Język japoński pozwala za pomocą jednego słowa uchwycić to, co na Zachodzie wymaga niekiedy wyszukanych metafor lub neologizmów. Poznajcie kilka takich wyrazów – to czysta poezja!
Komorebi
Sprawa wydaje się oczywista. Komorebi to światło słoneczne, które przenika przez korony drzew. Jak to słowo powstało? Pochodzące z Chin znaki kanji umożliwiają składanie wyrazów w większe, wieloznaczne całości. Gdy myślę nad polskim odpowiednikiem komorebi, przychodzi mi na myśl przymiotnik „migotliwy”. Ale od razu czuję, że nie oddaje on wszystkich wrażeń, jakie wywołuje światło przefiltrowane przez zielone korony drzew. Przecież w tych plamach światła kryje się znacznie więcej niż to, co widzimy. Jest tam spokój, nadzieja, wesołość, ale też melancholia.
Betsubara
„Oddzielny żołądek”. Zwrot ten wyraża zapewne coś, co znamy z autopsji, i szerokość geograficzna nie ma tu większego znaczenia. Któż bowiem nie lubi słodyczy, któż nie znajdzie miejsca na deser nawet po obfitym posiłku? Zamiast się więc oszukiwać tudzież odmawiać sobie tej przyjemności, lepiej przyznać, że na słodkości mamy inny żołądek lub przynajmniej inne miejsce w żołądku. O ile łatwiej się wtedy żyje! Bez stresu, bez wyrzutów sumienia i… potajemnego podjadania. Od tego właśnie jest betsubara – oddzielny żołądek.
Shibui
Z przymiotnikiem shibui sprawa jest złożona. Słowniki tłumaczą go na tak wiele sposobów, że w głowie może się zakręcić: „gorzki, cierpki, surowy, szorstki, ascetyczny, przytłumiony, powściągliwy, elegancki”, by wymienić zaledwie część. Najciekawsze, że słowo to zawiera w sobie znaczenia, które mogą się wykluczać. Shibui jest coś, co pomimo pozornie prostej formy lub kształtu zawiera głębię – intrygujący kolor, powieść z „haczykiem”, jakiś akord w muzyce, którego nie możemy zapomnieć, ubranie, które niby nie rzuca się w oczy, ale jednak zwracamy na nie uwagę, albo wystrój mieszkania, który łączy prostotę z elegancją i spontanicznością. Shibui powiemy też o kimś, kto jest raczej cichy i spokojny, ale ma w sobie coś wyjątkowego i pozostaje w naszej pamięci. Wreszcie to ktoś, kto starzeje się z wdziękiem i z wiekiem staje się piękniejszy, ciekawszy, bardziej atrakcyjny. Dotyczy to także przedmiotów. Coś, co dla nas jest shibui, dla innych takowym może nie być, bo – jak wiadomo – gusty są różne. Na koniec shibui może to być też po prostu cierpki, niedojrzały owoc – i tutaj termin ten nie skrywa żadnej tajemnicy.
Shinrin-yoku
Zieleń dobrze na nas wpływa. Chyba nikt temu nie zaprzeczy. Nasi przodkowie nie musieli się nad tym zastanawiać, bo po prostu żyli wśród natury. My w dzisiejszym świecie o przyrodzie mówimy, ale oddaliliśmy się od niej. Jednak w poszukiwaniu zdrowia, równowagi i panaceów na cywilizacyjne choroby coraz chętniej wracamy do korzeni. Jednym ze sposobów jest „kąpiel leśna”, czyli zanurzenie się w zieleni. Na pozór nic specjalnego. Wiadomo przecież, że spacer po lesie pozwala poprawić samopoczucie i odzyskać utracony wewnętrzny spokój. A jednak dziś za hasłem shinrin-yoku kryje się cała gałąź nauki i jeszcze grubsza gałąź marketingu, który wraz z leśną kąpielą chce nam sprzedać mnóstwo produktów czyniących naszą egzystencję znośniejszą. I kto by pomyślał, że ten ukuty w latach 80. XX w. przez urzędnika Japońskiej Agencji Leśnictwa zwrot zrobi tak oszałamiającą karierę?
