Australia przed przybyciem kolonizatorów była żyznym lądem, którego rdzenni mieszkańcy uważali za swój obowiązek opiekę nad ziemią. Dziś obywatele zagrożonego rabunkową gospodarką kontynentu powoli zaczynają odkrywać mądrość dawnych Aborygenów.
Spróbować yamu! Był to jeden z głównych celów mojej pierwszej wizyty w Australii 20 lat temu. I nie chodziło mi o uprawiany na Melanezji yam, czyli pochrzyn skrzydlaty (Dioscorea alata), ale o yam daisy (Microseris lanceolata), czyli murnong – kwiatek o jadalnej bulwie będący niegdyś głównym składnikiem pożywienia Aborygenów. Nasłuchałem się o nim na zajęciach z antropologii i byłem przekonany, że zjedzenie yamu, czy też murnongu, zbliży mnie do kultury rdzennych mieszkańców Australii.
W tym celu bezskutecznie eksplorowałem Redfern, tchnące smutkiem wykorzenienia aborygeńskie przedmieścia Sydney. Nikt z pytanych nawet nie słyszał o yamie. Jedynym miejscem, w jakim udało mi się znaleźć bulwiastego Graala, była wegetariańska knajpa w hipsterskiej dzielnicy miasta – Newtown. Ale nie o to mi przecież chodziło.
Ten epizod młodzieńczego rozczarowania przypomniał mi się ostatnio podczas lektury Dark Emu, głośnej książki Bruce’a Pascoe. Jej tematem przewodnim jest rolnictwo rdzennych mieszkańców Australii w erze przedkolonialnej, które tak jak yam daisy nie przetrwało (niemal) spotkania z cywilizacją białego człowieka.
Rdzennych Australijczyków zwykle przedstawia się jako społeczność łowiecko-zbieracką, zatem „agrokulturę aborygeńską” można