Publikujemy rozmowę Rolanda Topora z synem – Nicolasem Toporem, lat pięć i pół.
Roland Topor: Nicolasie, jest pan pięcioipółletnim chłopczykiem, który tworzy znakomite rysunki i opowiada zachwycające historie, a przecież wydaje się, że to nikogo nie dziwi. Nie nachodzą pana, żeby zrobić wywiad, żeby poznać pańskie poglądy na temat wielu spraw, choćby takich jak pańska twórczość, sztuka w ogólności czy różnorakie problemy, przed którymi staje dzisiejszy człowiek. Taka obojętność jest, doprawdy, zdumiewająca w czasach, kiedy ludzie szczególnie łakną cudzych opinii. Jestem szczęśliwy, że mogę naprawić to niedopatrzenie dzięki spotkaniom, na które pan się uprzejmie zgodził. Jest pan artystą, który, rzec można, zyskał światową sławę tak w dziedzinie sztuk plastycznych, jak i twórczości literackiej, stąd moje pierwsze pytanie: co jest dla pana ważniejsze, pisanie czy rysowanie?
Nicolas Topor: Pisanie.
A jaki jest pański ulubiony gatunek literacki?
Powieść.
Czy zechciałby pan krótko streścić nam fabułę swojej ostatniej książki pt. Chiński cień?
Tak. To jest historia o Chińczyku. On nie ma pieniędzy, szuka wszędzie, ale nie może znaleźć. No to idzie do banku i się tam chowa. W nocy, kiedy właściciel banku śpi, Chińczyk kradnie pieniądze. Rano bankier się budzi i się złości, ale ten Chińczyk wraca tylnym wejściem i go ogłusza, żeby ten pan nie zadzwonił na policję. I to koniec.
W tej powieści, której – pragnę dodać – towarzyszą ilustracje, odnajdujemy kilka z charakterystycznych dla pana wątków, takich jak: obcy w mieście, przemoc, policja i pieniądze. Czy te ostatnie są dla pana istotne?
Tak, bo jak się nie ma pieniędzy, to nie można sobie kupić ubrań.
A ubrania, czy to coś ważnego?
Tak, zimą tak, latem nie.
Ma pan duże potrzeby materialne?
Mam mnóstwo pieniędzy.
Nie czuje się pan skrępowany w obliczu biedy panującej w społeczeństwie?
Mam tyle pieniędzy, że pakuję je w worki, i kiedy ktoś potrzebuje, to mu jeden daję.
Czy posiada pan wystarczające zasoby, żeby móc przyjść z pomocą wszystkim potrzebującym?
O, tak! Mam chyba ze czterdzieści worków! I…
A co by pan zrobił, gdyby był pan biedny?
No to wtedy zrobiłbym tak jak w jednej historii z chińskim cieniem! Schowałbym się w nocy w banku i bym kradł.
Czy pan uważa, że biednym wolno okradać bogatych?
Tak, to jedyne wyjście.
Czy podczas pisania myśli pan o swoich czytelnikach? Czy pamięta pan o ich istnieniu?
Pewnie. Dostaję mnóstwo listów. Czasem to są zaproszenia, czasem prośby, żebym przesłał jakiś rysunek, z lisem albo tygrysem. Ludzie stale chcą lisów i tygrysów, no, stale!
Jaką rolę w swojej twórczości przypisałby pan przemocy?
Bardzo dużą. Na przykład konie, które biegną, chociaż człowiek już spadł. Okropnie to lubię i często rysuję żołnierzy, którzy spadają, bo to mnie strasznie ciekawi.
Czy to skutek przeświadczenia o tragizmie ludzkiego losu?
Tak, wojna ma w sobie coś takiego innego niż pokój.
Sprawia pan wrażenie osoby żywo zainteresowanej zarówno bieżącymi wydarzeniami, jak i wielkimi dylematami, przed którymi staje dzisiejszy człowiek…
No. Uważam, że to bardzo ciekawe przeglądać sobie gazety i czasopisma, takie jak „Elle” albo „France-Soir”.
A co pan sądzi, dajmy na to, na temat wojny w Wietnamie?
Strasznie lubię rysować, a kiedy zapomnę, jak ona wygląda, to wystarczy, że spojrzę w telewizor albo na gazety. To bardzo wygodne.
Pan sam był żołnierzem?
Tak, walczyłem z Czejenami. Wojna trwała pół roku. Nie lubię sobie tego przypominać, bo zostałem wtedy ranny.
Jak dawno to się zdarzyło?
Och, przed czasami prehistorycznymi!
Jakie jest pańskie stanowisko wobec rasizmu w stosunku do Indian i Murzynów?
Jestem przeciw. Indianie i Murzyni to tacy sami ludzie, jak inni.
