Nie wiem, bo nie piję, ale ponoć po alkoholu ludzie mają gastrofazę i choćby byli weganami wierzącymi i praktykującymi, zeżrą nawet kebab z dodatkowym serem, skoro Matka Boska Kwietna po nocy nie widzi. Ja przez wakacje, od braku teatru, wpadam w fazę sakro, czyli sakrofazę.
I jak w ciągu roku unikam klęcznika jak diabeł święconej wody, tak w miesiącu lipcu nie powstaję z kolan. Serio. Wszystko jest w tym czasie sakro: sakroturystyka, sakrolektura, nawet sakrokino, bo McQueen, szczyt tego sezonu, to jest przecież hagiografia, mogłaby mieć tytuł „Aleksander, sługa Boży”.
À propos żywotów świętych – w ramach „książek na wakacje” nakupiłem z grubej rury (a bit of light reading, jak mówi Hermiona Granger): Złotą legendę Jakuba de Voragine (XIII w.), średniowieczny Fejs z profilami ludzi, którzy byli modni, zanim to było modne, i Wieżę Dawida o cadyku Bidermanie (2018), chasydzkie Kwiatki Świętego Franciszka. Staro- i nowozakonni święci. Na jedną nóżkę i na drugą nóżkę.
Cadyka Dawida może kojarzycie – to ten pochowany na zapleczu spożywczego. Oczywiście nie tak to było, kiedyś był tam cmentarz, tylko po wojnie sklep się nabudował, którego zresztą już nie ma, jest normalny ohel, gdzie chasydzi przyjeżdżają czynić wokół grobu religijną dyskotekę. Chce się im drałować ze Stanów i Bliskiego Wschodu – czemu? Co zrobił ten człowiek, że do dziś ma followersów? O tym jest Wieża Dawida: wprowadzenie do dynastii Lelowerów dla niewtajemniczonych, niemówiących po hebrajsku, a ciekawych sprawy.
Bo to wszystko wbrew pozorom nie jest takie tajemnicze. Na zachętę: „Słyszałem od pewnego chasyda, który słyszał od pewnego starszego chasyda, który jeździł do świętego rebego Dawida, że widział go, jak ten turlał się w zimie po śniegu”. Por. św. Franciszek.
Jestem soborowym, synkretycznym, patchworkowym kato i mnie szczerze kręcą takie przenikanki, bardziej niż ekumeniczne – międzyreligijne! A pomyślcie sobie, że to wszystko się rozgrywa ledwo 40 kilometrów od Częstochowy.
Tom zawiera trzy główne składniki kultury żydowskiej, jaką znam i lubię: żydowski humor, żydowską pobożność, żydowską uczoność. One idą razem, co umysłom chrześcijańskim może ciężko sczaić. Bo uczony chyba znaczy, że raczej poważny, raczej niezabawny? A patrząc na katolicyzm spod znaku Jesus is magic, ciężko łączyć go z myśleniem. No i właśnie u chasydów, u Dawida Bidermana masz wiarę trzy w jednym. Chasydyzm był jednocześnie bardziej ludowy (cały ten folklor) i bardziej nieludowy (cała ta kabała), czyli w sumie go nie było. Podobnie z tą książką, jednocześnie naukową (wstęp, przypisy) i nienaukową (kontent).
Inny bonus taki, że cała ta sprawa dzieje się przed Holokaustem.