Quaestio de Centauris
i
Daniel Mróz, rysunek z archiwum, nr 731/1959 r.
Doznania

Quaestio de Centauris

Primo Levi
Czyta się 22 minut

Historia Trachiego to opowieść o przyjaźni, miłości i rozpaczy. O zwierzęcej naturze człowieka. O biologii, przypadku i przeznaczeniu wytyczających ścieżki, którymi podążamy.

Mój ojciec trzymał go w stajni, bo nie wiedział, gdzie indziej miałby go trzymać. Podarował mu go przyjaciel, kapitan żeglugi morskiej, który twierdził, że nabył go w Salonikach – ja jednak wiem od niego, że urodził się w Kolofonie.

Surowo zabroniono mi się do niego zbliżać, mówiono, że łatwo wpada w złość i kopie. Na podstawie własnych doświadczeń mogę jednak stwierdzić, że to tylko odwieczne uprzedzenia, i odkąd zacząłem dorastać, nic sobie nie robiłem z zakazu. Co więcej, spędziliśmy razem wiele pamiętnych chwil, zwłaszcza zimą, ale też latem, kiedy Trachi (bo tak miał na imię) własnymi rękami sadzał mnie sobie na grzbiecie i ruszał szalonym galopem przez lesiste wzgórza.

Dość łatwo nauczył się naszego języka, zachowując jednak lekki lewantyński akcent. Pomimo swoich dwustu sześćdziesięciu lat odznaczał się młodzieńczym wyglądem, zarówno w człowieczej, jak i końskiej części. To, co tu przedstawię, jest owocem naszych długich rozmów.

*

Pochodzenie centaurów owiewa legenda; ale legendy, które centaury przekazują sobie nawzajem, znacznie różnią się od wersji uznawanych przez nas za klasyczne.

Warto zauważyć, że również w ich tradycji na początku był człowiek arcyinteligentny, swoisty Noe, wynalazca i zbawiciel, który u nich nosił imię Kutnofeset. W arce Kutnofeseta nie było jednak centaurów. Swoją drogą, nie było w niej też „siedmiu par z wszelkich zwierząt czystych i po jednej parze ze zwierząt nieczystych”. Tradycja centaurów jest bardziej racjonalna od biblijnej i powiada, że ocalono tylko archetypy, gatunki kluczowe: człowieka, ale nie małpę; konia, ale nie osła czy kułana; koguta i kruka, ale nie sępa, dudka czy białozora.

Jak więc narodziły się te gatunki? Wkrótce potem – jak mówi legenda. Kiedy wody opadły, ziemię pokrywała gruba warstwa ciepłego błota. Właśnie owo błoto, które w swojej zgniliźnie ugościło szczątki tego, co zginęło w potopie, było nadzwyczaj żyzne: ledwie muśnięte słońcem wypuszczało kiełki, z których wyrastały zioła i rośliny wszelkiego rodzaju; ponadto w zaciszu jego wilgotnego łona odbyły się gody rozmaitych gatunków ocalonych w arce. Był to jedyny w swoim rodzaju czas szaleńczej, rozbuchanej płodności,

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Rybitwy z wyspy ognia i lodu
i
Þórarinn B. Þorláksson, „Letni wieczór w Reykjavíku”, 1904 r.; zdjęcie: domena publiczna
Doznania

Rybitwy z wyspy ognia i lodu

Birna Anna Björnsdóttir

Jest 2040 r., a katastrofa klimatyczna utrudnia życie na Islandii. Kiedy nauczycielka biologii znika bez śladu podczas wycieczki szkolnej, jej córka rusza na poszukiwania. Co odnajdzie?

Moja matka zniknęła 1 czerwca 2040 r., dokładnie w moje dwudzieste pierwsze urodziny. Kiedy kilka dni wcześniej wyjeżdżała na Wyspy Owcze z licealistami, których uczyła biologii, wydawało się, że jest w dobrym nastroju. Nie pierwszy raz organizowała taką wycieczkę. Dzień po zniknięciu matki skontaktował się ze mną nauczyciel, który jej towarzyszył. Powiedział mi, że poprzedniego dnia zabrali dwadzieścioro uczniów na jeden z dłuższych spacerów, których mieli kilka w planie. Wybrali się na odludne klify na głównej wyspie, gdzie obserwowali ptaki morskie: fulmary, mewy siewki i maskonury, polujące i opiekujące się pisklętami. Było wilgotno i mgliście, ale widoki okazały się wspaniałe. Do hostelu w centrum Thorshavn wrócili zmęczeni i zadowoleni. Po kolacji zarówno nauczyciel, jak i moja matka poszli spać. Kiedy rano zapukał do jej drzwi, nie odpowiedziała. Sprawdził w jadalni, obszedł korytarze, aż wreszcie poprosił recepcjonistkę o klucz do jej pokoju. W środku nie było niczego poza kartką papieru leżącą na stole przy oknie. Widniały na niej notatki na temat miejscowych ptaków, jakieś liczby i obserwacje terenowe.

Czytaj dalej