Jak napisać mowę pogrzebową, która rozzłości żałobników? Wystarczy trzymać się faktów z życia zmarłej. Zachęcamy do lektury opowiadania ukraińskiej pisarki Tani Malarczuk.
– Musisz napisać mowę – powiedziała mama przez Skype’a. – Babcia umarła. Nie musisz przyjeżdżać, to daleko i drogo, ale mowę dla księdza musisz napisać TY. Nikt jej lepiej nie znał, poza tym jesteś pisarką, w końcu nasza rodzina będzie coś z tego miała.
Kiwnęłam głową i poszłam do sklepu po cztery piwa. Był piątek wieczorem. W sobotę przed południem ksiądz powinien dostać tekst, żeby przygotować się do pogrzebu w niedzielę rano. Otoczona puszkami piwa siadłam do biurka, rada, że nikt nie wymaga ode mnie przyjazdu. I tak bym nie przyjechała, nie toleruję pogrzebów, jestem uczulona na śmierć. Moja babcia zawsze mówiła: „Żebyś tylko mi przyszła, jak umrę!”. A ja odpowiadałam, że na pewno nie przyjdę. Czyli wiedziała i nie powinna się gniewać. Nie potrafię tego znieść, tej okropnej chwili, kiedy opuszcza się trumnę do grobu. Sama chciałabym wtedy do ziemi.
Po pierwszym piwie, o północy, przestałam się gapić w białą ścianę i zaczęłam stukać w klawiaturę: „Jadwiga umarła przed dziewięćdziesiątymi urodzinami, wydała na świat trójkę dzieci, miała ośmioro wnucząt i siedmioro prawnucząt”. Zawstydziło mnie na chwilę to zdanie. Czy tylko prokreacja nadawała jej życiu sens? Czy powinno ją określać wyłącznie potomstwo, tę krzepką starą kobietę, która była tak dobra dla swoich wrogów i tak surowa, ba, niemal bezlitosna, dla swoich bliskich? Jej prowadzący próżniacze życie mąż miał dość rozsądku, żeby wykorzystać pierwszą lepszą okazję i umrzeć w wieku pięćdziesięciu kilku lat. Syn się jej bał i nigdy nie sprzeciwiał. Dwie córki uciekły i zamieszkały 600 i 3000 km od domu.
Tylko ja potrafiłam wytrzymać z babcią dłużej niż tydzień. Byłam jedyną, której pozwalano iść spać później niż o 21.00. Wolno mi było wycierać włosy nowym ręcznikiem, a za dnia leżeć w łóżku i czytać. Niesamowita wolność. Wolno mi też było od czasu do czasu wyjąć z szuflady kilka monet i iść po lody, dla mnie z rodzynkami w kubeczku, a dla niej czekoladowe na patyku, jej ulubione. W zamian za wszystkie te przywileje miałam tylko jeden obowiązek: słuchać, i czyniłam to chętnie. Babcia opowiadała o swoim straszliwym życiu, a ja się uważnie przysłuchiwałam. Wypełniała mnie historiami. Może żeby nie wybuchnąć, zaczęłam pisać książki. Babcia pojawia się w prawie każdej. Była ucieleśnieniem dwudziestego wieku, który na Ukrainie przebiegł wyjątkowo krwawo. Podczas gdy wszyscy wokół umierali w męczarniach, ona musiała przeżyć. Skąd grabarka miałaby wiedzieć, co to jest miłość?
A teraz sama umarła.
Wypiłam ostatnie piwo i dzięki Bogu znalazłam jeszcze butelkę wina. Była 3.00 w nocy, kiedy stukałam dalej: „W wieku sześciu lat pilnowała cieląt, sierota, wieczna służebnica, nigdzie nie była mile widziana, zawsze głodna, wykorzystana przez Ukraińców, wykorzystana przez Rosjan, tylko pewna żydowska rodzina, co zawsze podkreślała Jadwiga, była dla niej dobra – kiedy przychodziła, by opiekować się ich dzieckiem, dawali jej chleba, i to posmarowanego masłem, masłem! Wielkoduszność tych zabitych podczas drugiej wojny światowej ludzi trzeba podkreślić również i dzisiaj” – napisałam. Jak oni się nazywali? Jakże oni mieli na nazwisko?
