W ostatnim czasie w prasie zaroiło się od artykułów opisujących zaskakujący powrót Fleetwood Mac i ich – a co mi tam – legendarnej płyty Rumours. Znają już Państwo zapewne tę historię: 37-letni Nathan Apodaca opublikował na TikToku krótki film, na którym beztrosko jedzie na desce, popija sok żurawinowy i rusza ustami do piosenki Dreams. Sympatyczny fan Fleetwood Mac na moment stał się przywódcą duchowym młodych Amerykanów. Tym bardziej, gdy okazało się, że Apodaca przerzucił się na deskę, gdy w drodze do pracy zepsuł mu się samochód. Krótkie nagranie stało się filmem instruktażowym ukazującym, jak zachować dystans i pogodę ducha w obliczu trudności, w które obfituje rok 2020. Filmik stał się również niebywałą i niezamierzoną kampanią reklamową płyty z odległych lat 70. Dzięki Apodacy Fleetwood Mac zaliczyli niespodziewany powrót na listę Billboard Hot 100 po tym, jak w ciągu tygodnia Dreams odsłuchano w USA 16 mln razy.
Wydawałoby się, że takie rzeczy są możliwe tylko w Ameryce. Kraju nieskończonych możliwości. Skądże znowu. Oto zjawiają się Polacy i mówią: „Potrzymaj mi piwo!”.
Czymże bowiem jest triumfalny powrót Dreams – utworu ponadczasowego w swoim pięknie i przesłaniu – przy drugim życiu, jakie uczestnicy Strajku Kobiet zapewnili Ericowi Prydzowi i piosence Call On Me. Naprawdę chciałbym być obecny w pokoju szwedzkiego producenta house’u i trance’u w momencie, w którym dowiaduje się, że statystyki jego utworu sprzed nastu lat nabijają mu protestujący przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego w Polsce. Oczywiście, tutaj należy dodać, że wersja, którą słychać podczas protestów, to przeróbka autorstwa Cypisa, której kluczowym momentem jest osiem gwiazdek wklejone w melodie refrenu szwedzkiego producenta. Ten wybór jest o tyle zaskakujący, że teledysk do Call On Me od lat pojawia się w rankingach najgorszych klipów oraz na feministycznych blogach ze względu na wszechobecny w nim seksizm.
Nie mam najmniejszej ochoty, by utyskiwać na ryzykowny dobór utworu przez protestujących. Nie przeszło mi to przez myśl. Przeciwnie, wolę zwrócić uwagę na to, że – świadomie lub nie – strajkujący dokonali tu klasycznego przejęcia, nadając temu wątpliwemu estetycznie dziełu nowe, zupełnie inne znaczenie. Rozumiem to tym lepiej, że mnie również protesty pozwoliły spojrzeć inaczej na twórczość pewnego polskiego zespołu. W tym wypadku jednak zadziałał inny mechanizm. Strajk Kobiet nie zmienił ani muzyki, ani tematów poruszanych przez SIKSĘ. Fakt, tegoroczna Zemsta na wroga brzmi lepiej niż wszystkie poprzednie dokonania duetu, ale nie jest to główną przyczyną zmiany mojej oceny. Wynika ona natomiast stąd, że język, którym posługuje się Alex Freiheit i który do tej pory uważałem za egzaltowany, sztuczny i teatralny, usłyszałem w ostatnich tygodniach z tysięcy gardeł osób maszerujących ulicami polskich miast. I nie brzmiał sztucznie.
Zwykle jest tak, że to muzyka pozwala nam lepiej zrozumieć świat. Ci najbardziej przenikliwi twórcy nierzadko potrafią przewidzieć bieg wydarzeń i zapowiedzieć nadchodzącą zmianę. Wystarczy przypomnieć sobie ostatnią płytę Run the Jewels, którą wielu odbierało jako zapowiedź tegorocznych protestów związanych z ruchem Black Lives Matter. Czy mogę to samo napisać o Zemście na wroga? Absolutnie nie. Każdy, kto chociażby oglądał Polskie Kroniki Filmowe z początku lat 90., musiał się spodziewać, że ruszenie „kompromisu” uruchomi podobne reakcje na polskich ulicach. Zaskoczył mnie natomiast język tych protestów. Nie zbulwersował, ale zaskoczył właśnie. To, co w wykonaniu SIKSY brałem za artystyczną prowokację i egzaltowane pogrywanie z punkowym stereotypem, okazało się idealnie współbrzmieć z głosem wściekłych, zmęczonych patriarchatem kobiet i dziewczyn. Mocno się myliłem.
Czuję się tym gorzej w swoim błędnym postrzeganiu SIKSY, że zachowałem się dokładnie tak, jak – piętnowani przeze mnie – twardogłowi fani rapu, którzy w twórczości Piernikowskiego dopatrywali się beki, ewentualnie artystowskiego performance’u. Drażni mnie taka lustracja: kto jest prawilny, a kto nie? A tutaj sam zagrałem w tę grę. Niemniej jestem ciekaw, czy tkwiłem w swoim błędzie sam, czy masowe uwolnienie skrajnych emocji i gremialne przemówienie językiem SIKSY sprawi, że piosenki Freiheit trafią do szerszego grona odbiorczyń i odbiorców. Bo w momencie, w którym ulica zaczęła powszechnie przemawiać językiem Zdrady na wroga, twórczość ta niejako z automatu przesunęła się bliżej centrum. Zapewne jest ona zbyt szorstka, antymuzyczna, by trafić do protestowych śpiewników i wyprzeć z nich Cypisa z Erikiem Prydzem. Niemniej znacznie lepiej tłumaczy ostatnie wydarzenia, choć – fakt – nie udaje jej się ich zamknąć w ośmiu znakach.