Z pustyni do muzeów
i
Bardkadubbu, „Marzenie krokodyla”, ok. 1979 r.© the estate of the artist licensed by Aboriginal Artists Agency Ltd.
Opowieści

Z pustyni do muzeów

Karol Sienkiewicz
Czyta się 16 minut

Twórczość Aborygenów przez dziesięciolecia była spychana do szufladki sztuki prymitywnej, traktowana jako domena etnografii czy pamiątkarstwa. Dziś dzieła malarzy Pintupi z Papunyi uznaje się za najważniejsze osiągnięcie sztuki współczesnej w Australii. Wpisując się w estetyczne trendy i artystyczne polemiki, sztuka aborygeńska pozostaje ważnym głosem politycznym, także w konkretnych sporach o prawo do ziemi.

Papunya Tula to piaszczysta osada pośrodku pustyni, położona mniej więcej w sercu Australii. Jej nazwa oznacza w języku pintupi „miejsce spotkań mrówek miodziarek”. Na początku 1971 r. przyjechał tu nowy nauczyciel Geoffrey Bardon. Jego uczniowie niemal w ogóle nie mówili po angielsku, więc do pomocy dostał tłumacza, Aborygena Obeda Raggetta.

Odkąd w latach 50. XX w. rząd australijski zaczął wprowadzać w życie politykę przymusowej asymilacji, w Papunyi osiedlano Aborygenów z różnych nomadycznych grup plemiennych, głównie Luritja oraz Pintupi. Ich przodkowie zostali otruci, zagłodzeni lub w inny sposób zamordowani, odebrano im ziemie, które zamieszkiwali, i przeznaczono je na potrzeby nowych pastwisk czy osiedli. Aby czuć się spełnieni jako nomadowie, Aborygeni potrzebowali być w ciągłym ruchu. Z Papunyą niewiele ich łączyło, ale nie mogli jej opuścić bez zgody administracji. Dlatego wciąż nie potrafili się pogodzić z nową rzeczywistością, a ponadto obawiali się, że ich kultury i języki zanikną. Bardon porównał Papunyę do obozu śmierci. Na początku lat 70. liczyła ona około tysiąca mieszkańców.

W miejscowej szkole 14 nauczycieli uczyło młodych Aborygenów angielskiego oraz podstaw europejskiej kultury. Edukacja tworzyła dodatkową przepaść między dziećmi a ich rodzicami posługującymi się tradycyjnymi językami i osadzonymi we włas­nej kulturze. Bardon, który prowadził m.in. lekcje plastyki, nie trzymał się jednak sylabusu. Interesowało go malarstwo samych Aborygenów. Zauważył chociażby, że dzieci wolą malować na podłodze niż na stołach. Gdy spotykał je poza szkołą, widział, że rysowały na czerwonej ziemi rozmaite znaki i symbole, szepcząc przy tym i klaszcząc. Zupełnie tak, jakby opowiadały jakąś historię. Potem wycierały znaki na piasku i zaczynały wszystko od nowa. Nauczyciel zachęcał je do rysowania tych wzorów. Nic dziwnego, że z czasem dzieci zaczęły go nazywać Mr Patterns.

Po kilku miesiącach to, co działo się na lekcjach plastyki, zainteresowało dorosłych, a Bardon wpadł na pomysł, by ozdobić szkołę aborygeńskimi malowidłami. To już nie było zadanie dla dzieci, lecz dla starszyzny Pintupi. Tak oto na szkolnym murze pojawiło się przełomowe dzieło: Marzenie mrówki miodziarki.

Złożony z okręgów, półokręgów i linii mural osobom niewtajemniczonym mó

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Czyste niezwyciężone magiczne
i
Całkowite zaćmienie słońca, The Trouvelot Astronomical Drawings (1881–1882), E. L. Trouvelota (1827–1895)/Rawpixel, Flickr (CC BY 4.0)
Opowieści

Czyste niezwyciężone magiczne

Paweł Janiszewski

Starożytni Grecy i Rzymianie patrzyli na to samo słońce co my, ale widzieli je trochę inaczej. Te siedem opowiastek przybliży nam ich spojrzenie.

Ojciec i syn

To jedna z najbardziej archetypicznych opowieści. Jej bohaterami są Helios i jego syn Fae­ton. Promienny bóg Słońca każdego dnia przemierza ze wschodu na zachód nieboskłon, pędząc rydwanem zaprzężonym w cztery rumaki. Na głowie nosi świetlistą koronę, którą my postrzegamy jako słoneczną tarczę. Darzy ona światłem i ciepłem cały świat, powoduje wzrost roślin i zapewnia wszelkie życie.

Czytaj dalej