Ledwie sobie przypominam, jak skończyła się ta noc przy biurku. O świcie, tyle jeszcze pamiętam, wysłałam mojej siostrze półtorej strony mejlem i zasnęłam, czułam się równie martwa, gorzej jeszcze, chociaż nie płakałam, ani jednej łzy, byłam twarda, jak ona, zawsze byłam jej kontynuacją.
Moja siostra opowiedziała mi później, jak potoczyły się dalsze wypadki. Z braku czasu (albo ponieważ nie żywiła do babci, jak prawie wszyscy, żadnych szczególnych uczuć) przeczytała tylko kilka pierwszych zdań mojej mowy, wydrukowała tekst i przekazała go księdzu. Podziękował i zażądał za odczytanie dwóch tysięcy hrywien, prawie trzystu złotych.
W niedzielę niemal cała wieś zgromadziła się w kościele. Stare kobiety w czarnych chustach szeptały cicho. Pogrzeby to ostatnie społeczne wydarzenia, podczas których wszyscy się spotykają. Kobiety rozmawiały o tym, że wszystko znowu podrożało albo jaką która przeszła operację. Moja babcia była już dla nich przeszłością, okazją. Jej ciało leżało w otwartej trumnie (to powszechny zwyczaj na zachodniej Ukrainie), dobrze wyglądała, przysięgała moja siostra, nawet lepiej niż za życia, lepiej od niektórych gości. Kwitnąco. Jakby poczuła ulgę. Na twarzy miała dziecięcy uśmiech.
– Czy pani napisała tę mowę? – zapytał ksiądz lekko zaniepokojony. – Moja siostra przytaknęła, nie chciała prowokować dalszych pytań.
– Nie – wtrąciła się mama. – Została napisana za granicą, przez pisarkę! – Mama bardzo mnie kocha, też nie przeczytała tekstu.
W końcu nadeszła ta chwila. Ksiądz zaczął dukać tekst, za trzysta złotych było mu wszystko jedno, co jest napisane na kartce. Źle się przygotował, nie potrafił wymówić niektórych słów. Babcia leżała w otwartej trumnie, jej twarz była pogodna i spokojna, uśmiechała się, przysięgała moja siostra.
„Jadwiga wprowadziła się tutaj w 1947 roku, piękna młoda kobieta, prosto do piekła, które urządziła jej nowa rodzina”.
„Jej mąż był próżniakiem, dużo pił i miał wiele kochanek, teściowa, nieznośna wiedźma, ciągle się skarżyła, że Jadwiga ją bije i zorganizowała nawet we wsi publiczną rozprawę. Poza tym teściowa chowała sztućce w kurniku i potrafiła, leżąc w łóżku, sikać pod kołdrą do szklanki”.
W pierwszym rzędzie stali z opuszczonymi głowami mój ojciec, matka i najbliżsi sąsiedzi. Wiedzieli, że nie kłamałam, nie byli jednak przygotowani na prawdę tego rodzaju. Ksiądz bąkał dalej: „Sama była analfabetką, oddała jednak w zastaw własne meble, żeby kupić dzieciom podręczniki”.
Ojciec się wzdrygnął i coraz mocniej marszczył czoło.
„Była surowa, ale sprawiedliwa, uczyła, że nie wolno kłamać, kraść, zdradzać, bić słabszych ani żałować potrzebującemu kawałka chleba. Prawie nie wierzyła w Boga, ale wierzyła w jedzenie. Kiedy była najedzona, była szczęśliwa”.
Fragment o dobrej żydowskiej rodzinie wywołał w kościele powszechne oburzenie. „Antysemityzm dnia powszedniego” ciągle jeszcze miał się dobrze.
– Kto to napisał?! – wrzasnął w końcu rozwścieczony ojciec.
– Nie wiem! – odpowiedziała matka z zakłopotaniem.
Jedna babcia leżała spokojna i zadowolona w trumnie. Czerwona chusta, na piersi żółte kwiaty. Uśmiechała się jak dziecko, przysięgała moja siostra, i łatwo mi to sobie wyobrazić. Nigdy nie miała szansy być dzieckiem. Dopiero kiedy umarła, nie musiała się już troszczyć o jedzenie. Terror, represje, wojny, głód, nikczemność tych, którzy przeżyli – w końcu była wyzwolona od swojego koszmarnego stulecia. Odleciała.
A ja zostałam.
Tłumaczyła z niemieckiego Barbara Bruks