Co mogliby zrobić, żeby się przeciwstawić temu niesprawiedliwemu traktowaniu?
Powinni na palmie albo na kaktusie przybić strzałą kartkę i na niej wszystko wyjaśnić.
A gdyby słowa okazały się bezsilne?
No to wtedy muszą się zbuntować.
Czy zajmuje się pan polityką?
Nie, ani trochę. Głosowałem tylko po to, żeby się sprzeciwić, i tyle.
A dlaczego głosował pan na „nie”?
Śmieszne, mówię „nie”, ale nie wiem dlaczego.
Czy w przyszłości zamierza pan rozpocząć karierę polityczną?
Nie, nie lubię policjantów.
Jaki, pańskim zdaniem, powinien być prezydent?
Musi potrafić różne rzeczy i musi umieć pisać, bo czasami trzeba coś napisać.
Czy czuje się pan Francuzem?
Nie, czuję się Amerykaninem.
Ale mieszka pan w Paryżu. Co najbardziej podoba się panu w tym mieście?
Samochody, widoki, Obelisk…
Woli pan miasto czy wieś?
Bardzo lubię jeździć na wieś, ale spać to wolę w Paryżu. Bo jak śpię na wsi, to mi się wydaje, że zaraz przyjdzie wilk. W mieście zresztą też mi się tak wydaje. Jak tylko zgaśnie światło, to od razu myślę, że jakieś coś, nieruchome, tygrys albo wilk, czai się na mnie.
Kiedy rysuje pan potwora, to po to, by rozładować napięcie, czy też przeciwnie – żeby poczuć dreszcz strachu?
Wie pan co, ja już wolę narysować złego potwora na kartce, niż zobaczyć go w ciemności. Lepiej jak świeci się światło.
Co przedstawia rysunek, który właśnie pan ukończył?
To jest potwór, wypijacz kawy. On jest bardzo grzeczny, tyle że kradnie kawę. Pewnego dnia miałem się właśnie napić kawy, a tu jakiś jęzor przejechał mi po filiżance i wciągnął całą kawę. I to wtedy się z nim poznałem, z tym potworem. Miałem chyba jedenaście albo dwanaście lat…
Wygląda na to, że dzieciństwo miał pan raczej nieszczęśliwe?
Tak. Byłem nieszczęśliwy, bo nie miałem zabawek, tylko kawałek patyka i jedną wrotkę. Pamiętam też jeden nieszczęśliwy wypadek, który się wtedy zdarzył. Byłem nad morzem z mamą, a tu z wody wylazł wielki wieloryb i chciał przyjść położyć się obok nas na piasku. To był ogromny wieloryb, ludojad. Rybacy starali się go zatrzymać. Ale nie dali rady. Wieloryb o mało co nie zjadł rybaków, a potem poszedł do miasta i udusił troje dzieci. On był zły, ten wieloryb…
Zdaje się, że to wspomnienie odcisnęło na panu niezatarte piętno… A jaki wpływ owo wydarzenie wywarło na pańskie życie?
Od tego czasu więcej już nie jeżdżę nad morze, bo się boję wielorybów.
Nie wstydzi się pan tego strachu? Nie próbuje go pan przezwyciężyć?
Nie, nie chcę się dać zjeść.
Przejdźmy do radosnych wspomnień…
Nie, ja wolę mówić o nieszczęściach… Na przykład takie rekiny…
Obecnie jest pan żonaty, ma pan dzieci… Czy dobrze się pan z nimi rozumie, czy też ma pan wrażenie, że są zupełnie inne niż pan?
Są inne, ale je rozumiem. Moja żona ma na imię Czerwony Dach, ale ja mówię na nią Czerwony Orzeł, specjalnie, żeby się z nią podroczyć.
Proszę mi o niej opowiedzieć.
Moja żona jest wspaniała, bo okropnie szybko gotuje. Dużo mi pomaga w pracy… Bardzo często ją rysuję.
Czy trudno jest żyć na co dzień z osobą taką jak pan?
Nie. Jak ktoś jest silny, to wytrzyma.
Ma pan wielu przyjaciół?
Nie. Tak, mam dużo. Pomyliłem się!
Co jest dla pana ważniejsze: miłość czy przyjaźń?
Przyjaźń.
Dlaczego?
Bo jest milsza. Raz wymyśliłem boga. To Samothra, bardzo miły bóg uprzejmości. Ma głowę ślimaka, rybi ogon w miejscu nóg i skrzydła ptaka. Zjawia się, jak powiedzieć „TAK TAK NIE”. Ma nóż, ale nie żeby robić coś złego, tylko żeby kroić mięso, bo on dużo je. Dwadzieścia ton mięsa dziennie.
A jak ten bóg przyszedł na świat?
