycznej, serial o Wiśle dla TVP Kultura, Vistuliada. Wymyśliłyśmy, że przewędrujemy ją z dziećmi. W ósmym odcinku odwiedziłyśmy Muzeum Etnograficzne w Toruniu, w którym trwała akurat wystawa o wierzeniach flisackich pt. Dla żeglowania bezpiecznego…. Gocha starała się zadawać mądre pytania, a ja ze zmęczenia miałam głupawkę i szukałam wątków feministycznych na tej męskiej, mocno prawicowej wystawie. Nagle: wow. Zobaczyłam drewnianą łódkę, na której była wyrzeźbiona Wisła i jej dopływy: Narew, Pilica, Przemsza, Raba, Dunajec… Wszystkie były kobietami. Wzięłam ją do ręki i krzyknęłam do dzieci: „Patrzcie, siostry rzeki!”.

Siostry Rzeki, fot. Stan Barański
Siostry Rzeki, fot. Stan Barański

Kiedy rok później zaczęliśmy planować happening dla Koalicji Ratujmy Rzeki, wymyśliłam więc, że to nie będzie protest ludzi. Że przybędą na niego inne rzeki, żeby bronić Wisły, a my, kobiety, udzielimy im tylko głosu.

Jak to wyglądało w praktyce?

Razem z Anią Grajewską, Agatą Bargiel i Agą Miłogrodzką zaczęłyśmy zapraszać koleżanki i sąsiadki do udziału w happeningu. Każda babka została poproszona o wybranie bliskiej sobie rzeki, Wkry albo Pisi Gągoliny. Rzeki musiały coś robić, więc poprosiłam Agatę Bargiel, trenerkę głosu, o opracowanie specjalnej pieśni. Stanęło na tym, że Agata jako Wisła pierwsza wejdzie do rzeki i zacznie przywoływać po imieniu kolejne siostry.

Nie było miejsca dla facetów?

Owszem, mamy też braci-potoków, ale oni z powodów czysto estetycznych są na drugim planie. Chodzi o moc przekazu.

Połączenie rzeki-kobiety zagrało na każdym poziomie. W tle były czarne protesty. Tematy takie jak kontrola, władza i dominacja mężczyzn bardzo mocno wybrzmiewały także przy temacie rzek. Byłam na wielu konferencjach na temat rzek i byli tam zwykle tylko mężczyźni. To oni są żeglugowcami, szkutnikami, armatorami, badaczami. Ja byłam zapraszana jako atrakcja na koniec.

Więc tym razem odwróciły się role, to mężczyźni robili nam zaplecze, pomagali w organizacji, a my byłyśmy na widoku. Chociaż chłopaki nam pomagają, mój mąż Piotrek Dziurdzia wyciął na przykład wszystkie tabliczki z nazwami rzek i zajmuje się logistyką, Tomek Wiech robił zdjęcia.

W naszym pierwszym happeningu w Krakowie w 2018 r. wzięło udział ponad 100 rzek. Wspólnie zaśpiewałyśmy hymn Siostry rzeki, przybywajcie. Każda z nas trzymała niebieską tabliczkę z nazwą swojej rzeki. Od początku był wielki odzew od ludzi, ale kiepski od mediów. Nie przyszedł ani jeden dziennikarz.

Dlaczego?

Dopiero potem była konferencja klimatyczna COP24, Greta Thunberg, dojrzał temat kryzysu klimatycznego. Teraz większość mediów się na to uwrażliwiła, ale my byłyśmy trochę wcześniej.

Pamiętam, jak Jacek Engel z Fundacji Greenmind, który od lat zajmuje się ochroną prawną rzek, po raz pierwszy usłyszał hymn, który śpiewamy jako Siostry Rzeki. To bardzo fajny tekst, który napisała Jagoda Rybkowska. Proste słowa, ale jest w nich wszystko: „Władze chcą nas zdominować, suszyć, mącić i marnować…”.

„I ludzie na brzegu też będą mogli śpiewać? – pytał Jacek. – I ty tak będziesz z dzieckiem na plecach?” – dopytywał Agatę, która śpiewała z dzieckiem w nosidle. Zobaczyłam, że otwierają się przed nim nowe światy. Że to jest coś, o co on walczy od 30 lat, a teraz jakaś baba wchodzi do wody po uda, nie boi się, czy wodna brudna, śpiewa w imieniu Wisły…

I znowu, tak jak w poprzednich akcjach, połączyły się dwie rzeczywistości: prawnego, formalnego aspektu, ekspertów ze sztuką, życiem i normalnymi ludźmi, którzy też potrzebują pięknego krajobrazu i czystej wody. Rzeki potrzebują, po prostu.

Latem 2019 r. Siostry Rzeki przepłynęły całą Wisłę galarem, czyli tradycyjnym, drewnianym statkiem.

Rozhulałyśmy się dzięki grantowi WzmocniONE od Ashoki i spółki Magovox, który zdobyłyśmy razem z siostrą-rzeką Anią Grajewską. Przekonałyśmy Ashokę, żeby dała nam 40 tys. na realizację marzenia życia. A przy okazji chciałyśmy nagłośnić postulaty Koalicji Ratujmy Rzeki i pokazać, że Wisła nie nadaje się dziś do żeglugi na wielką skalę. Mamy za to w Polsce 1047 km przepięknego krajobrazu, unikat na skalę światową. Pomówmy więc raczej o zyskach, które płyną z nieuregulowanej rzeki.

Jakie one są?

