Na początku 2016 r. świat obiegły przemycone z Korei Północnej zdjęcia Michała Huniewicza, które przypomniały prawdę o reżimie Kim Dzong Una. Widać na nich wychudzonych, zmęczonych ludzi w zgrzebnych ubraniach. Drogi kończą się nagle w polu, autostradą jeżdżą rowery, ludzie oddają hołd władzy. W tle widać wręcz postapokaliptyczne krajobrazy, z monumentalnymi, podniszczonymi budynkami pośród bujnej zieleni. Fotograf zwraca uwagę na dworzec kolejowy, na który w ciągu dnia przyjeżdża tylko jeden pociąg. Mimo to kręcą się po nim elegancko ubrani ludzie – cała scena wydaje się i surrealistyczna, i po prostu wyreżyserowana jak spektakl dla zagranicznych turystów. Na nocnych zdjęciach satelitarnych kraj nie istnieje, jest czarną dziurą pomiędzy rozświetlonymi Chinami a Koreą Południową. Choć komunistyczny reżim uczynił izolacjonizm jedną z metod zarządzania, to ze względów głównie biznesowych pozwala na ściśle kontrolowaną obecność zagranicznych biznesmenów, dyplomatów i przedstawicieli NGO.
Jedną z takich osób był Guy Delisle, kanadyjski twórca animacji i komiksów. Pochodzi on z francuskojęzycznego Quebecu, ale na stałe mieszka we Francji. Przez lata pracował dla różnych studiów animacji na całym świecie. Swoje służbowe wyjazdy do Chin i Korei Północnej opisał w komiksach. Sławę przyniósł mu właśnie Pjongjang, czyli dziennik podróży z kraju rządzonego przez komunistyczną dynastię Kimów. Francuska premiera komiksu odbyła się 15 lat temu, w Polsce wznowiono go właśnie po raz trzeci. Delisle opisał w nim swój dwumiesięczny pobyt w stolicy kraju w 2001 r. Rysunki Kanadyjczyka i fotografie Polaka są niemalże identyczne, co przekonuje, że mimo zmiany wodza narodu czas w Korei Północnej stoi w miejscu. Komiks Delisle’a jest, niestety, ciągle aktualny.
Świat w Pjongjang przypomina hybrydę wycieczki do zoo i wyprawy na safari. Każdy obcokrajowiec ma przydzielonego tłumacza i przewodnika, bez których w zasadzie nie możne się przemieszczać. Przewodnik co pewien czas proponuje wycieczki, które mają pokazać potęgę Korei i genialność Dżucze, czyli koreańskiej wersji komunizmu. Ale dla człowieka Zachodu to, co widzi, jawi się jedynie jako kuriozalne teatrum osobliwości. Wielopasmowa autostrada, którą jeżdżą jedynie rowery, prowadzi do monumentalnego, wykutego w skale mauzoleum dynastii Kimów ze spreparowanymi podarkami z całego świata w środku. W każdym pomieszczeniu wiszą zunifikowane podobizny Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila. Oczywiście każdy Koreańczyk nosi znaczek z wodzem w klapie. Część pensji wypłacana jest w ryżu, na każdym kroku widać trwające prace wykonywane w czynie społecznym. Brakuje prądu i żywności. Dla Kanadyjczyka zderzenie z taką rzeczywistością musiało być szokiem, pamiętający PRL i realia za żelazną kurtyną odnajdą z łatwością wiele paralel. Delisle próbuje zrozumieć, jak można żyć w takich warunkach i czy Koreańczycy wierzą we wszechobecną propagandę? Pomaga mu w tym Rok 1984 George’a Orwella, jedyna książka, jaką zabrał na wyjazd do Korei Północnej (przekonał celnika, że to powieść s.f.). To w niej szuka wytłumaczenia dla świata, do jakiego trafił i w którym ma nadzorować produkcję kreskówki dla dzieci.
Choć komiks zachowuje linearność narracji, w dużej mierze jest koherentnym konglomeratem epizodów, które bardzo skrupulatnie opisują reżimową Koreę. Dzięki surrealizmowi i egzotyce realiów, a także za sprawą dużej dawki niewymuszonego humoru album Delisle’a czyta się z zapartym tchem. Bardzo ciekawie wybrzmiewają problemy, które pojawiają się jedynie w tle opowieści, np. zderzenie światów obcokrajowców i autochtonów. Obcy żyją w enklawach, wieczorami imprezują, a pracując w Korei Północnej wspierają reżim (najsilniej izolowane są jednak osiedla dygnitarzy). Delisle zdaje sobie z tego sprawę, ale ma też świadomość, że próby dywersji mogą skończyć się obozem koncentracyjnym dla jego koreańskich opiekunów.