
Późny sierpień, wcześnie rano. Sophie Perry na stołeczku w wyłożonej boazerią spiżarce starego domu na farmie, w słońcu. Garbi się nad plastikowymi siatkami, folia poci się od wewnątrz, pakunki stoją prosto jak cylindry. W każdym znajduje się rolka papieru toaletowego, a na niej zarodniki grzybów. Ubrana w ogrodniczki Sophie nachyla się niżej, zagląda do siatek, zrasza zawartość wodą. W życiu nadzieja. Żywa.
Dla niej, studentki ekologii i doświadczonej rolniczki, hodowanie pożywienia na dworze czy pod dachem jest czymś naturalnym, wręcz koniecznym. A jednak praktyka sadzenia roślin, opieki nad nimi i zbierania plonów to sztuka, świadoma praca. Przez osiem miesięcy przeplatanych izolacją Sophie znalazła w tej pracy nadzieję i ukojenie.
Od przeprowadzki do sadu na wsi w Michigan zdążyła stworzyć warunki do hodowania na niewielką skalę kiełków i, co najważniejsze, grzybów. Sophie i ja w supermarkecie. Rozglądamy się za papierem toaletowym – tanim, ale zbitym. On zapewni idealne warunki