W Polsce jest około 20% rzek, które są całkowicie naturalne. Wisła, duża część Odry i Bug to ostatnie dzikie rzeki w tej części Europy. To jest ewenement taki jak Puszcza Białowieska, tylko mało kto o tym wie. W czasach komunizmu i transformacji nie było pieniędzy na ich regulację i dlatego się tak uchowały.

Od paru lat odnawia się turystyka wiślana, co zbiegło się z budową nowoczesnych oczyszczalni ścieków. Wcześniej turystyka umarła, bo jako społeczeństwo zaakceptowaliśmy brudne rzeki. Mój tato jeszcze się kąpał w Wiśle, w Krakowie były wielkie plaże nad rzeką. Kiedy zaczął się rozwijać przemysł, nie było żadnych norm środowiskowych i kompletnie zdegradowaliśmy środowisko. Dziś kąpiel w Wiśle nie zagraża zdrowiu, bo naturalna rzeka ma niesamowitą zdolność samooczyszczania.

Mamy w Polsce mało wody, więc słodkowodne rzeki powinny być dla nas bezcenne. Nie możemy roztrwonić tego kapitału przez regulację i budowę zapór. Wisła tworzy wokół siebie niesamowicie żyzne, urodzajne tereny. Ale nie tylko o to chodzi, przecież te rzeki mają w sobie ogromny potencjał ekonomiczny, tyle że związany z turystyką. To dzika natura i piękny krajobraz w zasięgu ręki, na każdą kieszeń.

Mówisz, że nie angażujesz się w przegrane sprawy. Wierzysz, że uda się zablokować rządowy plan dotyczący rzek?

Myślę, że to my szybciej doprowadzimy do zmiany społecznej. To się już dzieje. Mamy coraz większą sieć kontaktów. Wiem, że kiedy będę protestować, ktoś się do mnie przyłączy. Przez rok jako Koalicja Ratujmy Rzeki zrobiliśmy naprawdę wielki krok.

Coś ci opowiem. Po spływie pojechałam z przyjaciółmi na wyspę na Wiśle, spędzić tam noc. W nocy zadzwonił do nas Mateusz Tabaka, znajomy szkutnik i powiedział: w nocy przyjdzie 60 cm wody, idźcie na górkę. Mały Ignaś spał już w namiocie, ale co robić, trzeba było się przenieść w głąb wyspy na wzgórze.

Drugiego dnia pięć metrów od naszego namiotu była już wielka rzeka. Pływałam żabką tam, gdzie wcześniej biegałam. Chociaż długo zajmuję się rzekami, po raz pierwszy dostałam takiego dreszczu i poczułam, że ją zrozumiałam. Przyszła do nas. Parę dni wcześniej w Łapszach spotkał nas przecież deszcz, to logiczne, że po nim nadciągnęła wielka woda.

Zrozumiałam też Marcina, naszego flisaka, który wiózł nas galarem przez całą Wisłę. Kiedy go pytałam, gdzie będziemy spać, zawsze mówił, że nie wie. Jak to, przecież znasz rzekę, już spałeś w tych okolicach – dopytywałam. Tyle że rzeka ciągle się zmienia. Co roku ma inny korytarz, gdzie indziej ma głębinę. To wszystko pokazuje, jakim jest cudem.

Zobacz, tu mam takie piękne zdjęcie naszej wyspy. Jest nie do powtórzenia, bo wyspa już nigdy nie będzie mieć takiego kształtu. W uregulowanej rzece coś takiego by się nie zdarzyło.

Niedługo po naszej rozmowie Modraszek Kolektyw znów wkroczył do akcji w obronie krakowskiego Zakrzówka, tym razem przeciwko pokrywaniu tamtejszych skał metalowymi siatkami i wycince drzew. Więcej o akcji można się dowiedzieć tu: https://m.facebook.com/pg/wykupmyzakrzowek/posts/

 

Cecylia Malik – artystka i aktywistka, absolwentka krakowskiej ASP oraz podyplomowych studiów kuratorskich na Uniwersytecie Jagiellońskim. W swojej pracy łączy praktykę artystyczną z akcjami ekologicznymi i aktywizmem społecznym.

Autorka takich projektów jak „Ikonostas Miasto”, „365 Drzew”, „6 Rzek”, „Warkocze Białki”. Aktywistka zaangażowana m.in. w ratowanie krakowskiego Zakrzówka przed zabudową, czy hotelu Cracovia przed wyburzeniem, inicjatorka głośnej akcji „Matki Polki na wyrębie”.

Laureatka Nagrody im. Katarzyny Kobro za rok 2018, przyznawanej przez artystów progresywnym i poszukującym twórcom.

Jako założycielka i członkini Sióstr Rzek działa w Koalicji Ratujmy Rzeki, która ma na celu obronę ostatnich naturalnych rzek przed regulacją i przegradzaniem.

Więcej informacji:

http://www.ratujmyrzeki.pl/

https://siostryrzeki.wordpress.com/

 

Czytaj również:

Cały świat w małej Czarnej Górze Cały świat w małej Czarnej Górze
i
Małgorzata Mirga-Tas "Romani Kali Daj 3"
Przemyślenia

Cały świat w małej Czarnej Górze

Aleksandra Lipczak

Rozmowę z romską malarką, rzeźbiarką i aktywistką Małgorzatą Mirgą-Tas przeprowadziła Aleksandra Lipczak.

Aleksandra Lipczak: To dość niezwykłe miejsce, ta Czarna Góra.

Czytaj dalej