Pierwszy raz czytałem Wilsona autorstwa Daniela Clowesa tuż po jego amerykańskiej premierze. Prawie dekadę temu ta powieść graficzna wydała mi się przeszarżowana, a bohater odpychający i nieprawdziwy. Nikt nie może być przecież tak obleśny i egoistyczny, a przy tym jednocześnie przekonany o własnej wyjątkowości i nienawidzący ludzi. Z ciekawości sięgnąłem po polską edycję, która właśnie miała premierę, by sprawdzić, jak ten klasyczny dziś komiks wytrzymał próbę czasu… i trochę żałuję. Okazało się bowiem, że miejscami zbyt dobrze rozumiem głównego bohatera, jego problemy wcale nie są takie surrealistyczne, a rzeczywistość faktycznie może być bardzo frustrująca. Na szczęście tytułowy Wilson dalej pozostał dla mnie starzejącym się mizantropem i nieudacznikiem, który jako jedyny na świecie dostrzega blask własnej gwiazdy. Teraz dużo bardziej doceniłem za to lapidarność formy i jej eksperymentalny charakter. Komiks składa się z jednoplanszowych, zamkniętych epizodów, które układają się w koherentną całość. Historyjki narysowane są w kilku kompletnie różnych stylistykach – od sympatycznego cartoonu po dość szczegółowy realizm. Możemy podglądać głównego bohatera na przestrzeli lat w najróżniejszych sytuacjach – od pozornie trywialnych po pompatycznie trudne. Każda buduje obraz upadłego człowieka i mężczyzny. Wilson nie jest everymanem. Jego życie to koszmar, w którym nikt nie chce się obudzić. Relacje bohatera z otoczeniem są patologiczne. Za pogardą dla drugiego człowieka stoją samotność i niespełnienie. Kiedy jednak pojawia się cień szansy, nie tyle na odkupienie, ile na pewną normalizację, to egoizm i brak empatii wszystko niweczą. Drugiej szansy także nie udaje mu się wykorzystać. Jeśli macie około czterdziestki, koniecznie przeczytajcie ten komiks jako przestrogę. I nie idźcie drogą Wilsona!