Solange w wersji lounge Solange w wersji lounge
Przemyślenia

Solange w wersji lounge

Jan Błaszczak
Czyta się 4 minuty

Dwa lata temu, z przyczyn poniekąd egoistycznych, śledziłem spustoszenia, jakich w południowych stanach dokonywały huragany. W feralnym pod tym względem 2017 r. zły los oszczędził Nowy Orlean, wyżywając się na Florydzie i Teksasie. W wyniku ataku potężnego żywiołu w Houston i jego okolicach zginęło 68 osób, a straty materialne oszacowano na 125 mld dolarów. Takie katastrofy nierzadko jednoczą społeczność, wzmagając w niej poczucie lokalnego patriotyzmu. Wystarczy przypomnieć Katrinę i samą tylko liczbę utworów muzycznych dedykowanych zniszczonemu Nowemu Orleanowi przez jego mieszkańców. Nie wiem, czy ten sam mechanizm zadziałał w przypadku urodzonej w Houston Solange Knowles, kiedy kilka miesięcy po tej katastrofie rozpoczęła pracę nad nową płytą. Niewątpliwie jednak głównym bohaterem albumu jest rodzinne miasto wokalistki, największa metropolia Teksasu.

Houston jest bardzo zasłużone dla czarnej muzyki. Zwłaszcza dla hip-hopu, a to za sprawą Devina the Dude’a, DJ-a Screw i przede wszystkim niezwykłej, horrorcore’owej grupy Geto Boys. Bez dwóch zdań jednak najbardziej znanymi afroamerykańskimi artystkami związanymi z tym miastem są siostry Knowles. A zwłaszcza starsza z nich, bo autorce When I Get Home daleko wciąż do rozpoznawalności Beyoncé. Po wysłuchaniu tej płyty trudno zresztą podejrzewać, by Solange czyniła zakusy w celu rozpętania siostrzanej walki o medialny prymat. Jej czwarty album trudno nawet nazwać „popowym”. Więcej tu R&B, hip-hopu, kosmicznego jazzu i podlanej dubem psychodelii. When I Get Home można by zestawić z nagraniami The Internet, Keleli, Noname, ale także Thundercata czy nawet Shabazz Palaces (końcówka Dreams). Warstwa brzmieniowa albumu sugeruje zaś, że Solange częściej z poradami udaje się do Erykah Badu niż do swojej bardziej utytułowanej siostry. Co bardzo mnie cieszy, bo być może mojemu myśleniu brakuje rozmachu, ale jedna Beyoncé wystarcza mi w zupełności.

Tym, co najbardziej odróżnia dokonania Solange od Beyoncé, nie jest jednak wcale stylistyka, w której porusza się młodsza z sióstr. Trudniej jest mi natomiast wyobrazić sobie, by autorka Lemonade mogła nagrać album tak niezobowiązujący. Piosenki na When I Get Home czasem składają się z samych zwrotek, innym razem brzmią tak, jakby zaczynały się w połowie. Dość lakoniczne, bazujące na powtórzeniach historie o rodzinnym mieście rozpływają się czasem w interludiach: rozmowach, wygłupach, archiwaliach. Nawet najładniejsze melodie urywają się jak mariacki hejnał. Być może to efekt współpracy z Earlem Sweatshirtem, który tak jak wielu raperów i hiphopowych producentów zasmakował ostatnio w krótkich albumach składających się z kilku (rzadko przekraczających granicę 2 minut) miniaturek. Gości jest tu zresztą więcej i nie ograniczają się oni do świata hip-hopu i R&B, by wspomnieć choćby Pandę Beara z Animal Collective. Niepozorne, trochę szkicowe piosenki Solange przeskakują jednak tak szybko od pomysłu do pomysłu, że początkowo łatwo przeoczyć tych gości obecność.

Wszystkie powyższe uwagi mogą być odbierane zarówno jako zarzut, jak i komplement. Niewątpliwie When I Get Home brakuje ciężaru, powagi. Nie znajdziemy tu manifestów artystycznych ani ideowych. W przeciwieństwie do A Seat at the Table nie ma tu piosenek stanowiących komentarz do kwestii rasowych czy metafor wiążących problemy sercowe ze współczesną amerykańską urbanistyką. Nic z tych rzeczy. Z When I Get Home biją natomiast lekkość i beztroska. Solange opowiadała w wywiadach, że wiele z jej nowych piosenek powstawało na żywo w czasie pracy studyjnej. Zdarzało się i tak, że nagrywane po raz kolejny partie wokalne brzmiały lepiej, ale nie trafiały na płytę, bo nie miały luzu pierwszej próby. A na When I Get Home może brakować wielu rzeczy – np. tekstu w drugiej połowie świetnego Stay Flo – ale luzu zawsze jest pod dostatkiem.

Album działa trochę jak rewers zaangażowanych, emocjonalnych utworów starszej z sióstr Knowles. Kiedy słucham utworów manifestów Beyoncé, czuję potrzebę założenia odświętnej, wyprasowanej bez jednej fałdki koszuli. Piosenki Solange stanowią natomiast wspaniały akompaniament do takiego prasowania. I naprawdę nic im to nie ujmuje.

 

Czytaj również:

Podkręcane piłki Podkręcane piłki
i
fragment teledysku "Trains in General", Wiktor Podgórski, Bartosz Weber, Lado ABC / Splot 2019
Przemyślenia

Podkręcane piłki

Jan Błaszczak

Podczas swoich multimedialnych występów Bartosz Weber i Wiktor Podgórski starają się zanurzyć publiczność w kreacji. Niezależnie od zmysłu, na który ta oddziałuje. Z okazji premiery albumu A Collection of Tunes to Dance To o uczłowieczaniu elektroniki, łamaniu konwencji oraz zaszczepionej przez telewizję podejrzliwości z jego twórcami rozmawia Jan Błaszczak.

Jan Błaszczak: Na wstępie muszę zaznaczyć, że moja wiedza o Waszej wcześniejszej twórczości jest rozłożona dość nierównomiernie. Znam nagrania Baaby i Slalomu, widziałem koncerty Mitch & Mitch i Warszawskiej Orkiestry Rozrywkowej, ale Ciebie, Wiktorze widziałem w akcji tylko podczas koncertów Monoperkusji, kiedy odpowiadałeś za stronę wizualną występów Miłosza Pękali. Jaki jest twój background i jak poznałeś się z Bartkiem?

Czytaj dalej