Przystanek Przystanek
i
„Zielone pola pszenicy. Auvers”, Vincent Van Gogh, 1890 r./National Gallery of Art (domena publiczna)
Przemyślenia

Przystanek

Mateusz Kołczinger
Czyta się 2 minuty

Zależność była prosta i sprawdzała się zawsze: kiedy szedłem na przystanek tramwajowy, przyjeżdżał autobus, a gdy na przystanek autobusowy – przyjeżdżał tramwaj. Niezależnie od oficjalnych godzin i minut, które widniały w rozkładzie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Oczywiście w pracy nie mogłem się tłumaczyć, że moje spóźnienia wynikają z wrogiego spisku pojazdów komunikacji miejskiej, wymyślałem więc różne wymówki. O złoś­liwości tramwajów i autobusów powiedziałem za to przyjacielowi, naukowcowi, na którego w kręgu znajomych mówiliśmy PhD. Orzekł on szybko, że nie ma tu żadnej zagadki.
– To kwestia czysto psychologiczna – zawyrokował. – Zapamiętujesz tylko takie przypadki, kiedy przyjeżdża nie ten pojazd, którego się spodziewałeś, bo one budzą najsilniejsze emocje. Na tych emocjach twój umysł samoczynnie ufundował tę niby obiektywną regułę.
– Widzę, że mi nie wierzysz – odparłem rozczarowany. – Wpadnij do mnie jutro i sam zobaczysz.
Zgodził się. Rano wypiliśmy kawę w mojej kuchni i poszliśmy na przystanek. Obstawiliśmy, że przyjedzie autobus, który rzeczywiście natychmiast przyjechał.
– Dziwne – powiedziałem. – Spróbujmy jeszcze raz.
Tym razem wybraliśmy tramwaj – i znów celnie. Powtarzaliśmy próby jeszcze kilkakrotnie i zawsze trafialiśmy. Nie wiedziałem, co powiedzieć.
– To czysty przypadek – orzekł PhD. – Próba jest zresztą zbyt wąska, żeby wyciągać jakiekolwiek wnioski.
– Spróbujmy jeszcze jutro.
– Jutro nie mogę. Odbieram nagrodę dla najzdolniejszego naukowca przed trzydziestym piątym rokiem życia.
– Przecież jesteś po czterdziestce.
– To nagroda specjalna za kompleksowe badania nad odmładzaniem organizmów – powiedział, jakby to miało coś wyjaśnić.
– Więc może pojutrze? – pytam.
– Tym bardziej odpada. Wygrałem niedawno na loterii i postanowiłem wydać połowę na dobroczynność, a drugą na podróż dookoła świata. Jutro wyjeżdżam i nie wiem, kiedy wrócę. No nic, trzeba się było żegnać.
PhD zamówił taksówkę. Po chwili podjechała długa, elegancka limuzyna.
– Nie zamawiałem limuzyny – skrzywił się PhD.
– Niestety nie mieliśmy innych wozów w okolicy – tłumaczył się kierowca, otwierając przed PhD drzwi.
– Niech to będzie przejazd na nasz koszt.
Pomachałem PhD na pożegnanie, ale przez ciemną szybę nie widziałem, czy mi odmachał. Zrobiło się okropnie późno, więc postanowiłem nie iść do pracy, tylko wziąć zaległy urlop. Poszedłem do parku i położyłem się na trawie. To była dobra decyzja, bo takiego pięknego dnia nie widziałem jeszcze nigdy.

"Zielone pola pszenicy. Auvers", Vincent Van Gogh, 1890 r./National Gallery of Art (domena publiczna)
„Zielone pola pszenicy. Auvers”, Vincent Van Gogh, 1890 r. / National Gallery of Art (domena publiczna)

Czytaj również:

Plamka Plamka
i
zdjęcie: domena publiczna / Rawpixel
Opowieści

Plamka

Mateusz Kołczinger

W oku, gdzieś między rogówką a siatkówką, dryfują półprzeźroczyste plamki. Wiem, że to rzecz zupełnie normalna i pewnie nie warto nawet o tym rozmawiać. Gdy byłem dzieckiem, mówiliśmy na te obiekty „fusy”, ale podobno ich fachowa nazwa to muscae volitantes, czyli latające muszki. Skoro po łacinie określane są w ten właśnie sposób, raczej niewielkim cieszą się poważaniem.

Plamki te, dość bezwładne, pływają w gó­rę, w dół, w lewo i w prawo – w zależności od ruchów gałki ocznej. Trudno na którejś zogniskować wzrok. Jednak ostatnio udała mi się ta sztuka. Przyłapałem jedną z nich na wprost mojej źrenicy i zauważyłem, że ma ona bardzo skomplikowaną wewnętrzną strukturę.

Czytaj dalej