Spadające ryzyko nagłej śmierci stawia przed ludźmi nowe pytanie: jak chcemy umrzeć? O dobroczynnych skutkach uważnego słuchania pacjentów i zespole złamanego serca opowiada kardiolog Sandeep Jauhar.
Medycyna zachodnia osiągnęła mistrzostwo w diagnozowaniu i leczeniu objawów chorób serca za pomocą coraz lepszych technologii. Pomóc można jednak już wcześniej, zanim pojawią się poważne dolegliwości. I nie chodzi tu tylko o odpowiednią dietę oraz aktywność fizyczną. Okazuje się, że równie ważnymi czynnikami są stres czy kultura.
Maria Hawranek: Obaj Twoi dziadkowie zmarli na zawał serca, mama też. Czy dlatego zostałeś kardiologiem?
Sandeep Jauhar: Bałem się o ojca, że umrze nagle jak jego tata. To było w Indiach w 1953 r., dziadek miał wtedy 57 lat. W sklepiku, który prowadził, ukąsił go wąż. Wrócił do domu na lunch. Sąsiedzi przynieśli ciało kobry – sądzili, że to ona go ugryzła. Na jej widok dziadek zbladł i upadł. Tak się przestraszył, że umarł na zawał serca. Mój tata miał wtedy 14 lat. Kiedy usłyszałem tę historię, serce stało się moją obsesją. Na jeden z projektów biologicznych postanowiłem zrobić sekcję serca żaby. Niespecjalnie mi się to udało.
Ja z tatą lekarzem robiłam sekcję serca świni na kuchennym blacie. Ale to było w liceum, a Ty byłeś przecież jeszcze w podstawówce.
Pamiętam, że jako dziecko leżałem pod wiatrakiem i obserwowałem, jak się kręci. Próbowałem dopasować rytm bicia serca do jego obrotów. Dowiadywałem się wiele z książek, zresztą wciąż to robię – ten organ nie przestaje mnie fascynować. Wiesz, że serce wyjęte z ciała może bić nawet przez kilka miesięcy, funkcjonując niezależnie od mózgu? To nasz pierwszy i ostatni organ: zaczyna bić, gdy płód ma 3 tygodnie, jeszcze zanim pojawi się krew, a jego zatrzymanie powoduje śmierć. Uderza około 100 tys. razy dziennie, przepompowując w tym czasie ponad 7 tys. litrów krwi.
Jako kardiolog potrafisz śmierć dziadka wytłumaczyć emocjami, a mamy, która zmarła we śnie – koszmarami. Nie wiedziałam, że zły sen może zabić.
Najprawdopodobniej właśnie tak było. Kiedy mama umarła, nie zdawałem sobie sprawy, że przez wiele lat cierpiała na zaburzenia snu w fazie REM. Było to związane z chorobą Parkinsona. Koszmary zaczęły ją intensywnie nawiedzać, kiedy była po czterdziestce. Choroba rozwinęła się 20 lat później.