Kogarashi
Sezonowość natury i świadomość zmieniających się pór roku to z pewnością japońska specjalność. Nie powinna więc dziwić mnogość terminów, które ją opisują – choćby kogarashi. Wiatr, który zrywa liście z drzew. Zwykle zimny, porywisty i suchy. To on sygnalizuje koniec jesieni i początek zimy. Wieje z północy i przynosi charakterystyczną dla tej pory roku strefę wysokiego ciśnienia. Japońska Agencja Meteorologii co roku ogłasza kogarashi ichigo, czyli „wiatr zimowy numer jeden” w rejonie Tokio i Osaki. Oznacza to nadejście zimy, trzeba więc czym prędzej wyciągnąć z szafy cieplejsze ubranie – wiedzą o tym wszyscy Japończycy. Szczególnie ci, którzy doświadczyli chłodu japońskich mieszkań pozbawionych centralnego ogrzewania.
Mottainai
W życiu codziennym najczęściej używa się go w znaczeniu „Nie marnuj!”. Mottainai! – wykrzyknie ojciec, matka, babcia lub dziadek, gdy zobaczy, że dzieci chcą wyrzucić jedzenie, które zostało po posiłku, a wciąż nadaje się do konsumpcji. Podobnie jak u nas chleb powinno się zjeść do ostatniego okruszka, tak w Japonii należy opróżnić miseczkę do ostatniego ziarnka ryżu. Oczywiście nie tylko o jedzeniu mowa. Wyrzucanie ubrań w dobrym stanie, niezniszczonych mebli, działających sprzętów domowych i wielu innych rzeczy również jest złamaniem reguły mottainai. Rzeczy te zawsze przecież można przekazać komuś innemu albo przerobić na nowe. Gdy Wangari Maathai, kenijska działaczka społeczna i ekologiczna, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, użyła tego słowa na forum ONZ, zrobiło ono oszałamiającą globalną karierę i stało się jednym z głównych haseł obrońców środowiska, którzy wzywali do realizacji programu prezentowanego sloganem: „Ogranicz, użyj ponownie, poddaj recyklingowi” (reduce, reuse, recycle). Tak narodził się globalny ruch Mottainai.
Gaman
Choć słowniki zwykle tłumaczą to słowo jako „cierpliwość”, oznacza ono coś więcej. To również umiejętność lub konieczność zaciskania zębów, a więc wytrwałość. Złośliwi mówią, że to jedna z narodowych dyscyplin w Japonii, trenowana każdego dnia. Termin ten używany jest w buddyzmie zen na określenie umiejętności zniesienia z godnością wszystkiego, co wydaje się nie do wytrzymania. To także cecha, którą można (i trzeba) wyćwiczyć. Na co dzień używa się tego słowa w bardzo różnych sytuacjach. Na przykład gdy matka pięciolatka na spacerze na pytanie o toaletę odpowiada: Gaman shite kudasai! – „Wytrzymaj! Wytrwaj!”. A może bardziej wzniośle: „Uzbrój się w cierpliwość!”. Ten, kto to potrafi, uznawany jest w Japonii za osobę dojrzałą, silną i odpowiedzialną.
Kuchisabishii
„Samotne usta” znamy prawie wszyscy, choć tak o nich w naszej szerokości geograficznej nie myślimy. U nas, gdy jemy bardziej z nudów niż z głodu, mówimy raczej o „wrzucaniu czegoś na ząb”. Czyż jednak samotność i opuszczenie nie zapewniają doskonałej wymówki i nie uspokajają wyrzutów sumienia, gdy bezwiednie wkładamy do ust kolejną czekoladkę? Albo gdy w dużym stresie sięgamy po papierosa?