Siedział sobie w chmurze, a kiedy zachciało mu się wyjść, wziął nóż i wyciął kawałek tej chmury. Tak się właśnie urodził.
Czy interesuje się pan poezją?
Nie.
A rysowanie, czy potrafiłby pan obyć się bez rysowania? Na przykład, co by pan zrobił, znalazłszy się na bezludnej wyspie bez kartki i ołówka?
Wziąłbym scyzoryk i wycinałbym nim na palmie, bo na bezludnych wyspach zawsze są palmy.
A gdyby pan nie miał scyzoryka?
To niemożliwe, przecież ja mam scyzoryk!
A co zabrałby pan ze sobą, gdyby musiał pan spędzić rok na takiej bezludnej wyspie?
O, nie, nie zgadzam się!
Dlaczego?
Rok to za dużo!
No dobrze, w takim razie pół roku…
Pistolet na kapiszony i strzelbę.
I to wszystko? Ani kredek, ani papieru?
Nie, przecież można rysować scyzorykiem!
Jacy artyści wywarli na pana największy wpływ?
Nicolas Poussin i Picasso.
A jeśli chodzi o rzeźbę?
Z rzeźb najbardziej mi się podoba Statua Wolności.
Czy w pańskim świecie kobieta jako taka ma swoje niezbywalne miejsce?
Tak, matka.
Podoba się panu szczególnie jakiś typ kobiet?
Kobiety z długimi włosami. Kobiet z krótkimi nie lubię. Te z długimi przypominają Indian, a ja bardzo lubię Indian…
A jeśli chodzi o muzykę, ku czemu skłaniają się pańskie gusta?
Lubię Mozarta, ale jeszcze bardziej lubię muzykę Indian z Andów.
Widzę, że Indianie prawdziwie pana fascynują… Czy mógłby mi pan wyjaśnić przyczynę tych zainteresowań?
Bo Indianie pomyśleli, że to będzie ładnie wyglądać, kiedy się założy na głowy pióra z opaską, i ja też uważam, że to ładnie włożyć sobie takie pióra, a poza tym oni mieli piękne naszyjniki, i rzeźby, i maski…
Zdarza się panu przebierać za Indianina?
Tak. I wtedy czuję się, jakbym był Indianinem.
Tak do końca? Czy ma pan również wrażenie, jakby pan znał ich język?
No pewnie, przecież ja UMIEM mówić po indiańsku, co nie!
Czy wobec tego zechciałby pan powiedzieć coś w tym języku?
Tak. „Moja… widział słoń…”
Czy w pańskiej twórczości wielkie znaczenie odgrywają sny? Czy często zdarza się panu śnić?
Tak. Śnił mi się już słoń i kino.
Interesuje się pan kinem?
Jeszcze bardziej niż telewizją. Pamiętam jeden film, który widziałem, jak byłem mały. Zrobił na mnie wielkie wrażenie. Bunt na Bounty z Marlonem Brando. Na końcu palił się statek.
A jeśli chodzi o teatr?
Często tam chodzę.
Jaką sztukę widział Pan ostatnio?
Strasznie śmieszną. Lepiej niech pan zdejmie kapelusz, bo jeszcze panu spadnie, takie to było wesołe… Pewnego dnia przyszła pchła i przyniosła ul. Z ula wyszła kula, a z tej kuli złota rybka…
Często się pan śmieje?
Lubię się śmiać, ale nie wiem, czy często.
Co wydaje się panu najzabawniejsze na świecie?
Jak leci but w powietrzu albo jak taki pan chodzi po dachach, a ślimak włazi i wyłazi przez dziurę w tym dachu…
Czy jest pan zwolennikiem postępu technicznego?
Tak. On mnie uspokaja, jak jestem zdenerwowany. I jeszcze, ponieważ lubię Amerykanów, to obserwuję wszystko, co oni robią.
Czy rozwój nauki nie zagraża człowiekowi? Czy nie pozbawi nas człowieczeństwa? Nie zabije marzeń?
Nie, bo stało się coś takiego, że człowiek się zmienił. Może powinien zostać taki, jaki był kiedyś, ale już jest inny. Lepszy.
Jak wyobraża pan sobie ludzi za tysiąc lat?
Wszyscy będą mieć brody, wąsy i długie włosy… Oj, ładni to oni nie będą, nie, nie! I będą ubrani w postrzępione podkoszulki…
Dziękuję, Nicolasie, za to, że zechciał pan z taką szczerością odpowiedzieć na moje pytania. Mam nadzieję, że nasze spotkania nie okażą się bezowocne i że pozwolą jeśli nie zrozumieć, to przynajmniej pokochać pana.
Fragment książki Rolanda i Nicolasa Toporów Połamany ludzik, wyd. L&L, Gdańsk 1999. Tekst został opublikowany w numerze 2(3557)/2017.