2020
Richard Dawson
W najnowszych utworach najciekawszego dziś chyba brytyjskiego barda przegląda się prowincja doby brexitu. Łykająca antydepresanty, czasem ksenofobiczna, czasem zdolna do wspaniałych odruchów serca. Dawson opisuje ją z empatią i ubiera w piosenki, w których folkowe i freejazzowe ciągoty wymykają się regularnie spod gorsetu popowej konwencji.
The best of moje getto
Piernikowski
Długo uciekał peletonowi, ale środowiskowa moda w końcu go dogoniła. Zamiast uciekać, Piernikowski oddał refreny gościom i nagrał swoją najbardziej przystępną płytę, na której słychać wpływy dubu, popu czy trapu. A także dobrą zabawę: konwencją, koncepcją, kooperacją. Po rewelacyjnym i dołującym No Fun przyszedł album trochę słabszy, ale też lżejszy. Przyszedł „Fun”.
No Home Record
Kim Gordon
Gdyby Kim Gordon postanowiła nagrać album z zespołem Mazowsze, brzmiałby on zapewne jak naturalny krok w jej artystycznym rozwoju. Pachniałby Nowym Jorkiem z Taksówkarza i przywoływał na myśl Nagi lunch Burroughsa. Przynajmniej takie wrażenie odnoszę po godzinach z No Home Record, gdzie słyszę trap i glitchową elektronikę, ale przede wszystkim słyszę Gordon.
Leaving Meaning.
Swans
Z intensywności poprzednich nagrań Swans na Leaving Meaning. pozostała już tylko „kropka nienawiści” w tytule. Zespół Michaela Giry nie stracił rozmachu, a jego kompozycje wciąż chętnie przekraczają 10 minut, ale stylistycznie bliżej im do americany i psychodelicznego folku niż do monumentalnego post rocka, co pali wzmacniacze. Menedżerowie klubów i dyrektorzy festiwali będą zachwyceni.
Przebudzenie
Ania Rusowicz
Rusowicz wciąż czerpie z wyeksploatowanej hipisowskiej psychodelii lat 60. Jej rekonstrukcje są zaś tak dopieszczone wykonawczo, że momentami brzmią aż nienaturalnie i sprawiają wrażenie przestylizowanych. Inna sprawa, że Przebudzenie sięga dalej: utwór tytułowy to stylowy funk, w blues-rockowych refrenach mieszka sztubackość The Black Keys, a Świecie stój brzmi jak z repertuaru Dr. Johna. Tego ostatniego jest tu zresztą więcej – a to nigdy źle nie wróży.
Jesus is King
Kanye West
Jak wiadomo, kto śpiewa, dwa razy się modli. Niestety, św. Augustyn nie zostawił nam mnożnika dla rapowania. Można jednak zakładać, że w tym wypadku jest wysoki, bo gospelowy album Westa wynika chyba z autentycznej potrzeby. Aspiracje artystyczne zeszły zaś, niestety, na plan dalszy. Nie rozumiem jedynie, dlaczego raper wciąż prowokuje Afroamerykanów: najpierw spotkania z Trumpem, a teraz ten Kenny G.
LLovage
Olo Walicki & Jacek Prościński
Wycinając mikrosample i rekonfigurując je we wspaniałe, niepozbawione jazzowego feelingu pętle i melodie, Jan Jelinek nagrał jedną z najwspanialszych elektronicznych płyt XXI w. Uznany kontrabasista Olo Walicki i perkusista Jacek Prościński robią coś odwrotnego: korzystając z elektronicznych i hybrydowych efektów, grają jazz, w którym pobrzmiewają glitch i microhouse.
Ghosteen
Nick Cave & The Bad Seeds
Na pierwszym albumie nagranym w całości po tragicznej śmierci syna Cave rezygnuje z dramatycznych gestów i rozdzierających wykrzyknień. Ghosteen to smutna, ale niepozbawiająca nadziei, próba odnalezienia spokoju ducha przy akompaniamencie syntezatorowego ambientu i delikatnej kameralistyki. Z perspektywy Cave’a nieudana, z perspektywy słuchacza – wprost przeciwnie.
Kółko i krzyżyk
Cudowne Lata
Już nazwa sugeruje, że będzie nieco nostalgicznie. I rzeczywiście, piosenki Ani Włodarczyk i Aminy Dargham przywołują duchy polskiej piosenki: nowofalowego Maanamu, wokalnych szarż Prońko i (przede wszystkim) synth popu Jurksztowicz. Incydentalnie przypałęta się tu jakiś częstochowski rym, ale ostatecznie takie gusła mogą trafić w gusta.
Ode to Joy
Wilco
Początek albumu sugeruje, że Ode to Joy będzie stanowiło przedłużenie solowych nagrań Jeffa Tweedy’ego – składają się na niego delikatne folkrockowe piosenki o refleksyjnej naturze. Wilco wspaniale przełamuje je jednak żwawszymi, lekko beatlesowskimi singlami. Może to niezbyt spektakularny, ale kolejny krok grupy na drodze do statusu klasyków. I to bynajmniej nie ze względu na tytuł.