W związku z 210. rocznicą śmierci Nachmana z Bracławia swój hołd wielkiemu cadykowi i autorowi niezwykłych duchowych przypowieści, składa Tomasz Wiśniewski, pisząc własną – wyjątkowo głęboką – przypowieść.
W pewnym nieistniejącym już miasteczku żył pewien strachliwy człowieczek. Któregoś razu dostrzegł dziwne światło bijące od synagogi. Podszedł bliżej i w drzwiach ujrzał dwóch chasydów rozprawiających – jak początkowo podejrzewał – o licznych niedolach i klęskach życiowych, które udało im się pokonać dzięki mistycznej mądrości.
Człowieczek ten bardzo się jednak mylił. Świątobliwi mężowie dyskretnie opowiadali sobie bowiem dowcipy, a tak silny blask bił od nich dlatego, że ich dobry humor podobał się Bogu. Kiedy człowieczek to zrozumiał, nieśmiało podszedł do nich i opowiedział kilka żartów, które poznał dzięki kuzynowi z Lublina. Wtedy światło rozbłysło jeszcze mocniej, a miejscowa ludność jęła się schodzić, by obejrzeć świetlisty cud. Kto tylko podchodził bliżej, opowiadał kolejny dowcip, a kula światła rozszerzała się bardziej i bardziej.
Nagle zjawił się młody rabin. Kiedy opowiedział dowcip o rybie, której wyrosły dwie nogi, światło przemieniło się w ogień, który objął synagogę.
Strachliwy człowieczek zbudził się i zorientował, że był to sen. Po bogobojnym namyśle uznał, że ze snu płynie pewna nauka: we wszystkim należy zachować umiar. Odmówił więc modlitwę i wyszedł na ulicę.
Ale prawie zemdlał z wrażenia, gdy dostrzegł, że z wejścia do synagogi bije światło; zrozumiał, że jego sen był profetyczny. Podbiegł do dowcipnych chasydów i prędko opowiedziawszy im swoje żarty, zaczął rozpytywać o młodego rabina, by uniemożliwić mu opowiedzenie dowcipu o rybie, od którego synagoga musiałaby spłonąć. Nie znalazł go jednak ani w pobliżu bożnicy, ani nigdzie w miasteczku.
Jego lęk przed pożarem był tak wielki, że udał się w świat, by odszukać rabina i już na zawsze wyperswadować mu opowiadanie dowcipu o dwunożnej rybie.
Strach przed płonącą synagogą naznaczył całe jego życie, a spełzło ono na bezowocnej i upokarzającej wędrówce. Choć z biegiem lat zapomniał nawet, jak wyglądała twarz rabina, do śmierci nie przestał go szukać. Nigdy nie wrócił już do rodzinnego miasteczka, a ono samo przestało istnieć – podobno strawił je wyjątkowo wielki pożar.