Tsundoku
Brzmi jak sudoku i zapewne w przyszłości – podobnie jak inne japońskie zwroty, które zyskały popularność (wystarczy wspomnieć karōshi, czyli śmierć z przepracowania, czy seppuku – honorowe samobójstwo poprzez rozcięcie brzucha) – również zawita pod nasze strzechy. Ten zwrot składa się z dwóch znaków: tsumu, czyli „gromadzić, piętrzyć, układać w stosy”, oraz doku – m.in. „czytać”. Znaczenia tsundoku są dwa. Z jednej strony chodzi o kupowanie i gromadzenie w stosach książek, których nie przeczytaliśmy, a z drugiej o same te stosy. Tsundoku to w najlepszym wypadku miłość do literatury, która każe nam nabywać coraz to nowsze pozycje (ku radości autorów i wydawców), w najgorszym zaś – pewna odmiana zbieractwa, a więc coś w rodzaju natręctwa lub manii. Na szczęście w obu wypadkach przypadłość ta jest w niewielkim stopniu szkodliwa dla zdrowia i otoczenia. Jakie jest Wasze tsundoku?
Otagai (sama)
Wzajemność i dzielenie podobnego losu. „Wszyscy jedziemy na tym samym wózku”, ale również „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. To współodczuwanie, podobne poglądy na dany temat czy znajdowanie się w identycznym położeniu. A także życzenie lub czynienie komuś tego, co nas spotkało lub co nam uczyniono (zarówno miłego, jak i niemiłego).
Oubaitōri
Idiom zbudowany z czterech znaków kanji oznaczających kwiaty kwitnące w Japonii wiosną: wiśnię, morelę japońską (Prunus mume), brzoskwinię i śliwę japońską (Prunus salicina). Podobnie jak każdy z nich ma swój wygląd i urok oraz kwitnie, kiedy przyjdzie jego pora, tak i my powinniśmy iść swoją drogą, nie mierzyć się z innymi, nie starać się im dorównać czy ich prześcignąć. Każdy bowiem ma swoją ścieżkę w życiu, swój czas i miejsce. Koncepcja ta przewija się w buddyzmie, ale ma uniwersalny charakter. W piękny sposób łączy różne dziedziny życia, zachwyt nad przyrodą z etyką. Gdy zatem kolejnym razem zobaczymy na parkingu nowy samochód sąsiada, zamiast poczuć zazdrość, żal albo złość, pomyślmy o kwitnących kwiatach. Od razu zrobi się nam lżej na duszy.
Omotenashi
Na początek przywołajmy japońskie powiedzenie: Okyaku-sama ha kami-sama desu – w dosłownym tłumaczeniu: „Gość jest bogiem”. Czyż nie brzmi znajomo? Kto bowiem nie słyszał naszego „Gość w dom, Bóg w dom”? Można je również przetłumaczyć: „Klient nasz pan” albo „Klient ma zawsze rację”, bo słowo okyaku-sama oznacza zarówno czcigodnego gościa, jak i szanownego klienta. Omotenashi zwyczajowo tłumaczy się jako „gościnność”, a z tej Japończycy są znani i dumni. Jest to jednak gościnność nad gościnnościami – umiejętność stworzenia takich warunków, by gość nie czuł się ani przez moment skrępowany, by jego oczekiwania zostały spełnione, a przy tym by ani przez moment nie spostrzegł niecierpliwości tudzież zmęczenia na twarzy gospodarzy. To więc również serdeczność i wdzięczność. Omotenashi jest pakietem, który serwuje się nam bez oczekiwań na rewanż. Wyraża się w ukłonach pracownic i pracowników domów towarowych, w starannie ustawionych kapciach czekających na przybycie gości do hotelu, otwieraniu drzwi taksówki przed pasażerem, by nie musiał dotykać klamki, czy wreszcie w mokrych ręczniczkach do wycierania dłoni, które znajdują się w restauracji, by można było z nich skorzystać przed posiłkiem. A także w tysiącach innych gestów, których możemy nawet nie zauważyć, a które sprawiają, że przez jakiś czas czujemy się tak, jakby świat kręcił się wokół nas.